niedziela, 10 sierpnia 2014

A może kredycik? ;) 69

Nadal nie mamy kluczowych raportów za 2 kwartał 2014 (NBP oraz Amron-Sarfin), a szkoda, bo... byłoby to ładne dokończenie poprzedniego wpisu. Trzeba sobie jednak jakoś radzić, więc dziś będzie trochę o tym, kiedy można brać kredyt mieszkaniowy (zwany czasem mylnie hipotecznym). W Polsce powinno się go zaciągać... właśnie... chyba w ogóle nie powinno się go zaciągać ;) Nim jednak dojdziemy do tego konstruktywnego wniosku, przypatrzymy się trochę temu, jak kredyty mieszkaniowe wyglądają w Polsce i jak wyglądają "prawdziwe" kredyty hipoteczne w krajach cywilizowanych.

Inspiracją tego wpisu jest artykuł jednego z naszych ulubieńców, prof. Łaszka oraz świetny komentarz użytkownika mlmlj pod tym artykułem. Całość można znaleźć tu:

http://biznes.pl/magazyny/nieruchomosci/mieszkania/banki-nie-wierzyly-w-kredyty-hipoteczne,5650667,magazyn-detal.html

Możemy tam przeczytać, że inicjatorem rynku kredytów mieszkaniowych w Polsce był Bank Światowy, który dostarczył kredytu oraz pomocy technicznej (my za Bankiem Światowym z definicji nie przepadamy, bo jeśli coś ma "światowy" w nazwie, to za bardzo nam się kojarzy z NWO). Nasze rodzime banki były dosyć sceptyczne wobec takich pomysłów, bo miały ciekawsze zajęcia (kupowanie obligacji państwowych, kredyty dla firm itd.). Jednak podstawowym (i oczywistym) problemem były wysokie stopy procentowe, które uniemożliwiały zaciąganie kredytów na wiele lat (jeśli ktoś nie zdaje sobie z tego sprawy, to polecam sprawdzić, ile wynosi rata typowego kredytu na 30 lat przy oprocentowaniu np. 25% rocznie). Banki nie interesowały się więc specjalnie kredytami mieszkaniowymi, co zmieniło się dopiero po pęknięciu bańki internetowej w USA i znacznym obniżeniu tam (a co za tym idzie także i u nas) stóp procentowych. Jakie to miało konsekwencje, obserwujemy od 2008 roku i poobserwujemy jeszcze czas jakiś - w trakcie następnego kryzysu stóp już się nie będzie dało obniżyć, więc jest nadzieja, że będzie to ostatni kryzys ery pieniądza typu fiat (czyli emitowanego "z powietrza"). Tak, czy inaczej, zabawa nadal trwa i kredyty są udzielane przy rekordowo niskich stopach. 
Jednak... okazuje się, że w Polsce (jak przystało na kraj trzeciego świata), mimo postępującej globalizacji i naszego niebywałego skoku cywilizacyjnego po 10 latach w Unii (widocznego głównie przez gigantyczny skok zadłużenia), warunki, na jakich udzielane są kredyty mieszkaniowe, są zasadniczo gorsze niż w krajach cywilizowanych. Aktualny poziom cen mieszkań jest taki, że ogromna większość Polaków nie jest w stanie żadnego mieszkania kupić bez kredytu (spora część nie ma szans nawet na kredyt). Jeśli więc ktoś pragnie "posiadać własne" mieszkanie (które w praktyce jest przez 30 lat mieszkaniem bankowym), musi przystać na kilka smutnych warunków, które opiszemy niżej (na podstawie komentarza mlmlj).

Zacznijmy od najważniejszego.

1. Zmienne oprocentowanie - jak wspominaliśmy wielokrotnie, praktycznie każdy kredyt mieszkaniowy udzielony w Polsce ma oprocentowanie zmienne. Najczęściej jest to WIBOR 3M lub 6M + marża banku (niegdyś zdarzało się także, że oprocentowanie zależało od widzimisię zarządu banku - patrz "nabici w mbank"). Swego czasu były oferty z oprocentowaniem stałym(?), ale owa stałość trwała z reguły 5 lat, a potem kredyt stawał się standardowym kredytem z oprocentowaniem zmiennym (dodatkowo w momencie jego uruchomienia oprocentowanie było wyższe niż w podobnym kredycie opartym na WIBOR). My bardzo nie lubimy oprocentowania zmiennego (niezależnie od tego, kto je ustala... w przypadku WIBOR ustala je w praktyce NBP - pytanie tylko, kto jest właścicielem NBP, bo tego nie udało mi się ustalić ;) W niektórych krajach oprocentowanie kredytu bywa stałe, a czasem jest stałe w okresach 10-letnich. Dopóki tak nie stanie się w Polsce, będziemy się starali trzymać od takich kredytów możliwie z daleka. Pamiętajmy, że wzrost stóp procentowych o 1 punkt procentowy powoduje wzrost wysokości raty o mniej więcej 80 PLN na każde pożyczone 100 tys., a podwyżka do poziomu sprzed 2.5 roku spowoduje wzrost raty typowego kredytu o 40%. Zacnie.

2. Niezmienność warunków w trakcie trwania umowy - dziś mamy do czynienia z sytuacją, w której bank w umowie odwołuje się do swojej tabeli opłat i prowizji. A tabela opłat, jak to tabela... może się zmieniać w dowolnym momencie. Któregoś pięknego dnia może się okazać, że nagle wzrośnie nam opłata, którą musimy ponosić przez następne 25 lat. Dopóki umowa kredytowa nie będzie całkowicie jednoznaczna i wszystkie potencjalne koszty nie będą w niej konkretnie ujęte, dopóty taka umowa będzie potencjalnie bardzo niebezpieczna.

3. Weryfikacja zdolności kredytowej oraz wartości zabezpieczenia przez bank w trakcie trwania umowy - w tej chwili banki monitorują poziom zabezpieczenia kredytu w trakcie jego spłaty i w razie spadku wartości zabezpieczenia mogą podjąć odpowiednie "działania". Mimo terminowej spłaty należności klient może zostać poproszony o wniesienie dodatkowego zabezpieczenia (w gotówce lub w formie ustanowienia hipoteki na kolejnej nieruchomości; pewnie są jeszcze inne techniki) oraz (o zgrozo!) może mu zostać zaproponowane podniesienie marży, w związku ze zwiększonym ryzykiem banku. Dodatkowo, bank może przeprowadzić ponowną procedurę badania zdolności kredytowej klienta, mimo że ten nigdy nie spóźnił się ze spłatą żadnej raty - domyślam się, że jeśli wypadnie ona negatywnie, też zostaną zaproponowane takiemu delikwentowi nowe, lepsze (dla banku) warunki. W tym układzie klient jest ciągle zagrożony niespodziewaną podwyżką lub innymi propozycjami, których odrzucenie może skutkować natychmiastowym wypowiedzeniem umowy kredytowej. Wszystko to najczęściej w sytuacji, w której wartość zabezpieczenia spada... ale obawiam się, że z taką sytuacją będziemy mieli do czynienia przez kolejne 30 lat. W najtrudniejszym położeniu są oczywiście kredytobiorcy frankowi, bo co prawda wartość ich mieszkań spadła nie tak wcale bardzo, za to bardzo wzrosła wysokość kredytu.

4. Negocjacje z bankiem - panuje powszechne przekonanie, że z bankiem niespecjalnie da się negocjować. O ile można czasem (podobno) negocjować wysokość marży (co pewnie oznacza tyle, że bank ma z góry ustalone stawki i pozwala się cieszyć klientowi tym, że udało mi się zbić dokładnie tyle, ile zaplanował bank), o tyle raczej nie da się wynegocjować specjalnej treści umowy (np. rezygnacji z zapisu o dobrowolnym poddaniu się egzekucji komorniczej). Aktualnie jest tak, że bank ma ogromną przewagę nad klientem i klient musi się zgodzić na jego warunki, albo iść gdzie indziej... gdzie warunki będą praktycznie takie same. Fajnie byłoby, gdyby dało się podpisać umowę, która byłaby korzystna dla obu stron - na razie jednak się nie da i to się raczej szybko nie zmieni.

5. Bankowy tytuł egzekucyjny - jest to bardzo niebezpieczne (dla klienta) narzędzie, sięgające swymi początkami jeszcze czasów PRL, które umożliwia bankowi sprawne przeprowadzenie egzekucji należności po rozwiązaniu umowy kredytowej. W momencie podpisywania takiej umowy, klient musi zaznaczyć, że poddaje się dobrowolnej egzekucji komorniczej - jeśli bank z dowolnego powodu rozwiąże umowę kredytową (np. z powodu niewystarczającego zabezpieczenia), ma prawo wystawić BTE, któremu sąd nadaje klauzulę wykonalności w ciągu maksymalnie 3 dni (nie badając nawet, czy bank ma prawo takie BTE wystawić - liczy się tylko formalna poprawność wniosku). O procesie tym klient oczywiście nie jest informowany, a po nadaniu BTE klauzuli wykonalności do dzieła przystępuje komornik. Klient może taką decyzję zaskarżyć, ale zdarza się, że sprawa o rozpatrzenie jego wniosku odbywa się już po licytacji mieszkania(!). To się dopiero nazywa skuteczna broń przeciwko niepokornym klientom.

6. Dodatkowe "produkty" - aktualnie panuje moda na cross selling, czyli mącenie klientowi w głowie niższą marżą, pod warunkiem, że zakupi jakieś (z reguły do niczego niepotrzebne) "produkty" bankowe (produkty celowo wzięto w cudzysłów, bo z tego, co nam wiadomo, banki niczego nie produkują... chyba że za produkcję uznamy generowanie pieniędzy z powietrza). Aby uzyskać marżę kredytu, która nie woła o pomstę do nieba, trzeba więc czasem dokupić kartę kredytową, zobowiązać się do utrzymywania konta oraz przelewania na nie wynagrodzenia, zakupić jakieś pseudo ubezpieczenie np. od utraty pracy w zaprzyjaźnionym (z bankiem) towarzystwie ubezpieczeniowym, a czasem wykupić program systematycznego (wieloletniego) "oszczędzania" i wpłacać wymaganą kwotę na coś w rodzaju funduszu inwestycyjnego. Warunków jest sporo, a uzyskanie "czystego" kredytu, nieobarczonego żadnymi warunkami, jest dosyć trudne (przynajmniej, jeśli ktoś oczekuje marży na poziomie tej z przeróżnych tabelek, porównujących ze sobą te aktualnie super tanie kredyty). 
Do tego wszystkiego jest jeszcze  ubezpieczenia niskiego wkładu własnego (wymagane przez KNF dla kredytów z LTV>80%). To ubezpieczenie jest fajne - banki najczęściej pobierają je na kilka lat z góry i często "zapominają" zwrócić stosowną część składki, jeśli LTV spadnie poniżej progu w trakcie opłaconego okresu. Przy zapowiadających się wieloletnich spadkach cen mieszkań ubezpieczenie niskiego wkładu własnego może towarzyszyć biednemu klientowi dużo dłużej, niż mu się teraz wydaje.

7. Zdolność kredytowa oraz LTV - aktualnie możemy poczytać o tym, że zdolność kredytowa jest taka i taka... z reguły zupełnie absurdalna, bo często wynika z niej, że bank jest w stanie pożyczyć klientowi 100 tys. PLN na każde 1000 PLN miesięcznego dochodu (czasem jest to nawet więcej). Rekomendacja SIII zniosła (i tak abstrakcyjnie wysokie) ograniczenie na wysokość raty w stosunku do dochodów (50% dla zarabiających poniżej średniej krajowej i 65% dla zarabiających powyżej). Pojawiło się zalecenie (odpowiednio 40 i 50%), ale zalecenie nie jest obowiązkiem, więc można znaleźć (przynajmniej w teorii) oferty, które go nie spełniają. Powszechnie uznaje się, że maksymalny bezpieczny stosunek wysokości raty do dochodów (DTI) powinien wynosić 30%, ale wartość ta bierze się z krajów dużo bogatszych niż Polska, gdzie pozostałe 70% dochodów ma znacznie większą siłę nabywczą niż nasze 70%. Dlatego też poziom bezpieczny w Polsce powinien być jeszcze niżej. Podobnie jest z LTV - w cywilizowanych krajach maksymalne LTV wynosi 75-80%, u nas jest to (po wprowadzeniu rekomendacji SIII) 95%. W każdym kolejnym roku będzie 5% mniej, aż do osiągnięcia 80% w roku 2017 (z dokładnością do tego, że być może 10% przy LTV 90% będzie mogło być ubezpieczone). Podsumowując... tak długo, jak banki będą udzielały abstrakcyjnie wysokich kredytów (zarówno w kwestii DTI, jak i LTV), ciężko będzie kupić mieszkanie bez kredytu, bo kamikaze, którym się wydaje, że przez 30 lat spłacania będą zdrowi, będą mieli pracę i stopy procentowe nie wzrosną, jest w tym kraju naprawdę sporo (chociaż na szczęście jakby coraz mniej).

8. Zabezpieczenie - na koniec jedna z najważniejszych rzeczy. Kredyty mieszkaniowe w Polsce nie powinny się nazywać hipotecznymi, bo ich zabezpieczeniem nie jest sama hipoteka. Większość czytelników pewnie wie, że zabezpieczeniem spłaty kredytu w Polsce jest cały (obecny i przyszły) majątek dłużnika. Dlatego też, w przypadku problemów ze spłatą kredytu, nie wystarczy oddać bankowi kluczy do mieszkania i sprawa będzie załatwiona. Trzeba oddać całą pożyczoną sumę - w czasach spadających cen mieszkań (i rosnącego kursu CHF) stanowi to bardzo poważny problem, który w wielu przypadkach powoduje bankructwo klienta (bo skąd nagle wytrzasnąć drugie tyle, ile warte jest mieszkanie?). Dodatkowo, przeprowadzenie procedury bankructwa konsumenckiego jest (na razie) w Polsce prawie niewykonalne, więc delikwent pozbawiony mieszkania jest też regularnie pozbawiany przez komornika odpowiedniej części swojej pensji. Z takiej sytuacji nie ma dobrego wyjścia, a podstawowe dwie techniki "ratunkowe" to przeprowadzenie rozwodu z ustanowieniem wysokich alimentów (wszak alimenty mają najwyższy priorytet i tego komornik nie rusza) lub zwyczajne przejście do szarej strefy (co w przypadku niektórych zawodów może być wręcz niewykonalne). Obie techniki są więc bardzo słabe. 
Dopóki zabezpieczeniem kredytu nie będzie jedynie mieszkanie, dopóty ryzyko nie będzie rozłożone równomiernie - teraz klient ryzykuje o wiele więcej niż bank i to jest złe. Albo i najgorsze ;)

Jest jeszcze jeden punkt, który nie jest typowym punktem, więc nie doczekał się swojego numerka (a szkoda, bo numerki są fajne ;)  
Reset systemu - system oparty na kredycie i kreacji pieniądza przez banki "z powietrza" od 2008 roku sprawia wrażenie, że zbliża się do swojego nieuchronnego finału, czyli totalnego rozpadu. Jak pewnie część (miejmy nadzieję, że większość) czytelników wie, znakomita większość "pieniądza" na świecie oparta jest na długu. Mówiąc (pisząc?) w skrócie... moje 10 złotych na koncie istnieje tylko dlatego, że ktoś je pożyczył i obiecał oddać - jeśli nagle powie, że nie odda, moje 10 złotych zwyczajnie przestanie istnieć (pomijam fakt, że pieniądze na koncie w banku nie są już właściwie moje, tylko bankowe, a ja mam jedynie zobowiązanie banku do wypłaty na żądanie 10 złotych). Właśnie dlatego przeprowadzono eksperyment cypryjski z grabieżą depozytów bankowych - tego po prostu inaczej nie da się zrobić, bo pieniądze stracone na pożyczkach (np. na obligacjach greckich) po prostu przestały istnieć (straciły swoją wartość, bo jedyną ich wartością była złamana obietnica zwrotu). Jest jeszcze jedno wyjście, które da dokładnie ten sam efekt, tylko szybszy - wydrukowanie tego, czego brakuje. Problem w tym, że prawie wszystkie pieniądze są długiem, a tyle wydrukować się nie da - po pierwsze dlatego, że świat bez długu (który jednak hamuje wydatki) przy zachowaniu obecnej bazy monetarnej doznałby hiperinflacji, a po drugie dlatego, że wtedy mielibyśmy pieniądze, które nie są obarczone odsetkami, a na to cały bankowy świat pozwolić przecież nie może. W związku z tym wszystkim system finansowy oparty na rezerwie cząstkowej musi upaść i w naszej ocenie bezpośrednim zapalnikiem będzie wzrost stóp procentowych. Wtedy oczywiście część długu zostanie "anulowana" - pozostaje pytanie, czy warto ryzykować taką zabawę, licząc, że to właśnie nasz kredyt zostanie magicznie "anulowany" (i jakimś cudem mieszkanie pozostanie w naszych rękach), zanim znajdziemy się pośród rzeszy bankrutów, którzy owego "anulowania" nie doczekali.

Podsumowując dzisiejsze wywody... wkrótce ukaże się kolejny raport na temat rynku kredytowego (Amron-Sarfin) i zobaczymy, ile osób zdecydowało się na (wielce wg nas ryzykowaną w polskich warunkach) zabawę z kredytem mieszkaniowym. W tym wpisie przedstawiliśmy podstawowe problemy, z którymi wiąże się zaciągnięcie kredytu mieszkaniowego w naszym kraju. Dopóki przynajmniej część z nich nie zniknie, dopóty będziemy się trzymać od takich kredytów możliwie daleko. W wielu aspektach bank ma tak dużą i nieadekwatną przewagę nad klientem, że zabawa w kredyt mieszkaniowy może być bardzo niebezpieczna i to nawet wtedy, gdy kredytobiorcy nic złego się nie przytrafi (a spadnie np. tylko wartość zabezpieczenia).
Dziwi nas łatwość i beztroska, z jaką wiele osób podpisuje tak bardzo "asymetryczne" umowy, ryzykując w pewnym sensie własnym życiem. Jeśli ktoś jest wszystkiego świadomy, to czemu nie... ale wydaje mi się (na podstawie własnych obserwacji, więc to żaden dowód), że takich kredytobiorców jest bardzo mało.

Dla czytelników, których wiedza na temat kredytów jest nikła, polecam jeden z naszych pierwszych wpisów, w którym zawarto trochę więcej podstawowych informacji na ten temat i który stanowi absolutne minimum dla osób zainteresowanych kredytem mieszkaniowym:

http://wdomachzbetonu.blogspot.com/2013/08/vademecuum-kredytobiorcy.html

A ci, którzy o kredytach mieszkaniowych wiedzą sporo, pewnie wiedzą też, że nie warto ich zaciągać ;) Zwłaszcza w czasach ultra niskich stóp procentowych...



PS. Zostałem zaproszony do udziału w debacie stowarzyszenia "Miasto jest nasze", zatytułowanej "Co zrobić, by mieszkania w Warszawie były tańsze?" - jeśli komuś bardzo się będzie nudziło, to zapraszam ;)

https://www.facebook.com/events/1450647618546892/

69 komentarzy:

  1. Szokujący tytuł - aż strach czytać :)

    Wiecie co by było największym złem ever?
    Jak by WDzB napisał: "No dobra koniec tego dobrego. Tak naprawdę to ja Marek W. i taniej już nie będzie ha!" ;)

    OdpowiedzUsuń
  2. Dlaczego miałby upaść system bankowy, który bardzo dobrze funkcjonuje? Wszystko w ekonomii opiera się na probabilistyce. Czy jakaś firma ubezpieczająca na życie zakłada, że wszyscy klienci umrą jednego dnia? Nie, tak samo jest z depozytami. Klienci nie pobiegną nagle po swoje oszczędności.

    Dlaczego w warunkach stagnacji miałaby wzrosnąć inflacja, a za nią stopy procentowe? Bańki spekulacyjne też są za nami. Zdania typu "w mojej ocenie" bez argumentacji, można włożyć między wróżenie z fusów. Nic z tego nie wynika.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. System bankowy jest stabilny i dobrze funkcjonuje? Chyba sam nie wierzysz w co piszesz.

      Usuń
    2. Niby, że co źle funkcjonuje? Masz pracę, idziesz po kredyt - kupujesz. Nie masz - jesteś gołodupcem, który być może nie rokuje. Kapitalizm mamy - system z selekcją naturalną, hahaha. Tylko że niektórzy nie potrafią tego zrozumieć, a szkoda. Po co się męczyć w nieświadomości.

      Usuń
    3. System bankowy funkcjonuje tylko dlatego, że Pan Obama wyszedł do Kongresu i powiedział, że potrzebuje na drugi dzień 700mld dolarów dla banków, bo inaczej nadejdzie koniec świata. Amerykanie poszli o "krok" dalej i dodrukowali coś ze 3 biliony zielonych. Potem stopy wszędzie obniżono praktycznie do zera i skupiono się na ratowaniu banków (kosztem podatników oraz oszczędzających). Aktualnie mamy realne ujemne stopy procentowe, a jedynym problemem świata wydaje się być walka z deflacją, która by się akurat przydała. Zbankrutowało już kilka krajów oraz parę banków - reszta się trzyma, bo mogą księgować wartość aktywów po cenie kupna, a nie po cenie rynkowej (a najgorszy "syf" skupuje od nich FED).

      Nie powiedziałbym, że cokolwiek w tym systemie dobrze funkcjonuje. Pomijając już fakt, że w historii praktycznie każda waluta papierowa/oparta na zaufaniu kończyła dokładnie tak samo - hiperinflacją...

      Usuń
    4. A co do stóp procentowych, to wystarczy popatrzyć na stanowiska członków FOMC (FED). W 2016 roku amerykańskie stopy najpewniej wzrosną w okolice 2%. U nas, siłą rzeczy, będzie podobnie. Poza tym... czy naprawdę ktoś byłby w stanie uwierzyć, żeby stopy pozostały w okolicach zera przez 30 lat?

      Usuń
    5. Stopy procentowe zależą od inflacji. Jeśli wzrośnie - wzrosną, spadnie - spadną. To nie jest widzimisie jakiegoś urzędnika, a instrument do utrzymania założonego celu inflacyjnego. Myślisz, że jak wzrośnie inflacja, to nowe mieszkania u dewelopera w Warszawie stanieją? Już mówię - mylisz się. W momencie pojawienia się symptomów tejże, ludzie znów przerzucą oszczędności na mieszkania - a rezultat jaki będzie - łatwo odgadnąć.
      Ja nie piszę tego z perspektywy naganiacza. Znam realia rynku i wiem mniej więcej jak to działa, przynajmniej w dużych miastach, gdzie nieruchomości są elementem gry spekulacyjnej. Gdzie łatwo przechować kapitał na trudny czas i czerpać z tego zyski w postaci najmu.

      Usuń
    6. i ta inflację już widać od 2008 w mieszkaniówce i co rok zbliża sie coraz wiekszymi krokami a pensje bez zmian. Bajki bajkami a real realem. Ile by nie dodrukowali wiekszosc napedowych motorow gospodarki tanieje i bedzie taniec. Prorokow od szukania inflacji jest sporo i co rusz sie wieszcza. Jak nie bylo tak nie ma.

      Usuń
    7. Nie ma bo "Wielki Brat" nie pozwala. Najlepiej przecież wyciska się "biednych żuczków", którzy mają do wyboru albo lokatę, albo obligacje. Pozostałych instrumentów nie podaję bo przeciętny Kowalski nie ma o nich pojęcia. Jeśli zaś chodzi o bezpieczne aktywa to wszystko jest dobrze dopóki ma kto wynajmować i płacić. Dziś słuchałem ciekawą audycję w "czwórce" gdzie mówiono, że w 2020 będzie 800 000 studentów mniej więc ja się zastanawiam jak będzie wyglądał wtedy ten bezpieczny rynek nieruchomości. Oczywiście jak ktoś ma dobry towar to go wynajmie, ale jeśli będzie to dziadostwo to albo sprzeda za bezcen, albo będzie dokładał z własnej kasy do tego "złotego" interesu kamienicznego. Kto ma rozum ten musi sam pomyśleć co jest dla niego dobre i w co zainwestować, żeby się opłaciło, albo przynajmniej nie straciło.

      Usuń
  3. amerykanie to sobie moga mowic jedno a robic co innego
    akurat nie bralbym za pewnik tego ze stopy wzrosna w 2016, moze i tak, moze nie
    zawsze znajda powod i usprawiedliwienie dla takiej lub innej decyzji :)

    ponoc mamy jeszcze rok hossy, nieoficjalnie, bo wiekszosc niezaleznych ekonomistow sieje defetyzm, ale jeszcze rok, zobaczycie ku zdziwieniu pesymistow
    w tym czasie lekko wzrosnie gielda, nieruchomosci
    dopiero potem zjazd

    a tak przy okazji, ci co mowia ze ceny tylko w dol :) wlasnie sprzedaje mieszkanie za 240tys 37m kwadrat, wielka plyta, wroclaw. ktore rok temu chcialem sprzedac za 225 ale sie rozmyslilem, tracac nawet zadatek bo mialem juz klienta, co prawda nie duzy bo tylko 2 tys
    i postanowilem wynajac. Z wynajmu dostalem dodatkowe 12 tys. W tym roku wystawilem mieszkanie za 235. Przyszla pani, zdecydowana, niepotrzebnie sie wygadał pośrednik (młody) że pani oglądała wiele ale moje spodobało jej sie najbardziej. Pani chce zeby cos oupuscic. Powiedzialem ze ani zlotowki. 2 razy byla, gotowke miała, mysłala ze jest krolowa chyba z tą gotówka. Ja nadal ani zlotowki. Zrezygnowala. Postanowilem podniesc do 245, co by klient mógł coś urwać i lepiej sie czuł. kolejna ogądająca (dokladnie, miałem tylko 2 oglądających) i chce kupic, twierdzi tak samo ze ogladała mase mieszkan i żadne nie przypadło jej do gustu i moje najładniejsze. Chce dac 240, ja sie zgadzam i sprawa załatwiona :)
    Nie chce czekać kolejnego roku, bo to spore ryzyko... Możecie wierzyc lub nie, ale uzywane ładne mieszkania w dobrej lokazliacji we wroclawiu, 2 pokoje sa juz wyprzedane, dlatego klient musi zapłacic wiecej i zapłaci nawet za płyte, bez balkonu, nierozkładowe, z kuchnia na pokoj. tak tak, bo wlasnie takie jest moje mieszkanie.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ładna bajeczka, gratuluję fantazji.

      Usuń
    2. Dlaczego tylko 240 ? ;)
      Ta druga Pani też miała gotówkę? (jaka siła nabywcza w narodzie się budzi fiu fiu)

      ... motorniczy ustąpił miejsca staruszce i wszyscy zaczęli klaskać ;)

      Usuń
    3. I co nam mówi Twoja historia? Może tylko tylko że w społeczeństwie można trafić na kretynów lub po prostu na ludzi którzy średnio się liczą z kasą (znam takich i takich). Odosobniony przypadek jest tylko odosobnionym przypadkiem. Mieszkanie które kupiłem właściciele sprzedawali ponad 2 lata, dopiero po obniżeniu ceny o 20% zainteresowałem się tym mieszkaniem.
      Mój brat kupuje teraz mieszkanie na Ursynowie, blisko metra i za metr mieszkania płaci mniej niż zapłaciła klientka we Wrocławiu.

      Usuń
    4. panie martini janet yellen i fed beda obnizac radze przeszukac dobrze internet i na pewno przed 2016 to beda robic. W pazdzierniku konczy ise program qe. Ostatnio na planete ogladalem program z konca 2013 gdzie Yellen mówiła, iż amerykanie beda musieli się nauczyć oszczędzac bo życie na kredyt będzie odchodzić od tego co było i jest. To się wiąze z obnizkami stop jak najbardziej.

      Ciekawe jak wytrawni tutaj inwestorzy giełdowi przez szczytem kiedy ładowałi akcje i długie kiedy ich karciłem, ze bedzie zwalka wytrzymują swoje pozycje po spdkach. Tyle chwalili usa , niemcy i ich giełde a tutaj dax -10% od naszej konwersacji. Widzicie chlopcy czym sie konczy euforia jak ulicy pchaja akcje? :)

      Usuń
    5. jest run na akcje i wszystko co w kredycie ostatnie nagonki przesatrzegałem, ze w takim środowisku się nie kupuje ani akcji ani mieszkan. No ale co ja moge wiedziec kiedy nie takie rzeczy przezywalem w 2007-09. Swiezych mlodych naiwnych nie brakuje ot i dobrze :)

      Usuń
    6. Większość deweloperów giełdowych z rekomendacjami KUPUJ:

      http://www.bankier.pl/wiadomosc/DI-Investors-podnosi-zalecenia-dla-Dom-Development-i-LC-Corp-utrzymuje-kupuj-dla-Robygu-3183822.html


      Usuń
    7. Maestro, dokonałeś cudu sprzedając mieszkanie o wartości jak dla mnie (biorąc pod uwagę niepewną przyszłość, nieciekawe czasy) 100k za 240k. Zrobiłeś interes życia! Szacun!

      Usuń
  4. we wroclawiu tez mozna kupic 2-pokojowe za 190tys
    tylko nie kazdy chce potem wkladac w takie mieszkanie 50-70tys zeby jakos wygladalo i dojezdzac do centrum 40 min w szczycie i placic 200zl za bilet.
    Sa ludzie ktorzy chca kupic gotowe (z moich obserwacji głownie kobiety, samotne), i kupia takie ktore im sie podoba, z ladna lazienka, kuchnia, a nie najtansza z bialo-szarymi plytkami, z najtanszymi meblami panelami i sprzetem agd.

    Kobiety kupuja kierujac sie gustem, faceci rosadkiem, dlatego ladne mieszkania zawsze sprzedaja sie drogo, szczegolnie male, 2 pokojowe, bo sa idelanne dla singielek. coraz wiecej jest singielek, kobiet z dobra praca bo coraz wiecej facetow to nieudacznicy. Przeciez one nie beda kupowac od dewelopera, nie beda sie bawic w remonty. One chca uzywane i ladne, blisko centrum i chca mieszkac, juz. Za to sie placi extra nawet w wielkiej plycie.

    a propo http://stooq.pl/mol/?id=8277 szykuja sie obnizki stop, tak jak prognozowalem, czyli co? ceny mieszkan w gore

    OdpowiedzUsuń
  5. Mieszkania tanieją i nic tego nie zmieni, młodzi ludzie mają umowy śmieciowe i nawet jak kredyty będą na 3% to i tak to nie ruszy bańki, bo Ci ludzie nie mają zdolności kredytowej. Jedyna szansa to, że będą kupować inwestorzy pod wynajmem, ale nawet tych zaczyna brakować. Nie wiem czy słyszeliście o tym co robią prywatne uczelnie wyższe - jest tak mało klientów, że zdecydowali się oferować studia ludziom bez matury :) to jest śmiech na sali. Demografia zbiera swoje żniwo wszędzie, nie tylko na rynku nieruchomości.

    A co do resetu systemu to jest on nieunikniony, obawiam się tylko jednej rzeczy, że na tym resecie nie ucierpią beztroscy obywatele z długami przewyższającymi ich przyszłe zarobki, tylko właśnie rozważni ciułacze... niestety. http://www.youtube.com/watch?v=DuCgpOgkZ0g

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. tez tak uwazam, ale jesli masz jakies oszczednosci to trzymalbym sie z dala od systemu bankowego. Przy nastepnym kryzysie wiele bankow pojdzie do piachu i ludzie posiadajacy tam oszczednosci dostana albo jakies papierowe akcje tych bankow, albo tylko czesc swojej kwoty. Najprawdopodobniej te pieniadze co dostaniesz to beda swiezo co dodrukowane :)
      Osobiscie swoj kapital trzymam w koronie norweskiej,(w gotowce), franku,(w gotowce), zlocie/srebro i funtach brytyjskich z racji, ze pracuje w UK.
      Taki podzial zrobilem kilka miesiecy temu i nabiezaco z kazda wyplata dywersyfikuje tak swoj kapital. Osobiscie powiem, ze teraz czuje sie o wiele lepiej :) Kolejne informacje o problemach bankow(portugalia, bulgaria, a w ostatnich tygodniach nawet o bankach w uk) przyjmuje z usmiechem na twarzy :)

      Usuń
    2. oczywiście panie Tomaszu, ze tak. Dobrze platna praca teraz to jesteś dobry albo uklady a wiekszosc za smieciowki i ciut wiecej zapitala. Jezeli panstwo wproadza pensje minimalne i wielu takie placi mlodych nie ma szans na inflacyjne cele motorow napedowych. Takie byly pare lat temu ale to juz bylo i nie wroci predko. Dla nas jest dobrze, ze im wiecej ludzi wierzy w cele inflacyjne tym bardziej sie rozczaruja. Prosta zasada kontrarianska rynku i oczekiwan woben niego. Nigdy wiekszosc nie ma racji w tym co chce miec.

      Usuń
  6. „zakupić jakieś pseudo ubezpieczenie np. od utraty pracy w zaprzyjaźnionym (z bankiem) towarzystwie ubezpieczeniowym,”

    Jak wyglądają wypłaty z tego ubezpieczenia? Ma ktoś jakieś doświadczenia w temacie?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ja "propozycję" takiego ubezpieczenia dostałem w PKO BP, koszt to 3.25% kwoty kredytu (nie pamiętam czy przypadkiem nie doliczali tego do kwoty kredytu).
      W moim wypadku kiedy kupowałem mieszkanie moja żona nie pracowała i nie wiadomo było kiedy zacznie pracować, ale w przypadku gdybym stracił pracę to pomimo tego że moja żona była by bezrobotna to i tak ubezpieczyciel wypłacałby świadczenie w wysokości połowy miesięcznej raty, w tym wypadku żeby wyjść na 0, musiałbym być bez pracy przez ponad rok.

      A poniżej informacja o ubezpieczeniach od utraty pracy.
      http://biznes.onet.pl/fikcyjne-ubezpieczenia-od-utraty-pracy,18629,5108849,analizy-detal

      Usuń
    2. W tym linku są inne liczby podają, że 3405 zł dla kredytu na 300.000 w przypadku PKO BP.

      Usuń
    3. Szacunkowy koszt ubezpieczenia od utraty pracy w pierwszym roku, dla zadłużenia o wartości 300 tys. zł.
      PKO BP 3 405 zł
      Przy czym też nie podali czy wyliczona jest opcja na 2 czy na 4 lata (chyba 2). Na 2 lata to było 2,27%, na 4 3,25%.
      To jest jeden z przykładów dziennikarskiej rzetelności.

      Usuń
  7. To są fajne rozważania, ale całą mądrość tu doradzających bierze się z aktualnego punktu siedzenia.
    Gdyby wszyscy podejmowali te same decyzje to 'mądrzy' niczym by się nie różnili od 'głupich'.
    Mówicie - nie warto kupować mieszkania. Ale gdyby wszyscy zrezygnowali z zakupu i każdy chciałby zamiast tego zamieszkać w wynajętym to licytowali by się na schodach o przywilej wynajęcia obdrapanej klity. Mówicie - nie brać kredytu hipotecznego. No to ciekawe jak cokolwiek kupić na rynku gdzie ceny wyznaczają kupujący z kredytami hipotecznymi? Zapewne ciułanie przez 30 lat jest lepsze - no, co kto woli. No a poza tym parę lat temu nie było w PL kredytów hipotecznych i jakoś wcale przez to nie było łatwiej zostać właścicielem mieszkania. Nie mówiąc już o tym że prawie niczego się nie budowało.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. nic w naturze nie ginie. w polsce nie zmienilo sie praktycznie nic, zarobki slabe, ceny europejskie, nie produkujemy praktycznie nic oprocz nisko przetworzonego jedzenia, wysoko przetworzone, drogie produkty kupujemy z zagranicy.
      podatki wysokie, urzednikow coraz wiecej, podatek katastralny za pasem (jak kasa z ofe sie skonczy, czyli za jakies 2 lata, a moze juz po wyborach pewnie, kidy jeszcze rzad ma poparcie)

      poza tym kredyt to takie sprytne cos co chwilowo daje duzo radosci (wzrosty, rozwoj) ale tak jak wspomnialem nic w naturze nie ginie i jesli byl zastrzyk gotowki w przeciagu paru lat to w przeciagu 30 lat bedzie tyle samo gotowki + odsetki wyssane z gospodarki (a polskich bankow nie mamy). przeciez ci wszyscy kredyciarze musza splacac te kredyty, wiec automatycznie o tyle mniej bedzie pieniedzy na inna konsumpcje.
      czyli sila rzeczy bedzie bieda i wegetacja, bo ludzie nie beda mieli na nic weicej niz podlej jakosci zarcie i oplaty za swoje bardzo drogie klitki (oczywiscie uogolniam tu, ale tendencja bedzie taka)

      Usuń
    2. Niestety, wątpię żebyś mógł przewidzieć co będzie. Mówmy lepiej o tym co jest, bo kogoś kto dziś potrzebuje mieszkania mało interesuje prognoza że za 30 lat na pewno bedzie taniej. Zatem może ten temat zostawmy. Zostawmy też temat decyzji 'brać kredyt albo nie brać' bo wybór tu jest tylko pozorny. Jeśli ktoś ma możliwość kupienia mieszkania za gotówkę to zapewne nie będzie łamał sobie głowy nad tym czy brać kredyt. A jeśli nie ma gotówki to zostaje wybór między kupnem na kredyt a wynajmem. Zatem, nie bardzo rozumiem nad czym tu dyskutować - warunki kredytowania mamy jakie mamy, oferta banków jest znana, można wybrać lepiej lub gorzej, ale jeśli komuś nie podoba się w ogóle pomysł brania kredytu w Polsce to zostaje chyba tylko emigracja.

      Usuń
    3. "kogoś kto dziś potrzebuje mieszkania mało interesuje prognoza że za 30 lat na pewno bedzie taniej". Jasne, za to powinna interesować go prognoza, że w ciągu tych 30-lat jego kredyt (rata) zdrożeje, bardzo możliwe, że o 40% lub więcej

      Usuń
    4. No i świetnie, tylko co z tego wynika? Jakaś propozycja, np który bank wybrać żeby rata kredytu nie wzrosła o 40%? Być może masz rację uważając że wzrośnie o 40%, być może nie masz racji, ale nic to nie daje temu kto potrzebuje wybrać kredyt.

      Usuń
    5. Alternatywa jest taka, żeby albo brać kredyt, albo nie brać, a nie czy brać w tym, czy w tamtym banku. Wbrew temu, co raczysz sugerować, NIE TRZEBA brać kredytu i "kupować" za to mieszkania, żeby mieć gdzie mieszkać. Tym bardziej, jeżeli da się wynajmować i trochę oszczędzać jednocześnie. Przez 10-15 lat wynajmowania zapłacisz "do cudzej kieszeni" mniej więcej tyle samo, co spłacisz samych odsetek do kieszeni banku, ledwo naruszając kapitał przeszacowanego teraz o 20-30% mieszkania (które w tym czasie postarzeje się o te 10-15 lat, jeszcze bardziej tracąc na wartości, już nie mówiąc o pieniądzach, które włożysz w tym czasie w eksploatację/remonty - czego nie robisz w poważnym zakresie przy wynajmowaniu). Tym samym bardziej opłaca się kupić nowe mieszkanie za mniejszą cenę, z wyższym wkładem własnym i mniejszym kredytem za te 10-15 lat, a tymczasem znaleźć wygodne i niedrogie mieszkanie na wynajem.

      Istotny problem współczesnego społeczeństwa jest taki, że CHCE więcej, niż może sobie pozwolić i nie myśli o konsekwencjach. Tak jest z mieszkaniami, które uważa się za "swoje", mimo że do momentu spłaty kredytu to mieszkanie należy de facto do banku - i nie tylko mieszkanie, ale potencjalnie również czyjeś przyszłe dochody, kiedy wartość mieszkania spadnie, a kwota kredytu nabitego przez złodziejskie odsetki znacząco się nie zmieni, mimo lat spłat. Nikt lub niemal nikt nie MUSI ani nie POTRZEBUJE brać kredytu mieszkaniowego. Co najwyżej CHCE.

      Przykład. W tym momencie wynajmuję 2 (fakt, nieduże) pokoje w Warszawie za 1300 złotych, w tym jest czynsz. Sama rata kredytu na nowe mieszkanie o tym metrażu w tej lokalizacji wyniosłaby mnie około 1100 złotych (plus do tego czynsz około 450 PLN). Po 10-15 latach spłaty kredytu, cena mojego mieszkania na kredyt spadłaby o minimum 10% (po prostu by się postarzało) + to ja musiałbym bulić za remonty + (tutaj jest dopiero nasz zakład) dodatkowe 20-30% wynikające z czynników bańkowo-demograficznych. Oznacza to, że w zasadzie nie spłaciłem ani trochę kapitału odpowiadajacego obecnej wartości mieszkania kredytu (spłaciłem mniej kapitału, niż spadła wartośc mieszkania), za to przez kolejne 15-20 lat jestem uwiązany ze starzejącym się mieszkaniem, za które muszę płacić coraz więcej (wzrastające stopy procentowe przy stałej, wysokiej marży).

      Alternatywnie, wynajmując i oszczędzając tylko te dodatkowe 250 złotych miesięcznie, wynikające z obecnej relacji kosztu kredytu do wynajmu z uwzględniem czynszu i nawet bez uwzględnienia remontów, czy ewentualnego katastru, po 10 latach zwiększam swój wkład własny o około 30k, kupuję nowe, tańsze mieszkanie, biorąc niższy kredyt z zapewne niższą marżą, na krótszy okres.

      Usuń
    6. Wystąpię teraz w roli adwokata diabła: przeciwnicy zaciągania kredytów mieszkaniowych nie rozumieją ludzkich emocji. Wiele osób chce mieć takie piękne mieszkania, jakie sobie wymarzyli, z kuchnią w kolorze np. hebanowym, z beżową terakotą, a w łazience wannę z hydromasażem określonej marki. Na podłodze w salonie parkiet wg najnowszych trendów, drzwi wewnętrzne koniecznie w kolorze (puśćmy wodze wyobraźni) ciemny orzech włoski itp. itd. W związku z tym tacy ludzie czują wewnętrzny imperatyw kupienia mieszkania na kredyt. Postarajmy się ich choć trochę zrozumieć....

      Usuń
    7. @Toughwork4U

      Abstrahując od ironii, sarkazmów i żartów... Nigdy nie rozumiałem takich wizji jak ty podajesz... Na co to komu? Jestem hedonistą i miewam (czasami) napady, że "trzeba zaszpanować", ale sposób rozumowania znacznego odsetka ludzkości mnie przeraża...

      ...ale wracając do mieszkaniówki. Świat jest niekonsekwentny. Proponuję albo pójść w jedną stronę: ograniczyć dostęp do kredytów do ludzi kumatych (test z ekonomii, wyższe wykształcenie, IQ co najmniej odchylenie standardowe powyżej średniej, cokolwiek), albo w drugą: wspieramy darwinizm dając dostęp do kredytu każdemu i zdejmujemy wszystkie ulotki ostrzegawcze np. z urządzeń elektrycznych. Obawiam (mam nadzieję?), że część problemów rozwiązała by się sama.

      Ostatecznie nikt na tym forum nie jest w stanie obalić dwóch twierdzeń: 1) przeciętne małżeństwo zarabiające w granicach 4000 zł netto miesięcznie i odkładające 2000 co miesiąc musi oszczędzać na przeciętne mieszkanie 10–15 lat (mieszkanie jest towarem prawie pierwszej potrzeby) i 2) że to jest chore.

      Dopóki cena metra kwadratowego przeciętnego mieszkania w dużym mieście (z pominięciem Warszawy) nie zbliży się do średniej pensji netto (która też bierze się z dużych miast i dotyczy stosunkowo niewielkiej liczby ludzi, średnia to nie mediana ani dominanta), a "produkty mieszkaniopoodobne 60 m^2" nie zamienią się powszechnie w "mieszkania 60 m^2", to nie mamy o czym gadać poza wynajmem.

      Usuń
  8. jesli zakladamy, ze w polsce zyja sami ludzie, ktorzy maja gdzies czy kupuja drogo czy tanio (w perspektywie X lat) i obchodzi ich tylko tu i teraz i zeby byla "ciepla woda w kranie" to juz sie nie dziwie czemu w tym kraju wszystko sie wali :)
    Jesli Tobie tak latwo przychodzi decyzja o 30 letnim kredycie, albo o wydaniu paru set tys. zl... no to coz - kazdy ma swoje zycie i podejmuje wlasne decyzje. Ja mialem mozliwosc wziecia kredytu, ale wydaje mi sie to malo atrakcyjne (poza tym przeciagu 10 lat przeprowadzalem sie do 4 roznych miast)

    mnie na przyklad interesuje to, zeby nie zakredytowac sie na 30 lat z rata kredytu na poziomie 1500zl, a po 10 latach okaze sie ze wynajem kosztuje polowe tego... albo w ogole sytuacja w kraju zmieni sie nia tyle, ze bedzie trzeba uciekac.

    Pewne rzeczy da sie przewidziec, demografii juz nie odwrocimy, mlodych emigrujacych za praca tez raczej nie.
    tak samo wyprzedawania kraju, resztek przemyslu, zatrudniania hord urzednikow, podnoszenia podatkow tez raczej nie ominiemy, przynajmniej w perspektywie paru lat. Polaczki sa za glupi i zbyt malo zorganiowani zeby w tym kraju cokolwiek zmienic, wiec wg. mnie czeka nas powolny upadek :)
    Kumulacja niesprzyjajacych okolicznosci w przyszlosci to bardzo ciekawy temat, ktory zmusza do zastanawiania sie nad sensem kupna nieruchomosci "na gorce", ktora niewatpliwie jeszcze mamy.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No a ja się jednak dziwię. Nie wnosisz wiele w argumentach, ale za to nie masz problemu z wyrażaniem pogardy dla innych. To że Ty nie potrzebujesz kredytu, albo możesz obyć się bez mieszkania nie znaczy że wszyscy inni też. To że dla Ciebie jakaś opcja nie jest 'atrakcyjna' nie znaczy że każdy kto ją wybierze jest debilem - bo do tego sprowadza się Twoja logika. A właściwie nazywanie tego logiką jest nadużyciem. Nie rozumiem po co się męczysz w tym kraju który upada - zmarnowałeś tylko czas zamiast budować życie tam gdzie są ku temu warunki. I ja mam słuchać Twoich rad?

      Usuń
    2. a co mam naganiac ludzi na kredyt i radzic im "bierzcie bierzcie bedzie dobrze, dacie rade". a jak stopy skocza i zabraknie ci kasy to bank wyciagnie bte i zabierze ci wszystko :)
      zobaczymy jak tam niesplacane kredyty beda wygladaly jak sie zaczna pelne raty dla RnS.

      z reszta co mam radzic ? oprocentowanie kredytow jest zmienne, marza urosla od czasu boomu, banki maja w rekach bte, demografia slaba, bezrobocie duze itp. itd. ten kto chce kupic mieszkanie wyboru za bardzo nie ma :)
      albo zalozysz sie z zyciem ze przez 30 lat ci sie noga nie powinie, albo wynajmujesz albo wyjezdzasz.

      mam pogarde bo przez tych wszystkich pozytecznych idiotow ceny mieszkan poszybowaly w gore, nabrali kredytow a teraz gospodarka siada bo ludzie na nic pieniedzy nie maja.
      z reszta nie chcesz nie sluchaj, bierz kredyt, badz szczesliwy :-)

      W normalnych krajach ciekawa opcja jest wynajem dlugoterminowy, u nas jak zwykle wszystko na glowie.
      stracisz prace, zachorujesz ty albo twoje dziecko (jesli cie na nie stac) i juz po tobie. nie wyprowadzisz sie do innego miasta, mieszkania nie sprzedasz, nie wynajmiesz - bo przeciez potrzebowales go do zamieszkania :)
      Jedyny sens widze w kupnie mieszkania w stolicy, tam ceny raczej nie beda spadaly, jedno z 3 miast z prognozowana dodatnia migracja :)

      mecze sie mecze, na kazdym kroku syf, bylejakosc i "jakośtobędzizm".
      ale nie martw sie, niemieckiego juz sie ucze. bo tu nie ma perspektyw.
      czasu nie zmarnowalem, mam studia, prace, doswiadczenie i odlozone troche pieniedzy.
      wole cokolwiek niz ten dziki kraj.
      zaluje tylko tych tysiecy zl wplaconych na zus i rozdanych darmozjadom.

      Usuń
    3. z reszta poczytaj sobie - bedzie tylko lepiej... dla komornikow :)
      http://prnews.pl/nieruchomosci/licytacje-komornicze-nieruchomosci-wciaz-w-trendzie-wzrostowym-3153994.html

      Usuń
    4. ...żeby bank chciał zabrać wszystko, ale on zabierze więcej niż masz i będziesz "NIEWOLNIKIEM" (popatrzcie na kredyty frankowe), które spowodowały, że ludzie mają do oddania więcej niż wzięli. Trzeba w końcu ustalić upadłość konsumencką, która pozwoli na nowy początek, a nie spiralę zadłużenia jaką mamy obecnie. Szkoda ludzi, ale prawda jest taka że ktoś na to pozwolił, żeby tak się stało i 700 000 mam WIELKI KŁOPOT, który w przypadku kolejnej zawieruchy w relacji frank - złoty może skończyć się tragicznie.

      Usuń
    5. masz racje... ja mam znajomych malzenstwo, wiek ok 32-33 lat. ona kredyt na mieszkanie ok 45m2, kwota kredytu ponad 300tys (przeliczone na zl po aktualnym kurs franka), urodzilo im sie dziecko, no to kredyt na kolejne mieszkanie - wieksze... ale to mniejsze musza trzymac bo nie moga sprzedac bo takie same tylko ze nowe chodza po 220tys. wiec w tej chwili byli by z 80tys w plecy na takiej sprzedazy.
      oboje dobrze zarabiaja, ale wystarczy ze 1 z nich straci prace (czego oczywiscie im nie zycze, ale 30 lat to jest szmat czasu)... to niestety nie uciagna 2 kredytow na kwote ponad 700tys z 1 pensji.

      Usuń
    6. No ale o co chodzi? Kupili dwa mieszkania na kredyt to teraz trzeba je spłacić. Gdzie tu widzisz problem? Wiele ludzi traci na inwestycjach bo założenia nie wypaliły. Możesz bać się za nich i z przyjacielską 'troską' ogłosić że są debilami, ale to ich życie, ich decyzja i ich prywatna sprawa. Nie sądzę żeby cały kraj musiał pochylać się nad niedolą tych co muszą spłacić kredyt, być może oni wcale nie uważają żeby mieli z czymkolwiek problem. Trzydzieści lat to szmat czasu, kilkadziesiąt tysięcy złotych to jest drobna kwota której 'strata' nie ma znaczenia na dłuższą metę. Jeszcze będzie mnóstwo tego typu zysków i strat, nie ma co wpadać w panikę, zwłaszcza że to nie Twoje pieniądze.

      Usuń
    7. ja wiem ze to ich zycie i ich potencjalny problem, chociaz inwestycja bym tego nie nazwal, raczej konsumpcja.
      i to jest ich prywatna sprawa ale tylko do czasu kiedy ich decyzje nie oddzialuja na mnie... a niestety oddzialuja bo liczy sie efekt skali.
      pomnoz takich ludzi przez kilka set tys i mamy piekna banke na nieruchomosciach, drogi wynajem, ludzi zakredytowanych pod korek, panstwo "pomagajace" "biednym" deweloperom i bankierom...w dalszej perspektywie przebicie banki i liczne bankructwa itp. itd.
      a to juz mnie dotyczy, jak i reszty mieszkancow "zielonej wyspy".
      poza tym jesli zaczna sie wieksze problemy ze splatami rat to zaloze sie ze politycy nagle beda szastac kasa z magicznego wora bez dna zwanego budzetem zeby "dac" na pomoc tym biednym zakredytowanym pod korek (albo bankom).
      dlatego mam z tym problem.

      Usuń
    8. Mysle że z politykami rozdającymi pieniądze wszyscy mamy problem i nie jest to wina kupujących mieszkania. Szukasz kozła ofiarnego nie tam gdzie trzeba. Ale naprawdę rządu nie musisz wyręczać, jak przyjdzie do krachu to pokażą Ci dokładnie palcem kto jest winny - spekulanci, prywaciarze, kredyciarze, wybieraj do woli. Na razie jednak sam ciśniesz w tym kierunku, lamentując nad niedolą zakredytowanych pod korek. Niech reszta kraju zrobi jak Ty, niech wszyscy zaczną płakać jakimi to ofiarami są kredyciarze, a na pewno któraś partia to podchwyci i przepchnie ustawę o ratowaniu. Nie wiem czy zauważyłeś ale kredyciarze w większości płacą raty i siedzą cicho, to cała reszta im gorąco 'współczuje' i pieszczotliwym 'debilu' okazuje swoją wyższość intelektualną wynikającą z faktu nie posiadania kredytu.

      Usuń
    9. masz racje, bedzie krach bedzie i winny :) z rozdawaniem naszych pieniedzy tez sie zgadzam, w tym kraju tam gdzie slupki poparcia rosna tam sie daje kase...
      ale nie wydaje mi sie ze zle szukam "winnych", przeciez to dorosli ludzie, mam nadzieje ze chociaz czesc z nich wiedziala co robi pakujac sie na 30 lat w kredyt... przeciez nie bede szukal winnych w mediach, systemie edukacji (a raczej jego braku w kwestiach ekonomii), doradcach finansowych, bankach itp. ktore to wciskaly i naganialy na kredyty.
      przeciez ostatecznie to kredytobiorca oswiadczal ze wszystko rozumie i podpisywal, nikt mu pistoletu do glowy nie przystawial :)
      a decyzje na 30 lat nalezy baaardzo dobrze przemyslec, czego ,wydaje mi sie, wiekszosc nie zrobila i dlatego zasluguja na miano "pozytecznych idiotow".

      nie rozczulam sie nad kredytobiorcami, raczej martwi mnie to do czego ich decyzje doprowadza ten kraj.
      z mojej perspektywy placz sie zacznie jak nastapi kumulacja
      1) kasa zakoszona z ofe sie skonczy i bedzie trzeba ten nieszczesny podatek katastralny wprowadzic (pewnie zaraz po wyborach).
      2) skoncza sie doplaty z RnS
      3) stopy wzrosna
      4) spadnie oplacalnoc najmu ze wzgledu naniz + program mieszkan na wynajem

      tylko wtedy tak jak piszesz znajda sie politycy ktorzy za moje pienadze beda chcieli tych "biedaczkow" "uratowac" - mam nadzieje, ze do tego nie dojdzie bo wtedy na idiote wyjde ja ;-)

      Usuń
  9. Ja też znam jeden taki sam, ale on zarabia w funtach więc to wygląda trochę inaczej, ale mimo wszystko też maja koło 700 tys. kredytu na dwa mieszkania więc niezły garb bo jak policzyć odsetki to do banku muszą zanieść 1.400.000 PLN więc niezła sumka biorąc pod uwagę możliwości wsparcia polskiej gospodarki, a tak jakiś Icek się cieszy, że ma niewolników. Dobrze, że przynajmniej kasa na spłatę idzie z zachodu , a nie z polskiego budżetu.

    OdpowiedzUsuń
  10. http://biznes.interia.pl/nieruchomosci/news/wakacyjny-spokoj-w-cenach-mieszkan,2041110,4206

    Hołm Brołken i letni chamski pod....
    Znaczy się letnia stabilizacja :)

    OdpowiedzUsuń
  11. Turek próbuje zniechęcić do licytacji komorniczych. Pewnie będą teraz mieli dużą konkurencję u komorników :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Zapomniałem linku: http://biznes.onet.pl/kupili-mieszkanie-wpadli-w-tarapaty,18496,5652194,1,news-detal

      Usuń
    2. Właśnie wszedłem na bloga po zobaczeniu tego artykułu... Turek, znawca się znalazł...

      Usuń
  12. Ciekawe spekulacje nt prawdopodobieństwa wzrostu stóp w Europie i prawdopodobieństwa wejścia na ścieżkę Japońską. Do autora bloga: jest duża niespójność w twoich oczekiwaniach podwyżek stóp w Polsce i srefie Euro oraz w jednoczesnym oczekiwaniu wariantu japońskiego. Co jest najważniejsze moim zdaniem w dywagacjach z poniższego linku: 1. Japonia jest najbardziej rozwiniętą gospodarką świata i tam jedynie demografia ma wpływ na popyt i stopy. W Europie, w szczególności w Europie wschodniej istnieją olbrzymie rezerwy rozwojowe i można zwiększać wydajność gospodarek i zamożność społeczeństwa nawet przy negatywnej demografii.
    2. Wzrost PKB nie jest potrzebny do szczęścia. Po osiągnięciu pewnego poziomu, przy niskim bezrobociu i braku załamania (krachu), wzrost PKB nie jest potrzebny.

    wnioski: możemy mieć niskie stopy, a jednocześnie nie stoczyć się w recesję; dynamiczny wzrost gospodarczy należy do przeszłości; ceny nieruchów będą w stagnacji, lub bardzo powolnym spadku przez wiele lat, raty kredytów wcale nie muszą wzrosnąć.

    Dla mnie ciekawe wydaje się jak długo Polska będzie przyciągała inwestycje zagraniczne. Przecież na południu Europy mamy milionowe rzesze bezrobotnych. Już teraz ludzie tam pracują za mniej niż 1000E. Jak długo centra usługowe z Polski będą obsługiwały kraje południa Europy?

    http://www.bankier.pl/wiadomosc/Ekonomisci-niskie-stopy-procentowe-nie-chronia-przed-stagnacja-na-miare-Japonii-3127154.html

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Inwestycje będą tak długo, jak długo będziemy konkurencyjni cenowo - nie oszukujmy się bowiem, że na czymś innym polega konkurencyjność naszej prostej gospodarki. Rezerwy na pewno jeszcze jakieś są. Moim zdaniem docelowy limit PKB na osobę Polski to 2/3 tego co mają Niemcy (nominalnie). Czyli jeszcze jakieś 80% tego co jest. Oczywiście globalny PKB wcale nie musi się zwiększyć - ludzi będzie mniej.

      Usuń
  13. Ten komentarz został usunięty przez autora.

    OdpowiedzUsuń
  14. http://biznes.pl/magazyny/nieruchomosci/mieszkania/sprzedajacy-mieszkania-uzywane-bardziej-obniza-cen,5653080,magazyn-detal.html
    fragmenty, ktory mnie rozsmieszyly "Dane NBP wydają się co najmniej zaskakujące .." "Zgodnie z tymi danymi – w stolicy za używane mieszkania sprzedający oczekiwali średnio 8700, podczas gdy średnie transakcyjne wynosiły 6850 zł ...... Jak można tłumaczyć te zaskakujące dane? "
    Wszyscy zaskoczeni, bo przeciez wedlug danych open financow i innych naganiaczy ceny podobno sa stabilne i bez zmian :D

    OdpowiedzUsuń
  15. Przeciętna oczekiwana rentowność najmu dalej spada i wynosi obecnie 3,87 proc. w ujęciu netto.

    http://www.bankier.pl/wiadomosc/Rentownosc-najmu-Gdansk-bardziej-zyskowny-niz-Warszawa-3185170.html

    OdpowiedzUsuń
  16. Kredyty sprzedają się bardzo dobrze. Nici z obniżek ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Udaru dostałeś/aś? A może pan (pani?) z kręgów naganiaczy do odstrzelenia? A może mamusia i tatuś (czy tam dwóch tatusiów) nieudolni byli i mózgu nie doinstalowali? Kredyty sprzedają się coraz gorzej. Czarować sobie możesz czym chcesz, ale odpływu jakichś 80% klientów (wymagany wkład własny, ci już udupieni kredytem, demografia) nie wyczarujesz, choćbyś nagle napłodził (napłodziła?) setki bachorów.

      Usuń
    2. kolega z ironią to napisał o tych obniżkach :) - chyba :)

      Swoją droga dziś ze skrzynki na listy wylały sie reklamy kredytów z banków - ulotek takich nie widziałem od lat. Znaczy, ze jest lipa pomimo obniżek stóp i nawet jak to zrobią to nic nie da. Magicy zapatrują się na usa ale my to nie usa i to się nie uda. RPP powinna mysleć innymi torami a nie powielac zachodnie scenariusze, ktore do niczego nie prowadza.
      Ostatnio spoor obnizek w sklepach na dobra codziennego uzytku , hobbystyczne - jednym slowem lipa mimo wakacji i sale a sprzedaz nie rusza. Jak sie tyle ludzi juz okredytowalo i zaczyna cierpiec bo pensje nie rosna to nei wydaje na byle shit. Co za tym idzie mniej bierze kredyty i kolo sie zamyka. Tak wlasnie dzialaja banki nieruchomosciowe i ich trzymanie. Predzej czy pozniej przez lata popyt siada a reszta placi gigantyczne raty z okresu banki gdzie bralo ich najwiecej.

      Usuń
    3. http://amron.pl/uploads/AMRON%20SARFIN/Raport%20AMRON-SARFiN%20Nr%202%202014_Pl_skrot.pdf

      Drugi kwartał lepszy r/r.

      Usuń
  17. Do obejrzenia dla zainteresowanych:
    https://www.youtube.com/watch?v=4sGrBzXfrZA

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Obejrzałam. W pierwszej chwili miałam wrażenie, że to nieznany mi kabaret, ale okazało się że to rozmowa z przedstawicielami banku z grupy Getin. Jeśli to brać na poważnie, to robi to wstrząsające wrażenie: oczywiste prawdy (należy się ubezpieczyć od wypadków losowych) wiązane z ofertą (dajemy dużą gamę produktów systematycznego oszczędzania - czytaj: polisolokaty i struktury, z których słynie Getin (Noble, Idea) i które coraz częściej trafiają do sądu jako przykłady misselingu). Wszystko podlane sosikiem "taniej nie będzie". Razem - naganianie.
      Na tym forum to pewnie będzie traktowane jako dowcip, ale strach pomyśleć, że spora rzesza potencjalnych klientów może rzeczywiście potraktować to poważnie.

      Usuń
  18. https://www.youtube.com/watch?v=LRZYws0TEi8

    OdpowiedzUsuń
  19. Ja widzę pewną niespójność w zachowaniu banków, której nie potrafię rozwikłać. Z jednej strony banki naganiają na kredyty poprzez nachalną reklamę (i nic dziwnego, bo na tym zarabiają) a z drugiej strony robią się bardzo ostrożne i wprowadzają jakieś ograniczenia w kredytowaniu (rekomendacje T) zwiększają wymagania i nagle się okazuje że prawie nikt nie ma tej zdolności kredytowej. Czy to nie stoi ze sobą w sprzeczności? Przecież banki zarabiają na kredytach i powinno im zależeć aby udzielić ich jak najwięcej, to dlaczego udzielają je teraz tak zapobiegawczo jakby mieli nie wiadomo ile klientów i mogli sobie jeszcze dyktować warunki. A tak nie jest. I przecież ten coraz wyższy wymagany wkład własny też nie jest dla banksterów korzystny, bo zmniejsza kwotę hipoteki. A podobno rząd działa w interesie banków, więc jak to jest?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Bank się musi zabezpieczyć na wypadek spadku cen nieruchomości (co by można było w miare bezpiecznie dla banku delikwenta potem licytować "w razie wu").

      P.S. Jak kogoś nie stać na 10% czy tam 15% wkładu własnego (odłożenie przez powiedzmy 1,5 roku raty przyszłego kredytu - dajmy na to te 1,5 klocka) to raczej kredytu nigdy nie spłaci, bo skąd weźmie na tą rate skoro nie potrafił wcześniej odłożyć? A dom czy mieszkanie to też opłaty stałe (czynsz, media, itepe) - to nie tak że płacisz tylko rate i nara.

      Usuń
    2. Ponieważ te wszystkie ograniczenia są narzucone przez Komisje Nadzoru Finansowego, więc nie jest to tak, że bank z własnej woli to robi. Myślę, że gdyby nie to rożne przepisy to banki śmiało bo przyznawały kredyty wszystkim i na 130% LTV

      Usuń
    3. Ten komentarz został usunięty przez autora.

      Usuń
    4. Ten proces został bardzo dobrze wytłumaczony w książce "Wojna o pieniądz". Sama książka sprawia wrażenie jednej wielkiej teorii spiskowej, ale jak się temu wszystkiemu przyglądam to za dużo rzeczy przepowiada ona w trafny sposób (m.in. ten proces utrudniania dostępu do kredytu).

      To prawda, że bankierzy żyją z kredytów i własnie dlatego muszą dopilnować, żeby w przyszłości ludzie musieli brać kredyty. Sytuacja stabilnego rozwoju opartego na realnej wartości ludzkie pracy spowodowałaby, że perspektywie

      kilkudziesięciu lat wszystkie mieszkania, lokale użytkowe itp. byłby już wybudowane i jedynie przechodziły z pokolenia na pokolenie. Bankierzy straciliby wtedy źródło utrzymiania, bo komu sprzedaliby te kredyty. Aby temu zapobiec wywołuje się naprzeminnie okresy hossy i bessy. W hossie zwiększa się podaż kredytu (tworzy się puste pieniądze i pożycza ludziom na 30 lat, bez wkładu własnego, bez zabezpieczenia). Gospodarka napompowana sztucznym pieniądzem rozpędza

      się (firmy budują, a aceny galopują w górę). Potem za pomocą stóp procentowych, rekomendacji lub wymagań kredytowych ogranicza się podaż kredytu wprowadzając bessę (krysyz). Gospodarka wpada w recesję, ludzie tracą pracę, przestają spłacać kredyty (nie mogli ich spłacić, bo realna wartość na pokrycie tych zobowiązań nigdy nie istaniała). Banki odzyskują nieruchomości i cała zabawa zaczyna się na nowo.

      Generalna koncepcja brzmi: nie pozwolić, żeby dane społeczeństwo dorobiło się jakiejś realnej wartości (zaciągnij kredyt na 30 lat, i nie spłać go; ewentualnie zaciągnij kredyt na 30 lat, spłać go, ale na emeryturze oddaj nam go w ramach odwróconej hipoteki).

      Zgodnie z tą teroią jesteśmy w przededniu prawdziwego kryzysu (mówimy o kulminacji w tej dekadzie).

      Usuń
  20. http://www.bankier.pl/wiadomosc/Szykuja-sie-spadki-cen-najmu-3186131.html#dod_komentarz

    OdpowiedzUsuń