sobota, 25 października 2014

W świecie z betonu 210

Ostatnio obiecałem wpis fundamentalny, więc dzisiejszy taki właśnie będzie. Tematyka na pozór nie wydaje się związana z ogólną tematyką bloga, jednak sprawa jest na tyle istotna (a wiedza na ten temat może jeszcze mniej "popularna" niż wiedza o mechanizmach rynku nieruchomości), że postanowiłem ją opisać w niniejszym wpisie. 
Często dywagujemy na temat cen mieszkań, stóp procentowych, dostępności kredytu i innych tego typu rzeczy, tymczasem to są wszystko... pierdoły :) Prawdziwe problemy ukryte są u podstaw całego systemu, o czym właśnie będzie dzisiejszy wpis.

Dla części czytelników przedstawione tu informacje nie będą niczym nowym (pewnie dla tej części, która w ogóle na tym blogu nie znalazła niczego nowego, a czyta nas jedynie z braku ciekawszych rzeczy do roboty ;) jednak mam pewne obawy, że znajdzie się sporo osób, dla których poruszone w tym wpisie tematy będą co najmniej zaskakujące.

Ale do rzeczy...
Jedną z najważniejszych i najbardziej popularnych teorii, które przetaczają się przez większość naszych wpisów jest ta, zgodnie z którą na rynku mieszkaniowym (ale oczywiście nie tylko na nim) "bez kredytu nic by się nie stało, co się stało".
Przyjrzyjmy się zatem, jak to jest właściwie z tym kredytem. Zobaczymy, skąd bierze się kredyt, kto na tym zarabia (choć to wydaje się oczywiste ;) do czego to wszystko prowadzi i co właściwie można z tym zrobić.


Na początek link do filmu, który powinien być absolutnie niezbędną pozycją dla każdego dorosłego człowieka (brzmi to bardzo poważnie, ale nie ma w tym żadnej przesady). Powinno się go puszczać w szkołach oraz po, albo nawet i przed głównym wydaniem wiadomości na wszystkich stacjach ;) Niespecjalnie byśmy żałowali nawet "zmarnowanego" na to czasu antenowego, kosztem "Tańca z jazdami", czy innego "Voice of pokemons" ;)
Jeśli ktoś jeszcze nie oglądał, to może sobie obejrzeć po przeczytaniu wpisu, albo przed jego przeczytaniem - trudno powiedzieć, jak będzie lepiej, bo w tym momencie wpis przecież jeszcze nie powstał ;)



Jeśli kogoś zainteresowała ta tematyka, bardzo polecamy także część drugą (w polskiej wersji dostępną akurat w kawałkach):




A teraz przedstawimy wszystko własnymi słowami... ;)

Na początek najważniejsze pytanie, które stawiają także autorzy powyższych filmów - czy wiesz, skąd się biorą pieniądze? Jeśli wiesz, nie musisz dalej czytać (chociaż może i tak warto, bo może dowiesz się czegoś, o czym jeszcze nie wiesz). Jeśli nie wiesz, to niestety musisz czytać dalej ;)
Ludziom wydaje się czasem, że to rząd tworzy pieniądze (przy okazji tej tematyki w dowolnych "wiadomościach" telewizyjnych zawsze widzimy piękne sterty banknotów drukowane jakąś magiczną drukarką, albo 5-złotówki wybijane w mennicy). Niektórym się wydaje, że pieniądze tworzy NBP (tu konkurs dla czytelników - proszę powiedzieć, kto jest właścicielem NBP oraz wskazać formalne/prawne uzasadnienie). Niektórzy myślą nieco bardziej abstrakcyjnie... że pieniądze są tworzone przez pracę, tudzież na skutek rozwoju gospodarki (nie wskazując "bezpośredniego" twórcy tych pieniędzy). Jak wiemy (lub nie), wszystkie tego typu teorie są błędne.
O ile od dużej biedy można jakoś tam bronić teorii, że bank centralny tworzy pieniądze (ciągle słyszymy o drukowaniu dolarów przez FED, czy Euro przez EBC), o tyle skala tej działalności jest praktycznie zupełnie nieistotna (o czym przekonamy się w dalszej części wpisu na przykładzie NBP).

Nim jednak zajmiemy się odpowiedzią na nasze kluczowe pytanie (skąd się biorą pieniądze), musimy poznać kilka definicji (definicje są naszego autorstwa, więc można się śmiało do nich przyczepić ;) Definicje te są bardzo proste i bardzo ważne, więc warto je zrozumieć i zapamiętać:

Depozyt - dobro, które deponent (właściciel) składa u depozytariusza ("magazyniera") z reguły w celu bezpiecznego przechowywania oraz łatwiejszego zarządzania. Depozytariuszem często jest bank lub jakaś inna instytucja zapewniająca ochronę (sejf) lub usługi kasowe (przelewy, płatności itd.).
Istotą klasycznego depozytu (wywodzącą się jeszcze z prawa rzymskiego) jest jego ciągła i natychmiastowa dostępność. Idea ta jest ściśle powiązana z najbardziej naturalnym sposobem przestrzegania depozytu - skoro idę i wpłacam do banku pieniądze, to robię to po to, aby te pieniądze były do mojej dyspozycji w dowolnym czasie, w dowolnej formie (wypłata gotówki z bankomatu, wykonanie przelewu/płatności elektronicznej itd.), a korzystam z usług banku, bo zapewnia on ochronę i dodatkowe usługi (przelewy), których nie jestem w stanie w prosty sposób wykonać za pomocą gotówki.
Rozróżniamy dwa typy depozytów:
Depozyt prawidłowy - dobro oznaczone co do tożsamości (jak to zrozumiale brzmi ;) Z depozytem prawidłowym mamy do czynienia wtedy, kiedy odbierając ów depozyt od depozytariusza otrzymamy dokładnie ten sam obiekt. Najprostszym przykładem jest złożenie depozytu do skrytki w banku - bank nie sprawdza, co mu przekazujemy i na nasze żądanie oddaje nam dokładnie to, co włożyliśmy do skrytki. Dostajemy więc z powrotem dokładnie to, co zdeponowaliśmy.
Depozyt nieprawidłowy - dobro oznaczone co do ilości i jakości (znowu zrozumiale ;) Depozyt nieprawidłowy różni się tym od prawidłowego, że w momencie jego odbioru nie dostajemy dokładnie tego samego obiektu, lecz coś, co jest zgodne co do ilości oraz jakości z tym, co początkowo zdeponowaliśmy. Wynika to z faktu, że sposób przechowywania tego rodzaju depozytów uniemożliwia zwrot dokładnie tego samego obiektu. Najprostszym przykładem depozytu nieprawidłowego jest depozyt pieniężny - jeśli wpłacimy do banku 100 złotych, a potem zechcemy je wypłacić, to dostaniemy też 100 złotych, ale najpewniej będzie to inny banknot niż ten, który pierwotnie przynieśliśmy (rzecz jest jeszcze bardziej oczywista w przypadku wpłat/wypłat elektronicznych). Ponieważ dla nas każde 100 złotych jest równoważne, to nie ma nic złego w tym, że dostaniemy "nieco inne" 100 złotych niż wpłaciliśmy.
Należy jednak pamiętać, że istotą obu typu depozytów jest ich natychmiastowa dostępność dla deponenta (jest to bardzo ważne, bo będziemy do tego faktu wielokrotnie wracać w tym wpisie). Z tej natychmiastowej dostępności (oraz z naturalnego rozumienia depozytu) wynika fakt, że mimo przekazania depozytu depozytariuszowi (bankowi) to deponent (klient) pozostaje właścicielem depozytu. Złożenie depozytu (zarówno prawidłowego jak i nieprawidłowego) nie pociąga za sobą żadnej formy zmiany własności - właścicielem pozostaje deponent.
Ponieważ depozytariusz przyjmuje depozyty i zapewnia im ochronę (oraz często dodatkowe usługi typu realizacja płatności), to oczywistym jest, że należy mu się za to wynagrodzenie.


Pożyczka - przekazanie dobra, należącego do jednej strony transakcji (pożyczkodawca), w celu użycia przez drugą stronę transakcji (pożyczkobiorcę) - dobro to musi zostać zwrócone w czasie określonym w umowie pożyczki. Pożyczka jest co do zasady różnym pojęciem od depozytu, ponieważ pierwotny właściciel dobra traci jego natychmiastową dostępność (możliwość rozporządzania) na czas określony w umowie na rzecz drugiej strony transakcji. Przykładowo - jeśli pożyczę sąsiadowi 100 złotych i umówię się z nim, że odda mi te 100 złotych za tydzień, to w ciągu tego tygodnia owe 100 złotych jest dla mnie niedostępne, bo dostępne jest dla mojego sąsiada. W przypadku depozytu rzecz ma się zgoła inaczej - jeśli złożę depozyt u sąsiada w wysokości 100 złotych zgodnie z tradycyjną definicją (ciągła dostępność), bo drzwi do jego mieszkania mają lepsze zamki niż do mojego, to owe 100 złotych ciągle jest dla mnie dostępne - mogę w każdej chwili iść i odebrać je sąsiadowi. Jednocześnie sąsiad nie może korzystać ze zdeponowanych u niego 100 złotych, bo inaczej łamałby podstawową zasadę naszej umowy, czyli możliwość odebrania przeze mnie depozytu w dowolnym momencie.
Jak widzimy, w przypadku depozytu prawo do zarządzania/dysponowania nim pozostaje przy pierwotnym właścicielu, tymczasem w przypadku pożyczki prawo do dysponowania dobrem przechodzi (na z góry określony czas) na pożyczkobiorcę.

Pieniądz - dobro uznawane za środek wymiany gospodarczej, w którym wyrażona jest wartość rzeczywistych dóbr podlegających wymianie. Pieniądz umożliwia porównywanie wartości dóbr, których w inny sposób praktycznie nie dałoby się porównać (ile worków pszenicy warte jest leczenie kanałowe zęba? ;) Pochodną funkcją umożliwiania wymiany handlowej jest zachowywanie wartości przez pieniądz w czasie (co pozwala na dokonanie nie tylko wymiany teraźniejszej, ale także wymiany dzisiejszych dóbr na przyszłe). Najważniejsze cechy pieniądza:
- powszechnie akceptowany 

- trwały
- przenośny
- podzielny
- trudny do podrobienia
- z ograniczoną podażą


Agregaty pieniężne - miary ilości pieniądza w gospodarce, zgodnie z którymi za pieniądz uznaje się aktywa, które można szybko wymienić na gotówkę (bez zauważalnej utraty wartości). Podstawowych agregatów pieniężnych jest kilka (różnią się zakresem aktywów uznawanych za pieniądz w ramach danego agregatu), my skupimy się na agregacie M1, który obejmuje następujące formy pieniądza:
- pieniądz gotówkowy (banknoty i monety)
- depozyty płatne na żądanie (co praktycznie odpowiada sumarycznemu stanowi naszych kont w banku)
oraz M2, który dodatkowo zawiera:
- depozyty o terminie zapadalności do 2 lat oraz depozyty z terminem wypowiedzenia do 3 miesięcy (w praktyce lokaty)

Ilość pieniądza w ramach danego agregatu zmienia się w czasie i pozwala na określenie, czy podaż pieniądza w gospodarce rośnie, czy maleje (agregat M2 jest fajny, bo obejmuje to, co jest "naturalnie" uznawane za pieniądz przez typowego człowieka, który tylko ogląda tvn i nad niczym się nie zastanawia ;)

Inflacja - tu jest pewien problem, bo definicji inflacji jest kilka i nie są one ze sobą tożsame. My za inflację uznajemy jej najbardziej klasyczną formę, czyli wzrost ilości pieniądza w obiegu (moglibyśmy powiedzieć: wzrost wartości opisanego przed chwilą agregatu M1/M2). Dla przykładu... jeśli w gospodarce mamy 1 bln złotych, a w kolejnym roku mamy 1.1 bln, to inflacja wynosi wg naszej definicji 10% rocznie.
Aktualnie próbuje się przeforsować inne rozumienie inflacji - wg źródeł rządowych/bankowych inflacja to po prostu wzrost cen. Tymczasem takie postawienie sprawy jest bardzo podejrzane. Inflacja rozumiana tak, jak rozumiemy ją my (wzrost ilości pieniądza) prowadzi zawsze do wzrostu cen (ceny po pewnym czasie dostosowują się do nowej ilości pieniądza w obiegu, pomijając ewentualny wzrost produktywności), ale tych zjawisk nie można utożsamiać. Po pierwsze dlatego, że wzrost cen różnych dóbr w bardzo różny zależy od wzrostu ilości pieniądza (a dokładnie zależy od tego, w jaki sposób oraz w jakich obszarach gospodarki pojawił się nowy pieniądz w pierwszej kolejności). Po drugie, nie bardzo wiadomo, jak właściwie zdefiniować wzrost cen. Obecnie rząd próbuje używać tzw. inflacji CPI, czyli wzrostu cen dóbr i usług konsumpcyjnych. Tymczasem tak się nie da :) Bo cały ten wskaźnik zależy od doboru dóbr/usług, których ceny chcemy badać (tzw. koszyk inflacyjny). Dobór ten zmienia się w czasie i to (o dziwo ;) w kierunku tego, żeby inflacja wyszła jak najmniejsza (w USA oficjalna inflacja CPI wynosi 1.7%, tymczasem liczona wg koszyka z lat 80-tych oraz dla artykułów, które kupuje typowa rodzina, wynosi około 10%). Dochodzi do absurdu, zgodnie z którym chociażby ceny elektroniki zawsze spadają, a tymczasem kiedyś za "standardowy" telewizor CRT 21" płaciliśmy trochę ponad tysiąc złotych, a teraz za "standardowe" LCD 42" płacimy 2 tysiące - standard się po prostu zmienia wraz z postępem technologicznym i trudno tu coś sensownie powiedzieć o zmianie cen. Odzież i obuwie to moja ulubiona kategoria zaliczana przez GUS do koszyka inflacyjnego - w tej sekcji ceny prawie zawsze spadają, a "adasiów" czy innych "najków" jakoś nadal nikt za darmo nie rozdaje. Koszyk inflacyjny tworzy się tak, żeby wyszło dobrze (czyli metodą politechniczną ;) dlatego trudno uznać to za jakiś miarodajny wskaźnik (pomijam już dalsze fanaberie typu "inflacja bazowa", która powstaje poprzez wyłączenie z koszyka np. cen żywności i energii :)
Próba zdefiniowania inflacji jako wzrostu cen zawsze prowadzi do absurdu. Weźmy chociażby ceny mieszkań, które wzrosły o jakieś 100% w ciągu 2 lat (2006-2008) - mieszkanie jest zdecydowanie największym życiowym wydatkiem dla większości osób i zmiana ceny ma dla nich dużo większe znaczenie niż to, że chleb kosztował 2 zł, a po dwóch latach 2.2 zł. 
Dlaczego jeszcze (pomijając niemożność manipulacji) rządzący nie lubią inflacji wg klasycznej definicji (wzrost podaży pieniądza) przekonamy się w dalszej części wpisu.

Deflacja - tu sytuacja jest dokładnie taka sama, jak z inflacją, tylko na odwrót ;) Dla nas deflacja to spadek ilości pieniądza w obiegu (sytuacja spotykana mniej więcej tak często, jak spotkanie z Yeti... i nie mam tu na myśli pseudo terenówki Skody ;) Wg "nowoczesnej" definicji deflacja to spadek cen dóbr i usług, z którym wszyscy na świecie ostatnio walczą, mimo że nic takiego nie ma miejsca. Rzekomym problemem deflacji jest to, że spadają ceny, przez co spadają zyski firm, potem spadają wynagrodzenia, więc ceny spadają dalej i spirala się nakręca. Oczywiście jest to absurd - zyski firm wynikają z różnicy cen ich produktów oraz kosztów. Skoro spadają ceny, najpewniej spadają też koszty, więc zysk firmy wcale nie musi się zmniejszyć. A nawet, jeśli zyski spadną, a za nimi wynagrodzenia pracowników, to ich siła nabywcza się nie zmieni, bo będą mogli korzystać z niższych cen innych produktów (za mniejszą ilość pieniędzy będą mogli nabyć tę samą co wcześniej liczbę tańszych produktów). Argument o tym, że wskutek deflacji ludzie odkładają zakupy też jest bez sensu - ludzie kupują chociażby takie srajfony, czy srajpady, mimo że po dwóch latach ich wartość dramatycznie spadnie. Ba... ludzie nawet mieszkania kupują, mimo że ich wartość spada ;) A już w ogóle niemożliwym jest sobie wyobrazić, żeby ludzie zaczekali z kupnem chleba, bo za miesiąc będzie tańszy powiedzmy o 1 grosz...

Inflacja oraz deflacja rozłożone równomiernie na całą gospodarkę nie wpływają na realne dochody - w przypadku inflacji proporcjonalnie rosną płace i ceny, ale "zdolność nabywcza" pozostaje bez zmian. W przypadku deflacji ceny i płace proporcjonalnie spadają, ale "zdolność nabywcza" także pozostaje bez zmian. Oczywiście inflacja/deflacja nie jest rozłożona równomiernie - wzrost ilości pieniądza zawsze pojawia się punktowo. Ci, którzy są najbliżej tego punktu, odnoszą korzyści z inflacji (mają do dyspozycji więcej pieniędzy, zanim ceny zdążą wzrosnąć), a ci, którzy są najdalej, tracą. Świetnym przykładem są właśnie ceny mieszkań - ponieważ wzrost ilości pieniądza w sektorze mieszkaniowym na skutek powszechnego udzielania kredytów mieszkaniowych był ogromny (o wiele większy niż w całej gospodarce), to najwięcej zyskali deweloperzy, którzy byli pierwszymi "odbiorcami" nowego pieniądza. Ponieważ podaż mieszkań nie jest elastyczna, to wzrost ilości pieniądza na rynku mieszkaniowym (inflacja wg naszej definicji) spowodował wzrost cen mieszkań (co, niestety, nie znalazło odzwierciedlenia w GUS'owskiej inflacji CPI).

W tym wpisie dowiemy się, dlaczego banki centralne i rządy tak dzielnie walczą z deflacją (której nie ma) oraz dlaczego każdy bank centralny ma wyznaczony cel inflacyjny, czyli jego zadaniem jest prowadzenie do ciągłego wzrostu cen (spadku siły nabywczej naszych pieniędzy). A pamiętajmy, że inflacja jest niczym innym jak podatkiem nałożonym na posiadaczy pieniędzy - co za różnica, czy rząd zabierze nam w podatkach 5% naszych pieniędzy, czy o 5% wzrosną ceny - w obu przypadkach efekt będzie dokładnie taki sam (będziemy mogli kupić 5% mniej). 
Inflacja jest zyskiem emitenta pieniądza, a stratą posiadaczy pieniędzy... pechowo posiadacze pieniędzy są w ogromnej większości tego nieświadomi ;)

Lichwa - wg klasycznej definicji jest to pobieranie odsetek od pożyczonych pieniędzy (przy czym pieniądze w tym przypadku można rozumieć bardzo szeroko). Lichwa była jednym z najcięższych grzechów w trzech głównych religiach (chrześcijaństwo, islam, judaizm; najpewniej także w wielu innych), za które groziła kara śmierci lub ekskomunika. Ciężki kaliber tego procederu oraz tak duże zainteresowanie nim przez "ustawodawcę najwyższej instancji" w każdej z religii bierze się z faktu, że lichwa jest uznawana za formę kradzieży, która stanowi jedno z podstawowych zagrożeń dla całości społeczeństwa (o randze tego zjawiska świadczy chociażby fakt, że jedynym miejscem w Piśmie Świętym, w którym Jezus używa siły, jest wypędzenie bankierów ze świątyni - ich działalność musiała być więc z punktu widzenia ówczesnej kultury wyjątkowo szkodliwa). Podstawowym problemem lichwy, a zarazem przesłanką za tym, że nie różni się od kradzieży, jest wykorzystywanie słabszych przez silniejszych, którzy wykorzystując swoją przewagę majątkową są w stanie zmusić innych do płacenia im nieadekwatnej do kosztów stawki za użyczenie pieniędzy. Dodatkowo, w kulturach starożytnych pieniądz uznawany był jedynie za środek wymiany dóbr - zabronione było osiąganie zysków z samego faktu posiadania pieniędzy (każdy zysk miał wynikać z pracy).
W dzisiejszych czasach pojęcie lichwy zostało nieco zmodyfikowane wraz z powszechnym przyzwoleniem na pobieranie odsetek od pożyczonych pieniędzy - aktualnie za lichwę uznaje się jedynie pobieranie odsetek w nieuzasadnionej wysokości, przy czym owa nieuzasadniona wysokość ustalana jest z reguły arbitralnie (w Polsce, zgodnie z ustawą antylichwiarską, jest to 4-krotność stopy lombardowej NBP, czyli aktualnie 12% rocznie). Należy przy tym zauważyć, że zapisy tego rodzaju ustaw obchodzone są na przeróżne sposoby (prowizje, ubezpieczenia, dodatkowe opłaty), co powoduje, że typowy kredyt konsumpcyjny w banku ma w tej chwili oprocentowanie w okolicach 30% rocznie (dla tzw. "chwilówek" oprocentowanie, a dokładnie RRSO, jest w ogóle "kosmiczne", bo wynosi nawet kilka tysięcy procent).

Kredyt bankowy (za Wikipedia) - umowa (...) pomiędzy bankiem a kredytobiorcą. Bank zobowiązuje się udostępnić określoną kwotę na określony cel oraz czas, a kredytobiorca zobowiązuje się wykorzystać kredyt zgodnie z jego przeznaczeniem oraz zwrócić pobraną kwotę wraz z należnym bankowi wynagrodzeniem (...).
Podstawowa (ale nie najważniejsza, o czym później) różnica pomiędzy kredytem a pożyczką jest taka, że kredyt może dotyczyć tylko pieniędzy, natomiast pożyczka może dotyczyć czegokolwiek. Można pożyczyć sąsiadowi samochód, natomiast nie można mu udzielić kredytu w formie samochodu (dlaczego tak jest, zobaczymy dalej). Dodatkowo, przyglądając się bliżej definicji kredytu, należy zwrócić uwagę na to, że "bank zobowiązuje się udostępnić określoną kwotę" - jak widać, w przypadku kredytu, po stronie banku mamy jedynie obietnicę/zobowiązanie do dostarczenia pieniędzy, a nie żadne rzeczywiste pieniądze (mimo że w praktyce wiele osób uznaje te dwie rzeczy za tożsame).

I tu powoli przechodzimy do meritum (tyle tekstu już wyprodukowaliśmy, a meritum wciąż nie ma ;) 

Skoro znamy już podstawowe potrzebne nam pojęcia, czas zobaczyć, ile właściwie mamy pieniędzy w Polsce.
Na początek ilość gotówki oraz stan naszych kont w banku (agregat M1):



Jeśli dodamy do tego lokaty, wychodzi mniej więcej tak (M2):


Konia z rzędem temu, kto mi tu znajdzie jakąś sensowną deflację ;)

Widać, że w Polsce podaż tego, co ludzie uznają za pieniądz, wynosi około 1bln PLN (znakomitą większość lokat można rozwiązać w dowolnym momencie, więc w praktyce są to pieniądze dostępne na żądanie dokładnie tak samo, jak na rachunku bieżącym).
Na razie nie ma w tym jeszcze niczego ciekawego - trochę ciekawiej zaczyna się robić wtedy, kiedy sprawdzimy, ile w Polsce jest gotówki (najpewniej przeciętny obywatel spodziewałby się, że będzie dokładnie tyle samo):



Na wykresie z lewej, na lewej skali widać, że w obiegu (łącznie z kasami banków) mamy około 120mld PLN w formie gotówki. Tymczasem łącznie w bankach trzymamy prawie 8 razy więcej (wartość agregatu M2 pomniejszona o gotówkę)! Jak to możliwe, że wpłaciliśmy do banku 8 razy więcej niż istnieje fizycznych pieniędzy? I jak to możliwe, że bank obiecuje nam (w postaci salda na rachunku) wypłatę gotówki w wysokości około 900mld, kiedy w obiegu jest tylko 120 mld? Dodatkowo, należy pamiętać, że spośród tych 120mld w gotówce tylko nieznaczna część znajduje się w bankach (reszta po prostu sobie krąży wśród ludzi).
Widać, że coś tu śmierdzi :) Banki mówią nam, że mamy u nich 900mld złotych i obiecują je nam wypłacić, kiedy tylko będziemy chcieli, tymczasem gotówka, którą dysponują i którą mogą nam wypłacić, stanowi mniej niż 10% tych obietnic.

Nim wyjaśnimy pokrótce, jak to jest możliwe, spójrzmy na kilka bardzo ważnych konsekwencji tego stanu rzeczy:
1. Banki z definicji nie są w stanie zrealizować swoich obietnic (czyli wypłacić nam pieniędzy, które mamy w nich na rachunkach) - gdyby tylko 10% klientów poszło w tym samym momencie po swoje pieniądze, banki musiałby skapitulować zwyczajnie z powodu tego, że żądania wypłaty przekraczają fizyczną ilość gotówki w systemie.
2. Banki są w stanie permanentnego bankructwa - jak zobaczyliśmy, banki nie są teoretycznie w stanie spełnić swoich zobowiązań wypłaty gotówki na żądanie. Powinno się więc uznać, że są bankrutami. Nie dzieje się tak tylko dlatego, że prawo umożliwia, a wręcz wspiera tego rodzaju działalność. Uzasadnienie jest takie, że na ogół mało kto pobiera pieniądze z banku... a jak już pobierze, to najczęściej ktoś inny wpłaci z powrotem, więc w normalnych warunkach bank nie musi spełniać obietnicy wypłaty wszystkich pieniędzy. To jest bardzo śliska sprawa... bo to, że coś (w normalnych warunkach) być może nie nastąpi, wcale nie oznacza, że na takim założeniu da się zbudować stabilny system. 
Wyobraźmy sobie taką sytuację - załóżmy, że kupiłem Rudej naszyjnik, ale jej się średnio podoba, więc powiedziała, że mam go na razie schować do szafy, a ona go sobie ubierze, jak ją najdzie ochota (sic!). Pomyślałem sobie tak...skoro jej się nie podoba, to raczej nigdy nie najdzie jej ochota... sprzedam więc ten naszyjnik, a pieniądza zainwestuję w jakieś mieszkanie na wynajem (bo Bartek mówi, że to taki super interes ;) Ruda będzie szczęśliwa, że naszyjnik jest w szafie i może go sobie założyć, kiedy chce. Ja będę szczęśliwy, że Ruda jest szczęśliwa... naszyjnika jej oddawać nie będę musiał, bo ufam, że po niego nie przyjdzie, a jednocześnie pieniądze z mieszkania na wynajem będą płynęły do mnie szerokim strumieniem (dodatkowo jeszcze mieszkanie będzie zyskiwało na wartości, bo nieruchomości przecież nigdy nie tanieją ;) 
W tym układzie wszyscy będą szczęśliwi... do momentu, kiedy zajdzie ta niespodziewana sytuacja, w której Ruda zechce jednak założyć naszyjnik - przyjdzie do mnie i poprosi o niego. Co jej wtedy powiem? "Hmm... wiesz, Kochanie, nie mam naszyjnika, ale zamiast tego możesz dostać mieszkanie". Czy Ruda się ucieszy? Pewnie niespecjalnie, bo na temat kupowania mieszkań na podobne zdanie do mojego ;) Poza tym, ciężko będzie jej założyć na szyję mieszkanie... Sytuacja może być jednak jeszcze gorsza! Ponieważ mam mieszkanie, to, jeśli Ruda zechce na naszyjnik trochę poczekać, mogę je sprzedać i odkupić naszyjnik. Fajnie... ale co, jeśli mieszkanie straciło na wartości, a pieniądze z wynajmu przejadłem w formie swoich ulubionych wafelków? Nie zdołam odkupić naszyjnika i tyle będzie z naszej wielkiej miłości... ;)
3. System musi walczyć z gotówką - jak zobaczyliśmy przed chwilą, największym zagrożeniem dla systemu jest jednoczesne żądanie wypłaty gotówki przez dużą liczbę klientów (tzw. run na bank). Ponieważ takie żądanie jest teoretycznie niemożliwe do spełnienia, to są tu dwie opcje - natychmiastowe ogłoszenie bankructwa przez wszystkie banki lub... ustawowe ograniczenia w dostępie do gotówki. Rządy z reguły wybierają tę drugą opcję (testowaną niedawno na Cyprze w formie ograniczenia wypłat z bankomatów, zakazu wywozu gotówki poza granice kraju itd.). Aby jednak zawczasu do tego nie dopuścić, rozwija się wszelkie rodzaje transakcji bezgotówkowych (przelewy, karty płatnicze, karty zbliżeniowe, NFC itd.), ograniczając przy okazji maksymalną wysokość transakcji bezgotówkowych (takie ograniczenia są już w krajach UE, np. w Grecji, Włoszech, Francji i wynoszą 500-1500 Euro). Jeśli uda się wyeliminować całkowicie gotówkę z obiegu (takie pomysły są już chociażby w Szwecji), to zniknie odwieczne zagrożenie dla systemu - run na bank przestanie być możliwy (oczywiście nadal pozostanie opcja elektronicznego runu na bank, czyli przelanie wszystkich środków do innych banków, jednak tego rodzaju "elektroniczny" problem może zostać łatwo rozwiązany przez bank centralny lub rząd i nie zagrozi systemowi jako całości). Dodatkowo, całkowita eliminacja gotówki umożliwi znaczne powiększenie kontroli państwa nad obywatelem - jeśli tylko poglądy (np. na rynek mieszkaniowy ;) jednego czy drugiego nie będą odpowiadały linii rządowej, to można będzie zablokować takiemu wywrotowcowi dostęp do konta i będzie właściwie pozamiatane.

Skoro znamy już konsekwencje, to czas teraz zobaczyć, jak tak absurdalny system może działać w praktyce. Nie będziemy się cofać do historii, aby wyjaśnić początki systemu - dla zainteresowanych wszystko jest w zalinkowanych na początku wpisu filmach - warto się z nimi zapoznać, bo znacznie ułatwiają zrozumienie naszych dywagacji.

Aktualny system bankowy (praktycznie na całym świecie) opiera się na rezerwie cząstkowej. Rezerwa cząstkowa oznacza w skrócie, że bank (depozytariusz) nie musi przechowywać złożonego w nim depozytu w całości. 
Dla przykładu... znalazłem na ulicy 100 złotych (no dobra... Ruda znalazła, bo ma dużo lepszy wzrok ode mnie;) i idę wpłacić je do banku, bo w banku pieniądze są przecież bezpieczne, a z kieszeni mogą zginąć ;) W systemie rezerwy 100-procentowej (całkowitej) bank bierze moje 100 złotych i chowa je w skarbcu. Kiedy przyjdę odebrać swój depozyt (a na to w dowolnym momencie pozwala moja umowa z bankiem), bank wyjmie stówkę (niekoniecznie dokładnie tę samą) ze skarbca i mi ją odda. Uczciwe, nie? 
Tymczasem w systemie rezerwy cząstkowej bank weźmie moje 100 zł i nie schowa ich do skarbca. 3.50 zł wpłaci do NBP w formie rezerwy obowiązkowej (stopa rezerwy obowiązkowej w Polsce wynosi właśnie 3.50%), a resztę... no cóż - z resztą będzie mógł zrobić co chce, np. pożyczyć Rudej. Na razie nie ma w tym jeszcze niczego dziwnego - w końcu jesteśmy przyzwyczajeni do tego, że nasze pieniądze pracują dla nas ;)
Do banku przyjdzie więc Ruda i pożyczy od niego "moje" 96.50 zł, obiecując że odda, wraz z odsetkami. Dzięki tym odsetkom bank będzie miał na wydatki, służbowe beemki dla prezesów itd. 

Jednak widać tu trzy podstawowe problemy. 

Po pierwsze, bank właśnie "rozdysponował" moją stówkę, więc co będzie, jak przyjdę ją odebrać? Otóż... to nie jest problem, bo bank zakłada, że nie przyjdę jej odebrać (nie ma to jak proste rozwiązanie skomplikowanego problemu ;) Ponieważ takich jak ja czy Ruda jest wielu (chociaż ona akurat jest wyjątkowa ;) to ktoś przyniesie stówkę, ktoś inny zabierze; ten, który pożyczył i zabrał pewnie też wpłaci do banku i jakoś to się wszystko zrównoważy (ponieważ transakcje gotówkowe odchodzą do lamusa, to może nawet nikt żadnej stówki nie wypłaci, bo po co, skoro łatwiej jest zapłacić elektronicznie). Jak widać, jest tu teoretyczny problem, ale system zakłada, że problem ten nie występuje w praktyce.

Drugi problem jest nieco gorszy - Ruda, pożyczając "moje" 96.50 zł, obiecała, że odda je z odsetkami. Zakładając, że na świecie jest tylko ta 1 stówka, to jak ona ma tego dokonać? Pożyczając pieniądze z banku planowała je na coś wydać... jeśli więc całość wydała, to potem musi z powrotem zarobić, żeby oddać. Tyle tylko, że musi zarobić więcej niż wydała (bo ma jeszcze odsetki do spłaty). Ponieważ w systemie jest tylko to, co wydała, nie jest w stanie zarobić więcej. Jedyną szansą na ratunek jest to, aby wyciągnąć coś ode mnie (pamiętajmy, że saldo mojego rachunku w banku wciąż wynosi +100 zł). Niby nie ma w tym specjalnego problemu - zrobi mi jakąś dobrą kolację i oddam jej trochę ze swojej stówki, żeby miała na odsetki... ale problem pojawi się w nieco bardziej skomplikowanym przypadku. 
Załóżmy, że Ruda nie jest ostatnim ogniwem całej tej pożyczkowej zabawy... załóżmy, że 96.50, które pożyczyła, wpłaciła do banku, bo akurat nie miała ciekawszych pomysłów (wiem... trudno uwierzyć w to, że kobieta nie miała pomysłu na wydanie dowolnej kwoty ;) Wpłaciła do banku 96.50 zł, bank tradycyjnie przelał z tego 3.5% do NBP, a resztę pożyczył dalej. Załóżmy, że każdy następny pożyczkobiorca postąpił tak samo. Jaki będzie tego efekt? Efekt będzie taki, że wszyscy razem wpłacą do banku prawie 2860 zł (suma malejącego szeregu geometrycznego). Ponieważ cała ta kwota z wyjątkiem mojej znalezionej stówki jest pożyczona, trzeba będzie zwrócić bankowi prawie 2760 zł wraz odsetkami. I właśnie z tymi odsetkami będzie problem... o ile można by zwrócić cały kapitał, bo da się go (teoretycznie) zarobić, o tyle... skąd wziąć na odsetki? Można oczywiście wykorzystać moją stówkę, ale co wtedy, kiedy odsetki będą wyższe niż cała moja stówka? W końcu moja stówka starczyłaby na oprocentowanie całej pożyczonej kwoty w okolicach 3.6%... a jeśli oprocentowanie będzie wyższe, to co wtedy? Otóż wtedy nie da się spłacić długu - jedyne, co można zrobić, to znaleźć sposób na wygenerowanie większej ilości pieniędzy (jak to zrobić, przeczytamy za chwilę).
Widzimy tu, dlaczego klasyczna deflacja jest zabójcza dla tego systemu i dlaczego inflacja jest z tym systemem nieodłącznie związana.

Na razie widzieliśmy dwa problemy - problem z tym, że w systemie rezerwy cząstkowej nie da się spełnić obietnic wypłaty gotówki (zwrotu depozytów) oraz z tym, że odsetki od długu wymagają ciągłego powiększania puli pieniędzy. Jednak można by uznać, że są to jakieś tam nieistotne problemy praktyczne. 
Trzeci problem jest problemem fundamentalnym. Zauważmy pewną bardzo ważną rzecz - na początku istniała w całym systemie tylko 1 znaleziona stówka. W momencie, w którym wpłaciłem ją do banku, zaczęły się dziać rzeczy dziwne. Przyszła Ruda i pożyczyła 96.50 zł - dostała taką kwotę (do ręki lub na swój rachunek) i mogła nią dowolnie rozporządzać. Jednak mimo tego, że ona dostała "moje" 96.50 (bo czyje, skoro żadne inne pieniądze nie istniały?), na moim koncie nadal jest 100 zł. Kredyt dla Rudej nie wpływa w żaden sposób na stan mojego konta - niby dlaczego miałby wpłynąć, skoro ja wpłaciłem stówkę w formie depozytu płatnego na żądanie (pamiętamy definicję depozytu nieprawidłowego) i mogę nadal swoim kontem dowolnie rozporządzać? Ja mogę rozporządzać 100 zł na koncie, Ruda może rozporządzać 96.50 zł - jak to możliwe, skoro istnieje fizycznie tylko 1 stówka? To jest właśnie magia systemu rezerwy cząstkowej - ponieważ bank (zgodnie z prawem) nie musi trzymać w formie fizycznej całości depozytów (tylko jego nieznaczną część), to ma on w praktyce możliwość kreacji pieniądza z niczego - taki właśnie było w tym przypadku. Zauważmy, że mówi się... Ruda pożyczyła od banku 96.50. Ale to nie mogła być klasyczna pożyczka, bo pożyczka wymaga przekazania fizycznej własności, tymczasem bank nie był właścicielem żadnych pieniędzy (wszak jedyna stówka istniejąca na świecie należy do mnie!). Bank udzielił Rudej kredytu... czyli zobowiązał się, że dostarczy jej 96.50 zł, jeśli ona tego zażąda, a na razie po prostu dopisze jej te 96.50 zł do rachunku. Ponieważ ludzie uznają stan swojego rachunku za pieniądz (wszak mogą dokonać z niego przelewu, albo wypłacić gotówkę i w ten sposób zapłacić za jakieś dobra), to bank najzwyczajniej w świecie stworzył dodatkowe pieniądze (96.50 zł) dla Rudej. Po tej jednej operacji w systemie istnieje już nie 100, a 196.50 zł. Pytanie co w tym złego? Po pierwsze to, że taki system jest z definicji inflacyjny - w jednym momencie podaż pieniądza wzrosła o prawie 100%! Po drugie, bardzo podejrzane jest to, że bank może ot tak sobie tworzyć nowe pieniądze (jeśli tylko ktoś chce je pożyczyć). Po trzecie i najważniejsze, bank pobiera procent od stworzonych pieniędzy... od pieniędzy, których nigdy nie miał!

Ludzie myślą, że bank obraca ich pieniędzmi, które wpłacają na konta i w ten sposób udziela kredytów. Większość nie dostrzega tego oczywistego faktu, że w momencie, w którym bank udziela nowego kredytu, nikomu nie ubywa pieniędzy z konta, za to komuś (kredytobiorcy) przybywa! 

Można tu przyjąć dwie interpretacje działania, którego dokonuje bank. Obie są jednak sprzeczne z rozsądkiem i naturalnym prawem własności, a po chwili zastanowienia okazują się dokładnie tym samym:
1. Bank formalnie nie pożycza pieniędzy, które są u niego zdeponowane, lecz tworzy nowe pieniądze "z powietrza" w postaci kredytów. Ponieważ proces udzielania kredytu nie wpływa w żaden sposób na dostępność pieniędzy dla wszystkich aktualnych deponentów banku, a bank nie pożycza także własnych pieniędzy, bo jego kapitał własny jest wielokrotnie mniejszy od sumy udzielonych kredytów, to można uznać, że pieniądze są po prostu tworzone z niczego w momencie udzielania kredytu. Głównym ograniczeniem co do liczby udzielonych kredytów (pomijając wymogi kapitałowe itd.) jest stopa rezerwy obowiązkowej - udzielenie kredytu polega na dopisaniu odpowiedniej kwoty do rachunku kredytobiorcy, a to oznacza, że taki kredytobiorca staje się jednocześnie deponentem w banku, przez co bank musi mieć odpowiednią kwotę złożoną w banku centralnym (zgodnie z wysokością stopy rezerwy obowiązkowej). W skrócie można napisać, że bank może udzielić kredytu w wysokości 100 zł, jeśli na jego rachunku w banku centralnym znajduje się 3.5 zł.
2. Bank nie kreuje pieniędzy z powietrza, lecz pożycza pieniądze, które zostały w nim zdeponowane. Ta interpretacja jest nieco bardziej skomplikowana. Wg niej bank wykorzystuje fakt istnienia rezerwy cząstkowej w taki sposób, że nie zapewnia 100-procentowej dostępności depozytów, które są do niego wpłacane, lecz dostępność wymaganą przez stopę rezerwy obowiązkowej (czyli w Polsce 3.5%). Na pierwszy rzut oka nie ma tu żadnej kreacji pieniądza - ja wpłacam stówkę do banku, bank wpłaca do NBP 3.50 zł, a resztę pożycza - pożycza więc mój depozyt, złożony w banku. Problem jest jednak taki, że mi się wydaje, że nadal mam 100 zł (bo tak jest napisane na moim koncie), a pożyczkobiorcy, który dostał kredyt z "mojego" depozytu, wydaje się, że ma 96.50 zł. Obaj możemy dokonywać transakcji ze swojego konta pod warunkiem, że wpłaty/wypłaty się mniej więcej równoważą (dla całości systemu bankowego będzie to prawda, dopóki nie zechcemy jednocześnie wypłacić całej gotówki). Nie ma tu formalnie kreacji pieniądza z powietrza, ale efekt nadal jest inflacyjny (była tylko jedna stówka, a teraz możemy obracać już 196.50). Dodatkowo, w tej interpretacji bank dokonuje oszustwa - wykorzystuje mój depozyt (moją własność), którą ma mi zwrócić na żądanie w dowolnej chwili do udzielenia kredytu (w tym wypadku można by nawet mówić o pożyczce), przez co nie jest już w stanie wypełnić swojego zobowiązania względem mnie - liczy na to, że ja po prostu tego nie zażądam.

W obu przedstawionych interpretacjach mechanizmu udzielania kredytu/tworzenia pieniądza przez banki mamy złamanie podstawowych praw własności i oba są w naszej ocenie działaniami przestępczymi (mimo że zezwala na nie aktualne prawo). Udzielenie kredytu przez bank powoduje inflację (wzrost podaży pieniądza), co oznacza zmniejszenie siły nabywczej wszystkich aktualnych posiadaczy pieniądza - tymczasem dowolna umowa pomiędzy dwiema stronami (bank-kredytobiorca), która wyrządza krzywdę stronie trzeciej (wszyscy posiadacze pieniędzy) jest z definicji nieważna. Jeśli nawet przyjąć, że bank nie tworzy pieniędzy, a tylko pożycza depozyty, to taka działalność jest przywłaszczeniem przez bank depozytu i złamaniem umowy klasycznego depozytu nieprawidłowego, której podstawowym elementem jest pełna dostępność depozytu dla deponenta. Kto z nas wpłaciłby pieniądze na konto w banku, gdyby pani w kasie powiedziała, że pieniądze te czasem będą dla nas dostępne, a czasem nie? Ludzie trzymają pieniądze w bankach, bo wierzą, że niczym to się nie różni od trzymania w skarpecie - stąd i stąd można je natychmiast wyciągnąć. Tymczasem bank wie, że tak to nie działa i że nie jest w stanie spełnić wszystkich swoich zobowiązań dotyczących depozytów - umowa, w której dwie strony mają tak skrajnie różne interpretacje, jest z definicji nieważna.

Idąc dalej tym tropem... skoro bank zakłada, że nie będzie musiał zwrócić powierzonych mu depozytów (i tak się zachowuje, obracając nimi), to oznacza, że je sobie najzwyczajniej w świecie przywłaszcza (skoro nie planuje ich oddać, to może nimi dowolnie rozporządzać - czym to się różni od prawa własności?).

Czasami twierdzi się, że depozyt złożony w banku nie jest depozytem w klasycznym rozumieniu tego określenia (co już samo w sobie jest podejrzane), tylko oznacza pożyczkę udzieloną bankowi, przez co bank może dowolnie dysponować powierzonymi mu pieniędzmi. Jest to oczywista nieprawda, bo pożyczka zawiera w sobie konkretną datę zwrotu oraz uniemożliwia pożyczkodawcy korzystanie z pożyczonego dobra (prawo do dysponowania przechodzi na pewien czas na pożyczkobiorcę). Tymczasem pieniądze wpłacane na konto w banku nie mają żadnego określonego terminu zwrotu, bo są dostępne na żądanie, przez co deponent ma możliwość dysponowania nimi w dowolnym momencie (nawet w przypadku lokat dostępność prawie zawsze jest natychmiastowa). Istotą pożyczki jest fakt, że dostępność dobra przechodzi na określony czas z jednej strony umowę na drugą (pożyczając samochód sąsiadowi traci się dostępność tego samochodu), tymczasem dla kwot na rachunkach bankowych/lokatach przeniesienie dostępności nie zachodzi, bo dostępność dla deponenta zostaje zachowana.

Jak widać, system rezerwy cząstkowej generuje bardzo wiele problemów, a sam w sobie przeczy podstawowym prawom własności (przeczy także zdrowemu rozsądkowi). W systemie rezerwy cząstkowej mamy niemożliwe do wypełnienia umowy klient-bank, skutkujące kreacją pieniądza, a co za tym idzie inflacją, czyli okradaniem wszystkich posiadaczy pieniądza. Dodatkowo, pobieranie procentu od wytworzonych pieniędzy przez banki prowadzi do teoretycznej niemożliwości spłaty całego zadłużenia ze względu na to, że suma odsetek do spłaty jest większa niż pierwotna ilość "prawdziwych" pieniędzy. Prowadzi to do spirali nieskończonego, ciągle rosnącego zadłużenia. Dlatego też większość rządów i banków centralnych walczy z deflacją, której nie ma i musi generować inflację w odpowiedniej wysokości (zbyt niska inflacja także może wykończyć system).

Wszystkie te problemy wynikają ze złamania przez system bankowy podstawowej zasady depozytu nieprawidłowego - nie może być tak, że jedna rzecz (określona pula pieniędzy) jest dostępna jednocześnie dla pierwotnego właściciela oraz dla kogoś jeszcze. Jakich interpretacji by nie używać, system oparty na rezerwie cząstkowej zawsze będzie niezgodny z podstawowym prawem własności. Oczywiście banki czerpią z tego procederu ogromne zyski (korzystają na tym także rządy, które mogą się zadłużać, nawet nie zakładając, że kiedykolwiek spłacą swoje długi). Wszak co może być lepszym interesem niż pobieranie procentu od pieniędzy, których się nie posiada?
Dodatkowo, banki, które mają możliwość kreacji pieniądza poprzez kredyt, mają także możliwość zmniejszania podaży pieniądza - praktyce zjawisko to zachodzi niezmiernie rzadko, bo grozi szybkim upadkiem całego systemu finansowego, jednak już samo spowolnienie tempa zwiększania ilości pieniądza potrafi wywołać kryzys (przykładem jest chociażby ostatni kryzys finansowy z 2008 roku, który zaczął się niedługo po tym, jak FED podniósł stopy procentowe, wywołując krach na amerykańskim rynku nieruchomości).
Dzięki możliwości kreacji pieniądza banki stały się dominującym elementem gospodarki - w tym układzie nie jest dziwne, że 5 z 20 firm wchodzących w skład indeksu WIG20 to banki. A jak wiemy, banki niczego nie produkują... poza pieniędzmi oczywiście :)

Dawno temu mieliśmy wymianę barterową (jedno dobro za inne). Później rozwój handlu spowodował wykorzystanie nieco bardziej abstrakcyjnej formy wymiany z użyciem pieniędzy (np. złota). Dalej mieliśmy pieniądz papierowy, na początku wymienny na złoto (co było podstawą jego sukcesu). Później pojawiły się waluty papierowe niewymienne na złoto - praktycznie każda z nich zakończyła swój żywot w wyniku hiperinflacji. Teraz mamy coś jeszcze bardziej niedorzecznego, jak obietnice bankowe dostarczenia pieniędzy, których nie da się (teoretycznie) wymienić nawet na pieniądz papierowy (gotówkę), nie wspominając już o czymś bardziej realnym, typu złoto. To wszystko każe zadać pytanie nie o to, czy aktualny system się kiedyś przewróci tylko o to, kiedy to się stanie. Może będzie tak, że ludzie zrozumieją, że są oszukiwani... chociaż pewnie będzie tak, jak zawsze - system nie oparty na niczym, w którym pieniądze można generować w dowolnej ilości, upadnie tak, jak upadały wszystkie tego typu systemy w historii.

Niektórzy twierdzą, że standard złota rozwiązałby wszystkie problemy, ale to nie jest do końca prawda. Podstawowym problemem jest przestrzeganie zasad depozytu nieprawidłowego - nawet w systemach, w których waluta była wymienialna na złoto, dochodziło do kreacji pieniądza mniej więcej w ten sam sposób, w jaki dochodzi do niego teraz. Tylko system 100-procentowej rezerwy jest w stanie zapewnić, że pieniądz w postaci depozytu będzie dostępny tylko 1 osobie na raz. Jeśli dodatkowo taki system opierałby się na czymś, czego nie można "doprodukować" w dowolnej ilości (czyli na czymś, co spełniałoby wszystkie niezbędne właściwości pieniądza), wtedy mielibyśmy szansę na stabilność oraz uczciwość.

Co ciekawe, tego typu rozwiązania istnieją na świecie, chociażby w formie bankowości islamskiej - zgodnie z jej ideą nie można obracać czymś, czego nie jest się właścicielem (nie można więc udzielać kredytu "z powietrza", ani z depozytów kogoś innego), nie można także pobierać jakichkolwiek odsetek od pożyczek, bo jest to uznawane za lichwę. Dzięki takim rozwiązaniom system ten jest odporny na kryzysy, bo depozyty mają zawsze pełne pokrycie i żaden bank nie może po prostu stwierdzić, że pieniądze, które deponenci mają na rachunkach, po prostu nie istnieją. Jednocześnie nadwyżki kapitału są inwestowane przez ludzi nie jako znane nam oprocentowane lokaty, tylko jako udziały w bezpośrednich inwestycjach w gospodarkę (coś w duchu funduszy inwestycyjnych).
Taki system jest uczciwy, przewidywalny i motywujący do pracy - nie da się osiągać zysków z samego faktu posiadania pieniędzy. Zysk może wynikać tylko z rzeczywistej pracy lub (ryzykownej) inwestycji w rzeczywistą gospodarkę.
W takim systemie nie doszłoby też do bańki na rynku mieszkaniowym na taką skalę, jaką mamy obecnie w Polsce.

Kto wie... może dzięki temu, że najpopularniejszym imieniem męskim w Oslo jest Mohammad, a w wielu miejscach w Niemczech, czy Francji rodzi się więcej dzieci pochodzenia muzułmańskiego niż "rdzennego", to system bankowości islamskiej zwycięży kiedyś nasz przeżarty chciwością i spekulacją system rezerwy cząstkowej? ;) Może banki, jako organizacje przestępcze, przestaną istnieć? :) Ech... trzeba mieć marzenia!

PS. Koniecznie obejrzyjcie chociaż pierwszą część "Money as debt".

210 komentarzy:

  1. napisz cos o sobie chociaz raz ;)

    OdpowiedzUsuń
  2. Zakładając poprawność chłoszonych tez i argumentacji autora zupełnie sensownym rozwiązaniem wydaje się wzięcie jak największego kredytu na jak najdłuższy okres spłaty i spokojne czekanie aż inflacja której wszak nie mogę uniknąć rozwiąże problem jego spłaty.

    Proszę o komentarz gdzie popełniłem błąd rozumowaniu jako że nie wydaje się być to rozwiazanie zgodne z myślą przewodnią bloga.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Pamiętaj, że kredyt wraz z odsetkami, tym większymi, im większy kredyt, zaczniesz spłacać tu i teraz, a nie w bliżej nieokreślonej, hiperinflacyjnej przyszłości. Bez sensownego prawa upadłościowego dla osób fizycznych, a takiego nie ma w Polsce, kredyt może cię zniszczyć dużo wcześniej, niż uratuje Cię inflacja.

      Usuń
    2. Pewnie, że można wziąć kredyt i liczyć na cud, ale... dlaczego do takiego cudu miałoby dojść? Pana kredyt będzie aktywem banku - bank nie pozwoli sobie tak łatwo na to, żeby jego aktywo stało się bezwartościowe. Poza tym, wysoka inflacja jest zabójcza dla kredytobiorcy. Pamiętajmy, że nawet, jeśli płaca nadąży za inflacją (a tak się z reguły nie dzieje), to pożyczając wysoką kwotę bankructwo jest prawie pewne. Przykład: zarabiamy 3 tys. zł miesięcznie i bierzemy kredyt na 300 tys., na 30 lat, licząc, że inflacja spłaci go za nas. Doczekaliśmy się inflacji... powiedzmy 15% - stopy procentowe wynoszą 20%. Co się wtedy stanie? Aktualnie płacimy jakieś 1500 raty... przy stopach typu 20% zapłacimy ponad 5 tys. miesięcznie. Nawet, jeśli nasza płaca też wzrośnie w ciągu roku o 20%, to zbankrutujemy jeszcze zanim do tego dojdzie, bo rata będzie znacząco wyższa od miesięcznego dochodu.

      Jedyne na co można liczyć to to, że system padnie z dnia na dzień i cały dług zostanie anulowany - ale to już są zupełnie abstrakcyjne marzenia (na Cyprze nikomu długu nie anulowano ;)

      Usuń
    3. Dziękuję za naświetlenie scenariusza wysoko-inflacyjnego..
      To co miałem na myśli pisząc ze "inflacja rozwiąże problem spłaty kredytu" to nie scenariusz wysoko inflacyjny a fakt ze, zgodnie z myślą przewodnia artykułu, "prawdziwa" inflacja (mierzona wzrostem M2) będzie większa niż koszty kredytu w odpowiednio długim terminie.

      Weźmy wiec na przykład wartość 300.000 przez ostatnie 5 lat..
      Skoro M2 wzrosło z ~0,7 do ~1 bln PLN to znaczy ze inflacja mierzona M2 wyniosła ~41% w ujęciu 5 lat (~7% rocznie) - znacznie więcej niż inflacja mierzona CPI (cel inflacyjny 2,5% +-1%)

      Stopa referencyjna NBP, czy oscylujący na podobnych poziomach WIBOR wyniosły w podobnym okresie zdecydowanie mniej niż 7% (raczej około 4%). Nawet dodając marze kredytu na poziomie 1.5% nominalny koszt spłaty takiego kredytu na poziomie 5.5% jest niższy niż inflacja liczona wzrostem agregatu M2..
      Czyli mimo ze spłacam kredyt to inflacja "rzeczywista" (w duchu artykułu mierzona wzrostem agregatu M2) ciągle dewaluuje wielkość mojego zobowiązania.
      Wydaje się wiec, ze pomimo prowizjom banku mogę zaciągając długoterminowe zobowiązanie stać się, podobnie jak wysoko zadłużone rządy beneficjentem tego systemu.(kwestie etyczne odłóżmy póki co na bok)

      Czy pomyliłem się gdzieś w tym rozumowaniu?

      PS. Tak, dostrzegam oczywiście ryzyko spadku cen przewartościowanego towaru (skonsumuje wszelkie zyski), i zgadzam się również z ocena ryzyka wynikającego z uregulowań prawnych (np. scenariusz bankructwa, czy jego niemożności)

      Usuń
  3. Propsy za poruszenie tematu - widzę że coraz więcej ludzi dostrzega ten absurd :)

    Ja od swojej strony mogę jeszcze polecić:
    a) http://www.youtube.com/watch?v=iFDe5kUUyT0 - fajny, krótki (po amerykańsku) zrobiony dokument
    b) https://www.youtube.com/watch?v=lvH2yQbc108 (długi ale naprawdę warto)
    c) I część filmu Zeitgeist Addendum która porusza ten sam temat co Money as Debt

    Dodatkowo też polecam do refleksji:
    https://www.youtube.com/watch?v=QPKKQnijnsM

    OdpowiedzUsuń
  4. Długi wpis ale nie mam dzisiaj (teraz) na niego siły.
    Pokrótce widzę że jest o długu, rezerwie cząstkowej i kreacji pieniądza z powietrza - także konkret.
    Dziabnę go z rańca :)

    OdpowiedzUsuń
  5. Obecny system bankowy działa bardzo dobrze, a autor ulega trollom, które czasami głoszą chore tezy. Umiarkowana inflacja jest potrzebna, bo zniechęca ludzi do spoczywania na laurach, pobudza do działania, zapełnia luki inwestycyjne czy to w nieruchach, depozytach lub giełdzie. Bez "kreacji" pieniądza nie byłoby pożyczek w ogóle - skąd niby bank miałby pieniądze? Przeciętny kowalski mógłby tylko pomarzyć o kupnie nieruchomości a gospodarka nie rozwijałaby się. Dochodziłoby do dramatycznej kumulacji kapitału u nielicznej grupy społecznej i w efekcie nieuchronnej rewolucji. Warto przemyśleć głębiej scenariusze zanim zacznie się krytykować rzeczy co by nie mówić - sprawdzone.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Hmm...

      Myślisz, że to co Cię wewnętrznie pobudza do działania to inflacja ? Jak nie było systemu bankowego ludzie siedzieli i umierali z głodu bo nie chcieli nic polować, nic budować, poznawać świata ? Ludzie by się nie rozwijali ? Ja mam chęć do poznawania świata - i uwierz mi, jak z zapartym tchem sprawdzam coś w encyklopedii czy idę do zoo i czytam tabliczki o zwierzętach to wynika to z mojej chęci poznania świata a nie z chęci zysku i zarobienia na tym. Einstein był motywowany inflacją ? Pytania retoryczne...

      Obecny system bankowy prowadzi do zniewolenia, ja to ogarniam jakoś moją wyobraźnią. Takie jest moje zdanie.
      „Pozwólcie mi robić i kontrolować pieniądze narodu, a nieważnym dla mnie będzie kto ustanawia prawa.” – Mayer Amschel Rothchild (Bankier)

      Uważasz, że przeciętny Kowalski mógłby pomarzyć o kupnie nieruchomości - jasne - dzisiaj, tu i teraz. Tylko to jest podobne myślenie jak spojrzenie na fakt, że ludzie płacili by za służbę zdrowia - tu i teraz to niemożliwe, ale jakby im zabierać nie efektywnie 60-70% dochodu w podatkach tylko np. 20% to już by było ich stać.

      I uważam, że masz po części rację, fakt, obecny system bankowy jest sprawdzony - tak samo jak centralne planowanie - w dłuższej perspektywie nie działa i prowadzi do tragedii - jest przede wszystkim niemoralny i nie kalkuluje się - przeczy podstawowym zasadom matematyki (algebra). Tylko jeszcze nie każdy to dostrzega...

      Usuń
    2. @Stefan

      Przy normalnym prawie budowlanym przeciętny Kowalski by sobie zbudował parterową chatę za 2 razy mniejsze pieniądze, a kto wie, może nawet i piętrowy dom.

      @sing dst

      Piszesz, że można by płacić samemu za służbę zdrowia, jakby nie zabierano w podatkach. Co do zasady się zgadzam (podoba mi się takie rozwiązanie), ale co najmniej połowa ludzi to debile i by nie potrafiła odłożyć na emeryturę, na służbę zdrowia czy na edukację dzieci. A najpewniej grubo ponad 90% nie potrafiłaby odłożyć na tyle, żeby we wszystkich trzech przypadkach dać radę. "Nie potrafiłaby" oznacza w tym momencie brak chęci lub mózgu. W ogóle wydanie dowodu osobistego i uzyskanie prawa głosu powinno poprzedzać wyrywkowe sprawdzenie wiedzy m.in. z ekonomii. Ale w takim świecie zapewne nie było rezerwy cząstkowej z definicji.

      Usuń
    3. Ten komentarz został usunięty przez autora.

      Usuń
    4. @Stefan

      sing dst świetnie odpowiedział w temacie inflacji. Kto powiedział, że umiarkowana inflacja jest potrzebna? Keynes? ;)
      Złoto było pieniądzem przez tysiące lat i (z reguły) inflacji na nim nie było, a świat jednak szedł do przodu. To nie pieniądze/polityka monetarna tworzą dobrobyt - tworzy je praca, pomysłowość, a co za tym idzie wzrost produktywności.
      System finansowy powinien być przede wszystkim uczciwy - rezerwa cząstkowa tego warunku nie spełnia.
      Podaż pieniądza wcale nie musi rosnąć... a już na pewno nie musi rosnąć przez kredyt. Można by przecież rozdać ludziom po tysiaku i też byłaby umiarkowana inflacja - czy tak nie byłoby prościej niż kolejno wszystkich zadłużać?

      A co do tego, że obecny system bankowy działa dobrze... Ty tak na poważnie? A kryzys z 2008 roku widziałeś? Jeden dziwny bank się przewrócił i mało nie doszło do końca świata ;) Drukowanie wszystkich walut widziałeś? Niespłacalne (z definicji) zadłużenie widziałeś? Co tu działa dobrze? Bo ja naprawdę tego nie rozumiem.

      Usuń
    5. @W domach z betonu.
      Nie chodzi o to żeby rozdawać. Kredyt biorą ci, których na to stać, są w stanie coś przez niego wyprodukować. Przykro mi, że tego nie rozumiesz. Generalnie system, który zachęca do zbytniego oszczędzania sprzyja stagnacji. Umiarkowana inflacja jest motorem gospodarek. Weźmy obecną sytuację. Ludzie zniechęceni małą stopą zwrotu z depozytów idą na rynek nieruchomościowy. Inwestują - wynajmują, czynsze spadają, młodzi ludzie są bardziej mobilni, tworzą, obsadzają miejsca pracy. Itd itp.

      Usuń
    6. "zachęca do zbytniego oszczędzania"

      Kto namawia do "zbytniego" oszczędzania? Czy to taki standard? Ktoś użył argumentu "Xxx" to my dodamy do niego na początku słówka "zbytnio", "bardzo" czy (brrr) "na pewno" i już kontrargument jest. A to, że to zwykłe kłamstwo i manipulacja to co tam... Ważne, żeby ludzie nie mogli kupić samochodu tylko musieli pożyczyć samochód na kredyt.

      A tak w ogóle, to może byś tak odpowiedział na 4 pytania zawarte na końcu wiadomości poprzednika, co?

      Usuń
    7. @Stefan
      Załóżmy że jest doskonały fałszerz ( w jakiś sposób wszedł w posiadanie dokładnych kopi maszyn i farb z wytwórni papierów wartościowych ). Drukuje 100 mln zł w banknotach.
      Pożycza to swoim znajomym (oni też swoim znajomym) którzy kupują za to domy, samochody, zakładają firmy. Po 10 latach wartość tych pożyczek oddają z odsetkami(powiedzmy 10%).
      Fałszerz w ramach dobrego serca niszczy 100 mln w banknotach (niekoniecznie swoich, ale tych zrobionych przez niego i tak nikt nie odróżni), zatrzymuje sobie tylko odsetki.

      Pytania: czy i kto na tym stracił? czy pomogło to gospodarce? jeżeli to pomogło to w jaki sposób zachęciło to fałszerza do niespoczywania na laurach skoro "zarobił" za wydruk 10 mln?.

      > Bez "kreacji" pieniądza nie byłoby pożyczek w ogóle - skąd niby bank miałby pieniądze?
      Odpowiedzią na to jest z czego pożyczek udzielano w starożytności, bo już wtedy pożyczki miały się świetnie.

      > Generalnie system, który zachęca do zbytniego oszczędzania sprzyja stagnacji.
      Czy mogłbyś wskazać taki system który zachęcał do zbytniego oszczędzania i przez to powodował stagnacje?


      > Umiarkowana inflacja jest motorem gospodarek.
      W XVI w ze względu na dopływ złota z Ameryk powstała zaistniałą niespotykana wcześniej inflacja cen, ceny artykułów wyrażonych w złocie wzrosły ponad 5 krotnie. Okres nazywany jest rewolucją cenową http://pl.wikipedia.org/wiki/Rewolucja_cen. Średnioroczna inflacja w tym okresie wynosiła ~1.5%. Stulecia poźniej ani wcześniej nie było aż takich wahań cenowych - czy XVI w wyróżnił się szczególnie rozwojem gospodarczym wśród nich ze względu na umiarkowaną inflacje?

      Usuń
  6. Oj autorze, autorze. Brniesz w ślepe zaułki, schodzisz z prostej drogi i wkraczasz w ciemny las. Już było o Korwinie, teraz krytyka systemu opartego na pieniądzu fiducjarnym... to na prawdę ma niewiele wspólnego z nieruchomościami. Uprasza się o utrzymanie higieny bloga.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ja myślę trochę inaczej, podobnie jak autor.
      To co się dzieje w nieruchomościach to przede wszystkim pierdoły i tak naprawdę rezultat tego co się dzieje w systemie bankowym. Nie można analizować rzetelnie i badać lub antycypować ceny nieruchomości bez analizy źródła tych zmian.
      Stąd bardzo dobrze oceniam ten wątek, który zaproponował autor.

      Usuń
    2. Nie, no jasne. Mechanizm kredytu i mechanizm pobierania pieniędzy z konta, ma nikły wpływ na rynek, w którym całkiem niedawno głównym sposobem na "kupienie" mieszkania był kredyt 130% LtV, a bardzo niedawno był to kredyt 100% LtV (i tym razem na pseudomieszkanie).

      Naprawdę żadnego związku z bankiem a rynkiem mieszkaniowym.

      Usuń
    3. To na ile ma opiewać maksymalny kredyt to są już regulacje na poziomie nadzoru bankowego, a nie istota systemu opartego na rezerwie cząstkowej. Negacja całego systemu to nihilizm, utopia. To jak mówienie że się jest mądrzejszym od kilku pokoleń ekonomistów. To taka sama dziecinada jak twierdzenie że lekiem na całe zło jest Korwin :)
      W moich oczach autor tylko traci na wiarygodności takimi wpisami.

      Usuń
    4. To co się dzieje w nieruchomościach to nie pierdoły tylko gra popytu i podaży.
      Kształtowanie się cen tłumaczy teoria podażowa wyceny aktywów. Głównym czynnikiem jest demografia. Poniżej zwięzła analiza Banku Rozliczeń Międzynarodowych na temat cen nieruchomości w obliczu starzenia się społeczeństwa:
      http://www.bis.org/publ/work318.pdf

      Usuń
    5. "twierdzenie, że lekiem na całe zło" ty celowo wyolbrzymiasz czy jesteś nieświadomy tego co piszesz? Lekiem na całe zło Korwin na pewno nie jest. Nawet jak gość byłby całkowicie niezrównoważony psychicznie, to sądzę, że więcej może nam pomóc niż zaszkodzić.

      Wracając do tematu: to powiedz mi jeszcze, że system rezerwy cząstkowej (względem systemu rezerwy całkowitej) nie ma wpływu na liczbę udzielanych kredytów mieszkaniowych (która wraz ze średnią/maksymalną wartością kredytu wpływa na rozmiar zadłużenia w sektorze mieszkaniowym).

      Usuń
    6. Ma, jak również ma wpływ na dużą podaż kredytów dla deweloperów budujących mieszkania. Wniosek: podaż kredytu jest większa we wszystkich gałęziach gospodarki, co powoduje większą produkcję dóbr i wyższy PKB.

      Podstawy ekonomii.

      Usuń
    7. @PeCet

      Prawa popytu i podaży są jasne i logiczne - czasami tylko nielogiczne mogą być próby zaburzenia lub sztucznego sterowania tymi prawami. Natomiast system monetarny bazujący na rezerwie cząstkowej jest nielogiczny, niemoralny - a nielogiczność nie wynika z opinii czy idei, tylko z równań matematycznych które się nie spinają :) Czyli w przypadku systemu rezerwy cząstkowej nie są to równania tylko nierówności.

      Naturalnie będąc tu i teraz trzeba grać w tę grę żeby przeżyć, ale posiadanie wiedzy i dostrzeganie absurdów tego świata jest w gestii ludzi myślących, inteligentnych o otwartych umysłach, którym z powodu posiadania tej wiedzy niestety często łatwej nie jest (chociażby z powodu zamartwiania się rzeczami na które i tak się nie ma wpływu - parafrazując Miaułczyńskiego z "Dnia Świra").
      Bo ja uważam, że w życiu często jest odwrotnie niż to jak był rzekł Fiodor Dostojewski "Lepiej być nieszczęśliwym i wiedzieć, niż być szczęśliwym i żyć w nieświadomości".

      Usuń
    8. @PeCet

      Taka ładna ksywka, a takie dziwne rzeczy wypisujesz. Od kiedy to rozwój gospodarczy bierze się z kredytu? Aaa... no tak, od czasów Keynes'a ;)
      Inwestycje nie biorą się znikąd - biorą się z oszczędności, które ludzie inwestują, bo im się wydaje, że to dobra droga. Rozdawanie kredytu na lewo i prawo (a właściwie to tylko na lewo, bo gdyby rozdawać wszystkim, to nie byłoby specjalnego problemu) powoduje "punktową inflację" i sztuczne wydłużenie procesu produkcji, które prowadzi do powstania nierentownych inwestycji (co wynika ze sztucznego zaniżenia stopy procentowej). Dlaczego po bumie kredytowym zawsze bankrutują deweloperzy? Bo im się wydaje, że ludzie mają pieniądze i zawsze je będą mieli... a oni tylko mają kredyt, bo ktoś sztucznie obniżył jego koszt (stopę procentową). Jak sytuacja wraca do normy, to jest zonk... okazuje się, że ludzie tak naprawdę nie mieli oszczędności, więc teraz już nikt ich mieszkań nie jest w stanie kupić.

      Austriacką teorię cyklu koniunkturalnego znasz? :)

      Usuń
    9. @W domach z betonu

      A czy bankructwo jest czymś bardzo złym? Nie ma idealnego i w 100% przewidywalnego biznesu. Wolny rynek to ewolucja i konkurencja. Kto nie nadąża, popełnia zbyt dużo błędów to odpada - jak w naturze. Deweloperom nic się nie wydaje, ich wiedza na temat przyszłości rynku jest bardzo dobra. Na pewno wiedzą więcej niż my. Poza tym jeśli ktoś chce bankrutować, żeby ukraść, to ekonomia nie ma nic do tego, a raczej niedoskonałe prawo i jego egzekucja.

      Usuń
    10. No jak około połowa* klientów kupujących towar pierwszej lub drugiej potrzeby (bo takim jest dach nad głową) jest zagrożonych bankructwem, to dla ciebie to jest dobre? Nie lubię się powtarzać, ale tutaj akurat mi to nie przeszkadza – zdolność do zaciągnięcia kredytu powinna być zależna od (dobrej jakości) testu IQ i wiedzy ekonomicznej. Wtedy możesz sobie bankrutować. Pozwalam ci nawet osobiście bankrutować za wszystkie ludy świata i każdego z osobna.

      I tak na zakończenie. Dla ciebie kupno mieszkania (zwykła konsumpcja), to jest biznes? Dobrze zrozumiałem?

      *około 30% to transakcje gotówkowe, więc na kredyty zostaje 70%. Większość z nich ma wysokie LtV i okres spłaty, a stosunek pensji do metr^2 jest niski, więc za zagrożone kredyty możemy uznać jakieś 2/3 z tych 70%, co daje około 50%. Wszystkie wnioski z raportów przedstawionych na blogu. Dla ludzi z podgatunku "skąd takie liczby".

      Usuń
  7. artykulik o końcu dopłat w ramach RnS

    http://forsal.pl/artykuly/831194,koniec-doplat-z-programu-rns-to-poczatek-mieszkaniowej-katastrofy.html

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Z okazji tego linku proponuję autorowi bloga być na czasie i powiedzieć kilka słów o przewidywanym wpływie tego zjawiska na inne zjawiska, takie jak: podaż mieszkań, licytacje komornicze i stabilizacja.

      Usuń
    2. a bloger StojeiPatrze, zwraca uwagę na stopy % w Szwajcarii, więc problem hipotek może w Polsce "w moment" urosnąć do rangi "zamachu stanu" na "własność mieszkań" (szybko okaże się kto wynajmując mieszkanie od banku jest na "swoim")

      http://stojeipatrze.blogspot.com/2014/10/skutek-niskich-stop-rosnaca-banka-na.html

      Usuń
    3. Mam wrażenie, że proces redukcji cen mieszkań będzie powolny i stopniowy. Właśnie nałożenie się tych kilku czynników na cały rynek spowoduje w długim terminie nieodwracalne skutki: koniec dopłat, wzrost stóp tak w Szwajcarii jak i u nas, demografia. To kombo zdrowo namiesza, ale to jeszcze kilka ładnych lat.

      Usuń
    4. @xellos540

      Na razie to nie będzie miało znaczenia - najwięcej kredytów RnS mieliśmy w latach 2010-2012. Czyli dopiero od 2018 zacznie pojawiać się problem, ale też nie od razu - w końcu każdy kredytobiorca przetrzyma jakiś czas wzrost raty o prawie 100%.
      Także na pewno do 2018 zdążę o tym napisać ;)

      Usuń
  8. Autor twierdzi, że upadek z pewnością nastąpi, pytanie tylko kiedy. I to mówimy tu o totalnym upadku, którego jeszcze historia nie doświadczyła! Nie, nie mówimy tu o kryzysie z roku 2008 czy innych kryzysach, w czasie których giełdy spadały o 50-80%, żeby w kolejnych latach odbić się o 200-600%. To już jest budowanie spiskowych teorii dziejów. Jakie jest prawdopodobieństwo takiego zdarzenia to niech sobie każdy sam odpowie. Jeśli chodzi o nieruchomości to na tym blogu można znaleźć sporo mądrych poglądów, ale to jest jakiś absurd.

    System działa jak działa. Jedni skupiają się na tym, że jest amoralny bo chcą zostać zbawicielami wszechświata. Drudzy wolą płynąć z prądem i zarabiać na aktualnych trendach i mechanizmach, na które i tak nie mają wpływu. Mam nadzieję, że Ci którzy przejrzeli, tak jak autor postępują racjonalnie i korzystają ze swojej wiedzy. Przykład z ostatnich lat to: giełda amerykańska, tanie (w miarę) kredyty i tak dalej. Mam nadzieję, że nie siedzieliście i ujadaliście na cały amoralny system, tylko zarabialiście na mechanizmach, które jak czytam rozumiecie, tylko wyciągacie zbyt daleko idące wnioski o całkowitym upadku. 1% skupiający większość bogactwa tego świata na pewno do tego nie dopuści czy nam się to podoba czy nie.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. dlaczego takie poglądy w runie akcyjnym pojawiają się zawsze pod koniec hossy a nie w dołkach i nawet w trakcie ich trwania ? czyli wzrosły giełdy o 200 - 600% ( bądź dokładny zatem 300 % w usa od dołka z 2009 i tylko 30 % od szczytu z 2007 a jakie 600% i gdzie ? w europie ?. Ostatnie spadki na wall street pożarły budowanie rocznego szczytu w 3 tygodnie - odreagowanie rzecz normalna jakie mamy teraz. Niemiecka giełda odchorowała tak samo i ma problem z odreagowaniem a polskiej giełdzie gdzie kupić chcecie nieruchomości chyba nie trzeba komentować jak wygląda każdy indeks wystarczy popatrzeć na wykresy od 2007 i od 2011. Jeden nagi król w usa pokazuje drukujemy rośniemy a reszta tandetnie go chce kopiować i jakoś nie wychodzi im to - to co jest na rzeczy?

      Nie obraź się coingeddon ale podobnie wielu mówiło to samo w 2007/2008 - ile to urosło od 2001 ! mega hossa itp. Przypomnij sobie mój wpis z jakiego zadrwiłeś kiedy pisałem o tym właśnie budowanie szczytu i wskazywałem na euforie i run akcyjny w usa i wielu ludzi co uwierzyło a to było jakoś w czerwcu. Rozumię, że nie ruszają cie korekty 10-15% procentowe, które wycięły caly zysk z rocznego wzrostu i kiedy najwięcej wpisów się pojawiło o kupowanie akcji bo mega hossa. Nie pamiętasz mojego ostrzeżenia? ja zjadłem zęby na 2007/2008 w 2010 kupowałem potężne longi do 2011 i od 2011 łowię tylko szczyty u nas w polsce najlepiej się shorci usa druk zwalił wszystko no ale nagi król musi pokazywać siłę ale kiedyś się ona kończy i trzeba zyski kasować a nie chciwie czekać na zyski po już 300% odreagowaniu od dołka. Paradoks kupujących małych inwestorów - panika na dołkach a kupowanie akcji w ostatnim roku i miesiącach hossy i czekanie na mega zyski.
      To prowadzi do wniosku - szczuty uciekają tam gdzie rośnie - teraz tylko usa bo generuje zyski. Myślisz, że dadzą ci zarobić krocia przez x następnego czasu?
      Kiedy realizacja zysków? kupowanie i czekanie na cud? wiesz na allegro widze ostatnio paradoks. Sprzedają w dobrych cenach ci co chcą sprzedać a reszta kisi wysoko i jaki jest potem the end ? - zamykanie biznesu po max czekaniu w wysokiej cenie i wywalanie w promocji za 50%. To giełda też tak ma ale trzeba trochę przeżyć na niej x lat aby znać jako tako - powtarzam jako tako mechanizmy a nie ulegać wykresowi po 5 latach wzrostu o 300%. No ale dopóki nie przeżyje tego ktoś na własnej skórze i nie poczuje gula w gardle niech robi po swojemu wszak lekcja na własnej skórze najlepszą jest.

      CO do inflacji i spłacanie kredytu - muszą rosnąć pensje a te nie rosną ogółowi a śmietance. Proponuję jeszcze odczytać status pensji minimalnej i jej limitu i zobaczyć Panie Stefanie te wzrosty pensji do wywołania mega inflacji na przestrzeni x lat. Czy początkiem lat 90 kiedy była inflacja był status pensji minimalnej ? NIE i była inflacja we wszystkim. Co obecnie mamy? zero wzrostu pensji i trzymanie minimum poprzeczką tak jak i cen mieszkań porzeczką no ale mieszkania to inny typ do rozważań jak limit w zarobkach. Dopóki będą regulacje to nie będzie mowy o wzroście pensji inflacyjnej ! zapomnijcie o tym. Z kolei to przekłada się wiele odczytów deflacyjnych bo ktoś musi zejść z cen aby generować popyt.
      Drukowanie = podbijanie cen aktywów i czekanie na grupę zadowlonych do kolejnego golenia, którzy zawsze byli są i będą bo poprawili sobie status majątkowy. Tworzenie sztucznej inflacji i zmuszanie do brania bo taniej nie będzie drukowaniem czyli podbijaniem cen aktywów to zabieg spekulacyjny

      Usuń
    2. mający na celu pobudzanie gospodarki. Im bardziej starzejące społeczeństwo, automatyzacja stanowisk pracy, brak wzrostu pensji z powodu limitowania jej poprzeczkami i programami, spadające odczyty demograficzne, wydłużanie wieku do emerytury ( pisałem kiedyś młodzi i duże wśród nich bezrobocie z racji zasiedzenia stanowisk pracy i musu spłaty rat przez ich rodziców do 67 r życia a nie jak kiedyś 50 i wio na emerytkę zatem blokowanie młodym pracy i wylewanie na rynek pensji limitowanej minimami ), brak ustawy co do upadłości konsumenckiej to warunki jasne i czytelne, że to nie to samo co pobudka wyżu w latach 90 i zmiany ustrojowe. To nie to samo panowie i dopóki jest i będzie unia zapomnijcie o takich mykach, że spłacicie paroma pensjami kredyty. Wy macie nosić w gębie co miesiąc ratę przez x lat i tak się to ma kręcić jako stałe płynne źródło dochodu banku.

      DO wielu młodych napalonych nie doszło ale jak pisałem wyżej najlepsze lekcje to nie kogoś kto coś przeżył i jako tako wie a mianowicie lekcje na własnej skórze do końca życia. Dopóki się dziecko nie sparzy nie uwierzy i nie zapamięta a dopóki wiedza ekonomiczna społeczeństwa jest kiepska dopóty będą powielać błędy z poprzednich lat z racji to się nie powtórzy. Nie zamierzam nikogo pouczać ale pokazać mechanizmy, które się powtarzają w tym młynie i nie mam zamiaru przekonywać bo najlepsza lekcja i przyznanie się do błędu to wejście do tej wody i przekonanie się na własnej skórce zatem śmiało brnijcie i doświadczenia poszerzajcie ale pretensji później do nikogo nie miejcie bo to sami dajecie powody i sami wkładacie paluchy w futrynę.

      Usuń
    3. Panie Marku, płace reguluje wolny rynek. Pracownik jest towarem tak jak chleb czy mieszkanie i podlega normalnym prawom popytu i podaży. Nie ma jakieś specjalnej grupy interesów propagującej zamordyzm. Inflacja w Polsce była, bo była pesja inflacyjna - tj małe moce przerobowe, brak podaży, słaba złotówka, niskie ceny w porównaniu z zachodnimi. Teraz rynek się uregulował, inflacja siadła.

      Usuń
    4. zatem główne pytanie zadam:

      czy mamy obecnie wolny rynek gdzie reguluje się go limitami pensji minimalnej?

      Brak presji wzrostu płac inflacyjnie = brak szybkiej spłaty kredytu = długie męczące spłacanie, czyli co miesiąc rata i tak do zaorania i zestarzenia się z nie wiadomo jakimi problemami ( i byle bez nich ) po drodze a potem bo emerytura próg daleko przed nami to hipotek odwrócona = jałmużna i taki twój żywot człowieka poczciwego. Złote koło XXI wieku :)

      Usuń
    5. @Coingeddon

      Jak to historia nie doświadczyła takiego kryzysu? Doświadczyła przecież wielokrotnie - papierowa waluta, problemy z długiem, drukowanie (coraz szybsze)... skądś to znamy? Znamy wiele przykładów... nawet niedawno taki był w tym kraju, kiedy PLZ musiał ustąpić pola PLN ;)

      Historia uczy, że żadna waluta "papierowa" nie miała zbyt długiego żywota - waluta elektroniczno-papierowa to pewna modyfikacja, ale bardzo nieznaczna. Dlatego dziwię się, że ten upadek/kryzys będzie dla kogoś zaskoczeniem. Rządy nie lubią przyznawać się do bankructwa - wolą zadrukować problem. Tyle, że to się nigdy nie udaje.

      Nie wiem, gdzie tu teoria spiskowa - pamiętajmy, że kto nie zna historii, skazany jest na jej powtarzanie. Dzisiejsze czasy różnią się od wcześniejszych tylko tym, że system jest ogólnoświatowy, a nie wewnątrz państwowy. Dlatego po prostu bum będzie większe...

      Usuń
    6. @marek: Pomyliłem się. Znalazłem wykres i źle pamiętałem, miałem na myśli wzrosty o 900% przez kilkanaście lat:
      http://2.bp.blogspot.com/-KBH0l6L6Q-U/U4qSx-WW3NI/AAAAAAAAEnE/uGgkmesFKxw/s1600/MW-CG388_chart_NS_20140530154202.png

      Jak sam zauważyłeś warto patrzeć na historię i ten wykres pokazuje że kiedy byś nie zainwestował to najbardziej prawdopodobne jest że byś zarobił (prosta matematyka). Ja zacząłem inwestować na amerykańskiej giełdzie w 2011 roku. Moja kasa, moje ryzyko (uważam, że ryzyko mniejsze niż inwestycja w mieszkanie w Polsce). Narazie się opłaciło. Ta wielka korekta, którą przewidziałeś to było -10%, a teraz S&P 500 jest tylko -2.7% od szczytów więc radzę sprawdzić aktualne dane. W połowie tego roku większość akcji sprzedawałem. Ostatnio kupowałem jak spadało i sprzedałem po ostatnich wzrostach. Teraz mam tylko usd u brokera i zastanawiam się co zrobić, czy narazie wycofać usd z giełdy i wymienić na złotówki (swoją drogą usd/pln też zdrożało) czy znowu kupić jakieś akcje.

      Zawsze może być duża korekta czy nawet crash. Nie jestem żadnym ekspertem, nikt nie jest w stanie powiedzieć co będzie jutro nawet noblista z ekonomii. Jednak gdyby teraz miałby być crash na amerykańskiej giełdzie to byłoby to pierwszy raz w historii bo nie ma recesji w amerykańskiej gospodarce itd.

      Pozdrawiam i życzę udanego pomnażania majątku i mniej pesymizmu :).

      Usuń
  9. Marek pamiętaj trend is your friend. Dont fight it. Nie łudź się że wiesz więcej i jesteś mądrzejszy niż rynek i że wiesz kiedy jest górka a kiedy dołek. Gdybyś był to byś tu nie pisał.

    a wszystkim czytającym radzę ostrożnie podchodzić do wszelkich treści i nie traktować żadnego z komentatorów jako wyroczni.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. to samo możesz zadać jako pytanie do analityków, którzy regularnie coś prognozują. Gdyby wiedzieli to by nie pisali i mówili. Prawda? a jednak robią swoją robotę mniej lub bardziej szkodliwie dla słuchających.
      Póki jesteś młody i masz energię śmiało korzystaj i doświadczaj - jak pisałem na swoim ciele najlepsze lekcje. Nikt ci tego nie da tak do zrozumienia jak poczucie własnego błędu no ale co ja tam wiem. Młodzi wiedzą lepiej to samo kiedyś wyznawałem jak byłem młody i jurny :)

      Napisałem w czerwcu jak widzę rynki i dużo się nie pomyliłem jak dotąd. Spytaj tych co pokupowali i potracili już na swojej hossie od czerwca a może daj nam jakiś kierunkowskaz jak inwestować? Ja Ci nie dam ty nie dasz ale prognozę może określić każdy. Widziałem schematy takie jak obecnie lata temu i jako to jak wspominałem coś wiem. Dla młodych nic nie wiem bo nie jestem x guru to fakt ale takich nie ma. Tutaj pamiętaj i tak chciwość powoduje straty u 95% inwestujących bo jak masz zyski chcesz więcej a jak masz straty trzymasz w nadziei na odbicie i tracisz tyle, że w końcu realizujesz straty. Tylko 5% wie kiedy kasować zyski i zarabia reszta traci. Tak naprawdę to jesteśmy dojnymi krowami dla banków inwestycyjnych i wszelakiej maści pośredników agencji itp.

      Pozdrawiam starszych i myślących bo na blogu sporo młodzieży - róbcie wszystko na swoich błędach wszak to najlepsze dla was będzie tak czy siak .

      Usuń
    2. @marek

      Ja myślę że 5% to dużo przesadzona liczba - jeżeli patrzeć w perspektywie jednego roku to może znajdzie się taka liczba, jeżeli w całej swojej przygodzie z inwestycjami to już wątpię :) Kto wygrywa ? Ten kto ma kapitał - czyli np. Goldman Sachs który podpiął się światłowodami pod nowojorską giełdę aby mieć najkrótszy czas dostępu do systemu transakcyjnego i aby liczba transakcji na sekundę była jak najwyższa. Zatrudnia setki matematyków i programistów którzy piszą algorytmy, które na samych daytradingach zarabiają miliony dolarów - a takim maluczkim wydaje się że "coś przewidzieli", że "wyczytali" z fundamentów czy techniki :) Jeżeli narazie czujesz rynek i wydaje ci się że wiesz co robisz i "wygrywasz" to chwała Ci za to - obyś wygrywał forever. Wiedz tylko że to że wygrywasz to fart, mniej wiedza (w dzisiejszych czasach)

      Usuń
    3. no racja przede wszystkim duże banki inwestycyjne a reszta to dawcy no ale nie mogę nikomu zaburzać jego własnego planu i doświadczania tego. Każdy musi wypróbować sam oczywiście jeśli chce bo większość to oleje z racji hazardu i wszystko w temacie. Pozostają młodzi ambitni niedoświadczeniu w ich mniemaniu młode wilki co wykiwają wielki instytucje aby ony dały im zarobić. Takich ludzi nie przekonasz wszak sam nim kiedyś byłem i sporo bolało zanim się jako tako straty poodrabiało - jako tako czytelnicy jako tako.

      polecam wpis mojego znajomego

      http://stojeipatrze.blogspot.com/2014/10/skutek-niskich-stop-rosnaca-banka-na.html

      szwajcaria i skutek niskich stóp co ma wpływ na raty we franku kiedyś historycznie tanim w zalecanym kredycie jak obecnie historycznie tanie kredyty w PLN.
      Chyba wystarczy pisania jak na ponury weekend i na następne. Wałkujemy niby teorie spiskowe a naprawdę są to pewniki i mechanizmy jakie zaakceptowaliśmy już wiele lat temu. To my dawaliśmy i dajemy powody na takie a nie inne mechanizmy, które wymuszają takie a nie inne nasze zachowania. Myślę, że jako takie uświadamianie powinno mieć miejsce oraz wypracowywanie na przyszłość nowych dróg celem unikania rzeczy niemiłych lub zmniejszenie prawdopodobieństwa wpadki.

      Usuń
    4. @sing dst

      W dziedzinie HFT Goldman nie jest pionierem, ani pewnie nawet głównym graczem. Zapoznaj się z takimi firmami jak Citadel, czy GETCO.

      Usuń
    5. @skollitah - ja nie twierdzę że jest głównym graczem :) To był przykład <:

      Usuń
  10. Na początek wielkie dzięki dla autora za wspaniałe wpisy jakie dla nas zamieszcza na tym blogu. W świetle zbliżającego się nieuchronnie końca systemu bankowego jaki znamy, mam pytanie do autora co robi obecnie ze swoimi oszczędnościami? Skarpeta, czy jednak mocno krytykowane banki?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Marcin dobre banki przyszły rok to wybór tego na trzymanie gotówki - w poprzednim poście autora czyli co od 2016 wchodzi w życie dotyczy bankructw banków. Nie ma co przekolorowywać jakimś armagedonem świat się kręci i kręcić będzie, i będzie się jakoś żyć. Przecież bez cenowych spekulacji też się kiedyś żyło i było dobrze. Także nie ma powodów do paniki. Młodzież optymistycznie nastawiona i tak trzymać. Wypadkowe się zdarzają no ale to już nasza lekcje :)

      Usuń
    2. @marek - które to są dobre banki ?

      Ogólnie przychylam się do pytania (które już zresztą kiedyś zadałem) - dzielić kapitał na X mniejszych i wkładać do wielu banków żeby w razie bankructwa BFG wypłacił kwotę zbliżoną jak najbardziej do 100% ? Złoto, platyna - jeżeli tak, to gdzie kupować kruszec (emonety.pl ?), gdzie go przechowywać (skrytka bankowa, bank ziemi?) - Jakie są Wasze doświadczenia.

      Usuń
    3. Ten komentarz został usunięty przez autora.

      Usuń
    4. na pewno podzielić kapitał na mniejsze stawki. Tak oklepane stwierdzenie jak dywersyfikacja powinno znaleźć miejsce. Zatem określić trzeba ile procent ( to już własne uznanie ) i w takiej kolejności jaką wymieniłem przynajmniej na przełom 2015/2016 i potem zobaczyć jak wydeklaruje się nam jaśniej sytuacja rynkowa:

      gotówkę żywą w skarpetce,
      gotówkę na lokatach bądź rachunkach dobrze oprocentowanych,
      pozostają też metale ( jak złoto co osobiscie uważam, że wielu co kupiło w 2011 na szczycie obecnie je wyprzedaje a kupuje akcje zatem złoto powinno jako tako wracać do łask ) ,
      waluty obce, akcje silnych spółek ( nawet w bessie takie występują ),
      spekulacje notowań giełdowych, kontrakty( to już hazard przez duże H )

      Usuń
    5. niestety mój punkt widzenia nie zawiera nieruchomości jakie mają swoją re-bańkę na zachodzie i ziemi rolnej jaka galopuje w górę bo od 2016 legalnie będzie można sprzedać je zachodnim rolnikom oraz akcji giełdowych ( w większości ), których wyceny nie są warte inwestowania na długie lata.

      Usuń
    6. @marcinm33

      Co robię z oszczędnościami? Hmm... za młody jestem, żeby mieć oszczędności, no i za wynajem muszę płacić, więc dorabiam właściciela ;)

      A tak na poważnie, to nie wiem, co by tu odpowiedzieć - nic specjalnego nie robię, bo wszystko jest teraz bardzo drogie, a system jeszcze działa. Jak USA albo Szwajcaria podniesie stopy, to pewnie coś zrobię. Na razie wypisuję głupoty na blogu ;)

      Usuń
    7. czyli na razie mimo wszystko banki, bo system jeszcze działa:)

      Usuń
    8. @W domach z betonu

      Rozumiem że "za młody jestem, żeby mieć oszczędności" to taki rozbudowany eufemizm ? Pod którym się kryje coś w stylu: "Ruda za dużo wydaje, żeby mieć oszczędności" :P

      Usuń
    9. akurat zakup gruntów rolnych to najlepsza inwestycja , ceny łąk około 16.000-20.000/hektar , dopłaty ok. 2300/hektar.
      czyli ponad 10% zwrotu w rok czasu, nie licząc wzrostu wartości takiego gruntu... jeszcze 5 lat temu takie grunty było można wyhaczyć po 8tyś/hektar-12tyś
      zakupione grunty 5 lat temu przynoszą w 5 letnim okresie ponad 100% zwrotu z inwestycji, czasami jest to o wiele większy zwrot. Kto mi powie gdzie lepiej zarobie w równie łatwy sposób...

      Usuń
    10. zarobisz jak odsprzedaż a teraz może wirtulanie sobie symulować ile mógłbyś mieć jakbyś kupił x czasu kiedyś. Kup i czekaj na kupca i wtedy zgłoś się, że zrealizowaleś zyski sprzedając komuś ziemię. Tak się zarabia a nie symulacje co by było gdyby !

      Usuń
    11. Ten komentarz został usunięty przez autora.

      Usuń
    12. Aż mi się skojarzyła stara opowieść o "Gawle Giskorskim" :-D :
      http://www.twonuggets.com/content/inwestowanie-w-las

      Usuń
    13. Ta opowieść jest nadal aktualna, bo nadal dopłacają do zalesiania, 15 lat, ale taki las będzie miał prawdziwą wartość dopiero po 30-40 latach ? a po 15 z czegoś żyć trzeba, ciężko znaleźć kupca na las po 15 latach, a grunty rolne to zupełnie inna bajka.
      Kiedyś ludzie się burzyli, a teraz nawet fundusze inwestycyjne kupują grunty rolne pod dopłaty, a Ci co się bulwersują mają co najwyżej mieszkania na wynajem ze zwrotem 2% ;)

      Usuń
  11. sing takie decyzje powinny zostać przeprowadzone w 2015 gdyż nowe reguły wejdą w życie od 01.01.2016. W poprzednim wpisie znajdziecie linki do opisu możliwych zagrożeń i prawdopodobieństwa skutków jakie mogą wywołać. Po pierwsze limity depozytów jakie są bezpiecznie zostały uchwalone 11.03.2009 czyli 3 dni po dołku i szczycie hossy z 2007 roku. Ustanowiły one pierwszą linię wsparcia i wzbudziły zaufanie a to dało fundament to tego co teraz od 2016 będziemy mieć czyli już legalne bankructwa tych co w latach restrukturyzacji czy reform i poprawy bilansów 2009-2014 i 2015 nie podołali celom i będą zmuszeni być przejęci przez innych graczy rynku ( fuzje banków zagrożonych w bilansach ). To dopiero będzie można ocenić w 2015 i wybrać swoje sejfy patrzać na raporty i bilansy banków. Ważne tylko jedno: nie wiemy czy raporty będą miarodajne i wykazywać będą prawdziwe stany danego banku. Tutaj to może być różnie, Przecież przed upadkiem Lehman Brothers wiele banków miało dobre bilansy i operowało papierami wysokiego ratingu a potem okazało się, że to zwykle gównie..nka w złotku a i teraz może być podobnie.
    Podam przykład obecnie sprawa sprzed kilku dni:

    http://wiadomosci.onet.pl/swiat/szef-tesco-rezygnuje-po-oszustwie-w-sprawie-zyskow/xl0qy

    Szef Tesco rezygnuje. Prezes brytyjskiej sieci handlu wielkopowierzchniowego Richard Broadbent złożył w czwartek rezygnację w następstwie ujawnienia, że ta zmagająca się z trudną sytuacją rynkową spółka dokonała znacznego księgowego zawyżenia swych faktycznych zysków.
    Tesco jest po amerykańskim Walmart drugą co do wielkości w świecie firmą handlu detalicznego, ale w ostatnim czasie jego kondycja ekonomiczna wyraźnie się pogorszyła. Do odnotowanego w pierwszym kwartale br. na macierzystym rynku brytyjskim spadku sprzedaży o 3,8 proc. - czego spółka nie doświadczyła przez ubiegłe 40 lat - doszedł w drugim kwartale spadek o 5,5 proc. Jest to efekt aktywności konkurencji, przede wszystkim niemieckich sieci handlowych Aldi i Lidl.


    czy wiemy ile firm postępuje podobnie jak tesco prowadząc kreatywną księgowość i dając nam dobre bilanse? przecież to molochy tutaj postępować podobnie podobnie mogą jak parę lat temu banki i zapewne proceder ma miejsce. Serwują nam tylko dobre dane a prawda zupełnie inna. Wyceny i zyski kosmiczne a król nagi jest. Jednak wielu ufa i mamy co mamy samonapędzający się mlyn, do którego zawsze ktoś wskoczy i da paliwo jako dawca do ruchu obrotowego. W niemczech ostatnio już oficjalnie recesja wchodzi zatem oszustwa wychodzą na wierzch skoro sprzedaż słaba to skąd takie zyski i wszystko wychwalane?

    Musimy poczekać z oceanami jeszcze chwilkę. Do grudnia 2016 środki powinny zostać rozdysponowane do tych bezpiecznych przystani aby uniknąć nieprzyjemności. Z drugiej strony jakiekolwiek ruchy wyprowadzające środki ze słabych banków w mocne będzie i tak już bardziej pogrążać te słabe w bilansie - efekt runu na bank po gotówkę. Restrukturyzacje są bolesne i nie się ich uniknąć.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. @marek

      "W poprzednim wpisie znajdziecie linki do opisu możliwych zagrożeń i prawdopodobieństwa skutków jakie mogą wywołać" - możesz podać linki - nie mogę odnaleźć

      Usuń
    2. wklepałem tutaj ( jak ustalili kiedy wejdzie w życie - grudzień 2013, był komunikat na wp ale nie na głównym pasku wiadomości - 1 link i drugi link to już u kogoś co i jak się je ale czy jego interpretacja będzie ok - zazwyczaj jak będzie wychodzi po wdrożeniu w życie i potem zdziwienie jak dlaczego tak się stało - tutaj jednak uprzedzenie w świat ustawowo poszło a nie jak z instytucjami pokroju amber gold, że stało się no i teraz możecie sobie odzyskać figę z makiem - przy okazji unikać wysokich procentów para banków KNF ostatnio publikuje takie na stronie ! )

      17 października 2014 10:02
      Paweł widze, ze sie orietnujesz kiedys chyba to tutaj wrzucałem

      dyrektora bail-n czyli legalne bankructwo baku nastapi od 1 stycznia 2016 - zostało ono uchwalone w grudniu 2013 tuz przed swietami w parlamencie eu. Nikt sie tym nie iteresowal no bo po co jak swieta szly :) w zasadzie przyklepali cos aby ludzie potem oczu nie robili, ze tak mozna a mozna bo uchwalilismy jzu to a wy nie czytaliscie i nie wiedzieliscie , ze kase straciliscie z depozytow jak wam bank upadl? w 2015 nalezy zabezpieczyc gotowke ze slabych bankow.
      tutaj z 2013 informacja aby bylo, ze poszlo w swiat

      http://finanse.wp.pl/kat,136678,title,Za-klopoty-bankow-zaplaca-udzialowcy-wierzyciele-i-posiadacze-depozytow,wid,16253511,wiadomosc.html

      tutaj macie opisane co i jak juz bardziej u kogos

      http://msinwestycje.pl/kto-zaplaci-za-bankructwo-banku/#

      radze twarda lekture i juz opcje unikniecia w 2015 slabych bankow i lokowanie gotowki w bezpieczne - bo tutaj sporo oszczedzajach jest takze do boju.

      Usuń
  12. o tym, że są rozbieżności może też np tutaj

    http://stojeipatrze.blogspot.com/2014/10/wykres-dnia-rekordowy-odpyw-z-funduszy.html

    Wygląda to trochę jak chwilowa kapitulacja byków. Mamy największy odpływ funduszy w historii.

    Odpływ jest wręcz większy niż w latach 2008 (Lehman Brothers)


    znajomy bloger wskazuje na odpływ funduszy akcyjnych i to większy jak przed lehman brothers po czym 3 dni później

    prasa inwestorów serwuje nam takie coś jako okazja !!! na zakupy tanich akcji !! ( po tylu latach wzrostu !! ) - ok wiem, że to szum medialny ale artykuły tego typu pokroju nie pojawiają się na darmo:

    http://pulsinwestora.pb.pl/3904858,38924,po-przecenie-czas-wybrac-sie-na-zakupy

    Wydaje się, że osiągnęliśmy już dno. Indeksy w Europie Zachodniej są skrajnie wyprzedane, a wyceny atrakcyjne, zwłaszcza, gdy porównamy akcje z obligacjami lub gotówką. Mimo ostatnich spadków nie obserwujemy istotnych umorzeń z funduszy akcyjnych. Niskie stopy procentowe i rekordowe ceny obligacji sprawiają, że inwestorzy przychylniej patrzą na giełdę,
    a brak odpływów z funduszy oznacza, że podaż akcji jest ograniczona ( !!!!!! z jakich raportów panowie czarodzieje to wiedzą, że jest ok ?? :))) Myślę, że do końca roku warszawska giełda powinna odrobić straty z ostatniej korekty — prognozuje Adam Łukojć, zarządzający ze Skarbca TFI.

    OdpowiedzUsuń
  13. "mimo przekazania depozytu depozytariuszowi (bankowi) to deponent (klient) pozostaje właścicielem depozytu"
    Jest to nieprawda - przepisy o depozycie nieprawidłowym odsyłają do przepisów o umowie pożyczki, a ta prawo własności przenosi. Zatem jest dokładnie odwrotnie i co za tym idzie cały wpis jest oparty na tej fałszywej przesłance.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. We wpisie przedstawiłem klasyczne definicje podstawowych pojęć typu depozyt, czy pożyczka. Istotą depozytu jest stała jego dostępność (a dokładnie dostępność dobra o identycznej ilości i jakości) - wszystkie te warunki spełniają aktualne wkłady w bankach. Na takich też warunkach ludzie składają depozyty w banku (czy ktoś wpłaciłby na konto pieniądze wiedząc, że oddaje je bankowi na własność?). Domyślam się, że banki działają zgodnie z prawem, więc prawo opisuje pewnie jakieś przedziwne konstrukcje, które miałyby uzasadnić potraktowanie depozytu jako pożyczki - tyle tylko, że to jest logicznie niemożliwe. Rząd może nazwać kota psem, ale biedny kot od tego nigdy psem się nie stanie...

      Zachęcam jednak do uzasadnienia stanowiska, zgodnie z którym depozyt bankowy jest pożyczką (chociaż samo w sobie to brzmi trochę śmiesznie, bo jak depozyt może być pożyczką, skoro nazywa się depozytem? :)

      Usuń
    2. To jest bardzo proste. Bank zapisuje depozyty w bilansie po stronie pasywnej. Kredyty zaś są aktywami banku.

      Usuń
    3. Art. 845 kc

      Uzasadnienie ekonomiczne tego rozwiązania jest takie, że przechowawca nie otrzymuje wygrodzenia za to przechodzi na niego prawo własności rzeczy.

      I nie wiem co to są definicje klasyczne - rozumiem, że każdy może sobie jakaś stworzyć, nazwać ją klasyczną a jak się coś w rzeczywistości nie zgadza to nazwać to oszustwem i dorobić do tego teorię spiskową. Pytanie tylko po co ?
      Nie wiem jak inni klienci banków - nie znam wszystkich i nie wypowiadam się w ich imieniu - ale ja doskonalę zdaję sobie sprawę że wpłacając gotówkę w kasie banku pozbywam się jej własności.
      Zresztą jeśli ktoś słuchał informacji chociażby o Cyprze czy Argentynie to wie co to jest run na banki i zawieszenie wypłat depozytów.

      Usuń
    4. A ja rozumiem bez żadnych trudności, że "definicja klasyczna" odnosi się do właściwości depozytów w czasach, w których je wymyślono/upowszechniono, gdyż dla takich właściwości je stworzono. Jest to opisane we wpisie.

      Usuń
    5. @xellos540

      Dzięki za świetną odpowiedź! :)

      Dodam jeszcze coś od siebie.

      Co do Art. 845., to brzmi on tak:
      "Jeżeli z przepisów szczególnych albo z umowy lub okoliczności wynika, że przechowawca może rozporządzać oddanymi na przechowanie pieniędzmi lub innymi rzeczami oznaczonymi tylko co do gatunku, stosuje się odpowiednio przepisy o pożyczce (depozyt nieprawidłowy). Czas i miejsce zwrotu określają przepisy o przechowaniu."

      Jeżeli przechowawca może rozporządzać, to nie jest to depozyt, tymczasem w przekonaniu klienta jest to właśnie depozyt - można się spierać o definicje, ale depozyt (w starożytności... i w logice) składa się po to, aby mieć do niego pełny dostęp. Jak można mieć pełny dostęp do czegoś, czym przechowawca jednocześnie rozporządza? To jest logicznie sprzeczne i żaden kodeks cywilny tu nie pomoże. A nazwanie pożyczki depozytem nieprawidłowym to już szczyt chamstwa ustawodawcy. Jak już pisałem, można nazwać kota (depozyt) psem (pożyczką), ale od tego nazwania kot (depozyt) psem (pożyczką) nie będzie.

      Przeczytałem sobie warunki ROR w PKO BP - nic tam nie ma o tym, że bank może rozporządzać pieniędzmi na takim rachunku (pewnie jest to w jakimś innym miejscu, ale skoro nie ma tego w podstawowym regulaminie, to znaczy, że jest ukryte... ciekawe dlaczego? ;)

      Podkreślmy jeszcze raz - wpłacając pieniądze do banku, bank niby zapewnia pełną dostępność (gdyby nie zapewniał, raczej nikt by tam pieniędzy nie wpłacił), a ta nie może istnieć, jeśli bank (przechowawca) rozporządza wpłaconymi pieniędzmi. To jest pierwsze oszustwo. Poza tym, bank obiecuje wypłacić na żądanie całą kwotę - jak wiemy, to jest teoretycznie niemożliwe dla wszystkich depozytów - oszustwo numer dwa. Też nie znam wszystkich klientów banku, ale gdyby wszyscy wiedzieli, że bank może im zwrócić teoretycznie może 10% depozytów, to czy wpłaciliby do niego pieniądze? Po co mieliby ryzykować? Żeby zrobić czasem przelew?

      Przechowawca powinien otrzymywać wynagrodzenie za przechowanie, a nie używać zdeponowanego dobra.
      Jeśli przechowam Rudą u sąsiada, bo nas akurat zaleje inny sąsiad, to czy oddając ją (w depozyt) zgodzę się na przeniesienie "prawa własności" i jej używanie? Nie! Bo to będzie depozyt (stała dostępność), a nie pożyczka.

      Usuń
  14. @Komentujący

    Miałem nadzieję, że pod tym wpisem będzie sporo komentarzy i przebijemy wynik z poprzedniego ;) W końcu jeśli ten blog zawiera jakąś wartość, to znaczna jej część jest właśnie w komentarzach - jest w nich dużo więcej poglądów (czasem skrajnie różnych od moich), niż w samych wpisach. To dzięki Wam można się u nas wielu rzeczy dowiedzieć i sam się wielu dowiaduję.

    A co do tematyki wpisu, która się niektórym nie podoba - no cóż... zawsze mieliśmy buntowniczą naturę, więc im więcej namawiania na zmianę kierunku, tym mniejsza na to szansa ;) I pewnie o Korwinie będzie więcej ;) ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie chodzi o moje sympatie czy antypatie polityczne a o samą istotę nie mieszania się do polityki - poza opisami działania programów rządowych. Rozumiem że popularność tego bloga uskrzydla ale... może by założyć innego bloga gdzie będzie polityka a tutaj skupić się tylko na nieruchach :)

      Usuń
  15. do 2016 jeszcze rok ale stres testy banków są co jakiś czas i na świeżo:

    http://www.biztok.pl/gospodarka/sadny-dzien-dla-bankow-dwa-polskie-oblaly-stress-testy_a18376

    OdpowiedzUsuń
  16. Nie ma tu co prawda Polski ale analiza jest (dla anglojęzycznych):
    http://www.frbsf.org/economic-research/files/wp2014-23.pdf

    Tutaj skrótowa analiza raportu przez Łaszka:
    http://biznes.pl/magazyny/nieruchomosci/skutki-eksplozji-kredytow-mieszkaniowych,5662218,magazyn-detal.html

    OdpowiedzUsuń
  17. W związku z tym, że w perspektywie paru lat zamierzam zmienić mieszkanie na większe, oszczędności trzymam na lokatach. Nawet jeżeli w odniesieniu do rzetelnego koszyka inflacyjnego moje oszczędności tracą, to w odniesieniu do mieszkań - zyskują na wartości ;)

    OdpowiedzUsuń
  18. Problemów z rezerwą cząstkową jest kilka i wynikają one zasadniczo z tego, ze połączono w bankach funkcje lokaty kapitału z funkcją depozytu i należałoby te funkcje rozłączyć, natomiast NBP żadnych rezerw czastkowych nie przechowuje, a jedynie banki raportują, że owe rezerwy posiadają.-) Sa zresztą kraje, gdzie żadne rezerwy czastkowe nie sa wymagane. Wtedy ograniczeniem na emisję pieniądza jest zdolność kredytowa ludnosci, a w Polsce ona powoli dochodzi do sciany.

    OdpowiedzUsuń
  19. Nic nie dochodzi do ściany, tylko wręcz przeciwnie. Polska dopiero się rozkręca kredytowo. Zadłużenie konsumentów w PL wynosi 60% naszego PKB, podczas gdy np w Danii jest to 200%.
    Na świecie przebiega proces delewarowania ale u nas trwa lewarowanie;)
    Dlatego pogłoski o krachu w Polsce są przedwczesne.

    OdpowiedzUsuń
  20. Poniedziałek to dobry dzień na naganianie :D

    http://www.bankier.pl/wiadomosc/Obowiazkowy-wklad-wlasny-zmniejszy-szanse-na-kredyt-3225528.html

    Jak widać po tabelce liczba i wartość kredytów hipotecznych cały czas spada, pomimo najniższych stóp % i pomimo, że to jest przecież najlepszy czas na wzięcie kredytu ze względu na przyszły wymagany 10% wkład własny.
    Widać chyba, że nie ma fizycznie z czego wywołać wzrostu pędu ku kredytom. Główny powód to najprawdopodobniej niedoszacowanie skali emigracji lub fakt, że pomimo najniższych stóp %, są osoby, które i tak nie są w stanie przeskoczyć progu "zdolności kredytowej".
    Zarówno jeden jak i drugi czynnik jest raczej nieodwracalny, ani ludzie nie zaczną wracać do kraju (wręcz będą jeszcze wyjeżdżać), ani nie pojawi się większa populacja jak ta, która teraz istnieje w dziennikach statystycznych w wieku 18-26lat, ani banki nie poluzują polityki kredytowej, a wręcz przyznawalność kredytów będzie słabła, jedynie duże niebezpieczeństwo zachwiania gospodarki ze względu na dołek demograficzny, upadek ZUS, legion schorowanych emerytów za 30-40lat w kilometrowej kolejce do lekarzy, psuje obraz dalszej postępującej raczej nieuniknionej korekty cen mieszkań.

    OdpowiedzUsuń
  21. W tekście jest błąd odnośnie rezerwy cząstkowej. No jeżeli się myle to proszę o naprostowanie ;)
    > Tymczasem w systemie rezerwy cząstkowej bank weźmie moje 100 zł i nie schowa ich do skarbca. 3.50 zł wpłaci do NBP w formie rezerwy obowiązkowej (stopa rezerwy obowiązkowej w Polsce wynosi właśnie 3.50%),
    > a resztę... no cóż - z resztą będzie mógł zrobić co chce, np. pożyczyć Rudej.
    Ten framgent sugeruje że od każdego depozytu do NBP wpłacane jest 3.5 zł, a to nie jest prawdą. Trzeba by wskazać moment w kórym ta rezerwa obowiązkowa jest zwracana przez NBP z powrotem bankowi. A to nie jest możliwe ze wzgledu na nierozróżnialność depozytów gotówkowych od tych wygenerowanych kredytem.

    Teoretycznie taka opłata mogłąby być pobierana przy udzieleniu kredytu, a zwracana w momencie kiedy kredyt jest spłacany - ale tutaj wystarczy pomyśleć co byłoby w przypadku 90% rezerwy, bank musiałby wpłacić 90% do banku NBP, i dodatkowo tą sume przelać na konto lub wypłacić kredytobiorcy w gotówce - to już lepiej kase pożyczkową prowadzić ;)

    Więc co oznacza rezerwa cząstkowa? Jest to minimalna płynność banku którą każdy bank komercyjny musi posiadać.
    Płynność banku = ilość gotówki+zapisy elektroniczne w NBP / suma depozytów.

    Co się dzieje gdy autor przynosi do 100 zł do banku? Gotówka banku zwiększa się o 100 zł, i suma depozytów banków zwiększa się o 100 zl. Zakładając że bank przed przyniesieniem depozytu był goły:
    Bilans banku: Aktywa - 100 zł gotówka, Pasywa - 100 zł w depozytach (autor)
    Płynność banku: gotówka/depozyty = 100 %.

    Gdy Ruda przyszłą do takiego banku o przyznanie kredytu w wysokości 100zł - dostała go w wielkości 100 zł... w postaci depozytu na swoim rachunku.
    Bilans banku: Aktywa - 100 zł gotówką, 100 zł należnosci kredytowych(Ruda), Pasywa - 200 zł w depozytach (100 zl autor + 100 zl Ruda)
    Płynność banku: gotówka/depozyty = 50%.

    W momencie gdyby autor lub Ruda chcieli wypłacić swoją stówe, bank by im tą gotówkę wypłacił ale aby utrzymać niezbędną wymaganą płynność musiałby pożyczyć gotówke (3.5zł) na rynku miedzybankowym ( od banków które
    mają "nadmiar gotówki" czyli płynność powyżej wymaganej rezerwy cząstkowej lub od banku centralnego ).

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Przeczytałem 4 razy i nadal nie widzę, gdzie jest ten błąd w tekście ;) Prosiłbym o dokładniejszy opis.

      W przypadku rezerwy 90% bank mógłby pożyczyć Rudej tylko 10 złotych (a nie 96,50).

      Wyliczenia aktywów/pasywów się generalnie zgadzają (poza tym, że Rudej nie da się pożyczyć 100 zł przy rezerwie cząstkowej większej od zera). Problem pojawia się tu:

      "W momencie gdyby autor lub Ruda chcieli wypłacić swoją stówe, bank by im tą gotówkę wypłacił"

      Gdybyśmy oboje przyszli z Rudą po swoją gotówkę, to jak bank by ją nam wypłacił, skoro istnieje tylko jedna stówka?

      Usuń
    2. > Przeczytałem 4 razy i nadal nie widzę, gdzie jest ten błąd w tekście ;) Prosiłbym o dokładniejszy opis.
      (...)
      > Tymczasem w systemie rezerwy cząstkowej bank weźmie moje 100 zł i nie schowa ich do skarbca. 3.50 zł wpłaci do NBP w formie rezerwy obowiązkowej (stopa rezerwy obowiązkowej w Polsce wynosi właśnie 3.50%), > a resztę... no cóż - z resztą będzie mógł zrobić co chce, np. pożyczyć Rudej.
      Jak bank pożyczy Rudej 96,50 (kredyt+depozyt dla Rudej), to nadzór sprawdza księgi i woła "hola" : 196,5 zł w depozytach a tu w rezerwie bylo tylko 3,5 zl wplacone - więc doplacamy brakujace 3,38.
      Ale bankowi zostanie ciagle ponad 93zl w gotowce z ktorymi moze zrobic co chce ( bo ten stan nie rozni sie niczym od tego jakby Ruda wyciagnela 96,5 z banku dala autorowi, autor wplacil ponownie do banku a potem przelal na konto Rudej ).
      I bank pożycza te pieniądze (93zl) Rudej... I Ruda ma 189,5 zł w depozycie i tyle samo kredytu, a autor tylko 100 zł w depozycie.
      Nie bawiąc się w kolejne iteracje - bank z automatu może przydzielić Rudej kredyt na ponad 2800zl, mając tylko 100 zl autora bez biegania z tymi pieniedzmi od banku do banku i odcinania rezerwy po kazdej wizycie ( jak to jest na niektórych filmikach o kreacji pieniadza ). Nie ma żadnego mechanizmu który blokowałby bankowi komercyjnemu udzielenia kredytu(jednego lub wielu) na wysokość większą niż jego zapasy gotówkowe. Ograniczeniem jest tylko wielkość rezerw zdeponowanych w banku centralnym w stosunku do sumy depozytów w ramach obowiązującej rezerwy cząstkowej.

      Tyle ze okazuje się że rezerwa cząstkowa w takiej postaci to też juz przeszłość..
      O czym się dowiedziałem dzisiaj z konkurencyjnego artykułu o kreacji pieniądza ,) ale porządkującego wiedze - omawia kreacje pieniądza przedstawioną przez BankOfEngland (link do dokumentu bank w artykule),
      http://www.obserwatorfinansowy.pl/forma/rotator/pieniadz-kreuja-banki-komercyjne-a-nie-centralne/


      > W przypadku rezerwy 90% bank mógłby pożyczyć Rudej tylko 10 złotych (a nie 96,50).
      Mógłby pożyczyć 11,11 zł.. Wtedy miałby 100 zł gotówki, do 111,11 depozytów.
      Może kluczem jest zrozumienie że udzielenie kredytu tworzy nowy depozyt nierozróżnialny od tego złożonego wcześniej znalezioną gotówką.
      Udzielenie kredytu nie ma nic wpólnego z zapasem gotówki posiadaną przez bank poza limitem narzuconym przez rezerwe cząstkową.



      > Gdybyśmy oboje przyszli z Rudą po swoją gotówkę, to jak bank by ją nam wypłacił, skoro istnieje tylko jedna stówka?
      Dlatego napisałem w swoim poście "autor 'lub' Ruda" ,) , więc tą 100 by miał - tylko musiałby sie dokapitalizować pożyczkami w innych bankach na brakujące 3,5 zł wymaganej płynności.
      Gdybyście przyszli oboje musiałby od innych banków pożyczyć całe brakujące 100.

      Usuń
  22. Ten komentarz został usunięty przez autora.

    OdpowiedzUsuń
  23. W tym temacie Trader21, warto posłuchać:
    http://www.prisonplanet.pl/files/654004086/file/globalny_reset_indtrader.mp3

    OdpowiedzUsuń
  24. Ten komentarz został usunięty przez autora.

    OdpowiedzUsuń
  25. psujące się długi:

    http://www.ekonomia.rp.pl/artykul/710047,1152265-Do-kogo-zapuka-windykator.html?referer=glowna

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. "Kłopoty z kredytami mają często osoby po czterdziestce, które pożyczyły na dom ponad 500 tys. zł. Banki będą sprzedawały ich długi."
      "Badaniu zostały poddane zobowiązania na łączną kwotę przeszło 51 mln zł."

      Coś mała ta sumka.

      Usuń
  26. to jest tylko próba do testów statystycznych ;)

    OdpowiedzUsuń
  27. Baardzo ciekawy komentarz dot. możliwego umocnienia się króla Franka (suzerena Franka;) :

    http://stooq.pl/n/?f=923804

    Czytamy:

    "Przy pozytywnej decyzji możemy zobaczyć na parze CHF/PLN na początku nawet czwórkę. Cena czterech złotych wydaje się czymś odległym, zwłaszcza przy dzisiejszym 3,50. Jednakże kiedy większość z ponad 700 tysięcy Polaków zaciągała kredyt w Szwajcarskiej walucie przebicie ceny 2 złotych miało być mało prawdopodobne.

    A zatem decydując się na kredyt w sierpniu 2008 roku przy kursie na poziomie 1,95 patrząc na dzisiejszy poziom można śmiało ocenić tą decyzję za strzał sobie w stopę."

    "Silne umocnienie franka może wprowadzić rzeszę ludzi w potężne problemy związane z obsługą kredytu, co przy ciągle spadających cenach nieruchomości może te spadki uczynić jeszcze silniejszymi."

    Coś mi się wydaje że bankructwo osobiste to niebawem będzie bardzo popularna decyzja w Polsce

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Temat w komentach już był nieco ruszony. Generalnie poczekałbym jednak do końca listopada, bo póki co w sondażach jest 44% do 39% na korzyść zwolenników tych zmian. Ale to sondaże, a wiadomo jak z sondażami bywa. Tak czy owak - na miejscu frankowców (i nie tylko) przyglądałbym się tematowi - może być ciekawie.

      Usuń
    2. Ja bym chętnie teraz wziął kredyt we franku, a nie w złotówkach bo generalnie LIBOR niski, więc nawet jak podskoczy do 5 zł. to ja stratny nie będę, a przecież szansa na spadek kursu też jest.

      Usuń
  28. Od pewnego czasu nurtuje mnie jedna kwestia w sprawie kredytów we frankach (obcych walutach). Może ktoś z was zna odpowiedź.
    Czy banki w Polsce (i wielu innych krajach) pożyczały franki ? Czy też jest tak, że banki pożyczały złotówki, a jedynie kredyt jest rozliczany we franku. No bo tych kredytów było bardzo dużo i rodzi się pytanie skąd Polskie banki wzięły franki? Raczej nie z lokat, od NBP można pożyczyć tylko złotówki, czy bank centralny Szwajcarii pożyczał polskim bankom te pieniądze ? Czy też banki szwajcarskie to robiły, ale czy byłyby one skłonne bankom innych krajów pożyczać tak ogromne sumy?
    Mi się nasuwa taka myśl, że banki wcale nie pożyczały nigdy franków, a jedynie rozliczenie jest we frankach, co by znaczyło, że bankierzy od początku wiedzieli jak to się skończy, gdyż godzili się na niższe odsetki, wiedząc że zarobią dzięki zmianie kursu. Jednocześnie zmiana kursu w drugą stronę doprowadziłaby ich do bankructwa. To by też tłumaczyło dlaczego teraz nie ma kredytów we frankach (bankierzy nie mają pewności co do zmiany kursu lub wiedzą że frank się osłabi, lub zostanie na obecnym poziomie).

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. @Marcin - mnie to samo nurtuje. De facto to są kredyty denominowane we franku, bank tak naprawdę pożyczył ludziom PLN, ale przeliczył w dniu podpisania umowy (czy uruchomienia kredytu) PLN na CHF.
      Wydaje mi się że mogą to być czysto gamblerskie umowy. Nie sądzę, żeby bank kupował franki - bo po co ? Skoro frank był na historycznych minimach opłacało się trochę hazardu. To że teraz nie ma umów również jest bardzo dziwne, chociaż można to uzasadniach odgórnymi regulacjami narzuconymi bankom. To że frank jest teraz na takim poziomie, nie można wykluczyć że nie będzie na poziomie około 5zł przez kolejne lata - tutaj mogą zadziałać różne mechanizmy o których nawet nam się nie śni.
      Też byłbym wdzięczny jakby ktoś naświetlił jak wygląda ten mechanizm kredytów denominowanych.

      Usuń
    2. @sing dst jeśli jest tak, że kredyty są tylko denominowane to byłby to przekręt stulecia. Natomiast ja osobiście chciałbym wówczas wyciągnięcia konsekwencji wobec osób które twierdzą, że obecne wstrzymanie kredytów w innych walutach jest dla dobra kredytobiorców, bo nie znosze jak ktoś mi kłamie w twarz. Co do wymiany pieniędzy na CHF, to dla banku taki zakup nie jest kosztem, bo bank spreadu nie płaci, albo płaci bardzo mały.

      Usuń
    3. Bank nie może ponosić ryzyka walutowego przy udzielaniu kredytu. Czyli zawsze musi pożyczyć franki chociażby przez np. swap walutowy.
      Nikt nie udzielił by bankowi pożyczki na taki procent w złotówkach - dlatego był frank, potem na mniejszą skalę euro.
      Frank owszem wzrósł, tylko zapominasz, że wcześniej spadał.

      Usuń
    4. Ciekawi mnie kwestia tego swapu walutowego - skoro bank musi pożyczyć franki, żeby było na kredyt dla Kowalskiego i ma z tego powodu dokonać swapu (czyli wymienić złotówki na franki), to... jak ma na tym zarobić, skoro od złotówek przed chwilą "zeswapowanych" musi płacić stawkę +-WIBOR, a Kowalski płaci znacznie niższy LIBOR? A jeśli bank jakoś inaczej musi "załatwić" franki niż przez swap... to kto mu teraz pożyczy te franki na 0%?

      Usuń
  29. Kredyt to nic innego jak przesunięcie konsumpcji z przyszłości do teraźniejszości. Po co czekać, tracić czas, odkładać by coś kupić za kilka lat skoro można ją mieć tu i teraz. Za ten przywilej oczywiście płaci się prowizję i odsetki. Nie zgodzę się co do artykułu, że banki kreują pieniądze z "powietrza". Przecież udzielając kredytu mają w zabezpieczeniu np. nieruchomość, czyli coś namacalnego.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. @Dexter - mylisz pojęcia. Zabezpieczenie to jedno, podaż pieniądza to drugie. Bank zwiększa podaż pieniądza, a zabezpieczeniem tej podaży jest teoretycznie nieruchomość. Pieniądz jest tworzony. Nowy pieniądz.

      Teoretycznie można by powiedzieć, że sam kredyt mógłby być czymś dobrym co rzeczywiście mogłoby w pewnych warunkach i przy bardzo ograniczonym rozdawnictwie działać stymulująco. Można by rzec, że podaż pieniądza jest generowana tu i teraz i dodawane są pieniądze do puli które nie mają pokrycia w zasobach, ale przy pozytywnych wypadkach (udana inwestycja, generacja zasobów) i spłacie kredytu ten "pusty pieniądz" ma już pokrycie w "dobru" wygenerowanym dzięki niemu. Czyli rynek się stabilizuje po czasie, z opóźnieniem - w przypadku utopijnego pozytywnego scenariusza dla wszystkich kredytów pod inwestycje. Krótkotrwale powoduje inflację, nawet dotkliwą jeżeli jest generowany bez ograniczeń. Tak spoglądając na kredyt można powiedzieć że to dobre narzędzie, rezultaty sa jednak opłakane jak się go nie potrafi dobrze wykorzystywać.

      Usuń
    2. Nieruchomość nie jest zabezpieczeniem nowego pieniądza - tylko wpływa na oprocentowanie kredytu.
      Zabezpieczeniem nowowykreowanego pieniądza jest zobowiązanie kredytobiorcy, który musi go oddać z odsetkami. Bank w końcu nie handluje nieruchomościami tylko pieniędzmi.

      Usuń
    3. @jasio0987 - nieruchomość jako zabezpieczenie to skrót myślowy - zabezpieczać ma w razie niewywiązania się z umowy przez kredytobiorcę. Myślę, że to dla wszystkich czytając tego bloga jest raczej logiczne.

      Usuń
    4. @Dexter

      Twierdzenie, że "pieniądze 'są' bo ktoś obiecał je oddać", kojarzy mi się ze stwierdzeniem "mieszkanie 'jest' bo ktoś obiecał, że na dziurze w ziemi wybuduje budynek". W dziurze w ziemi nie można zamieszkać dopóki się na niej budynku nie wybuduje. Tak samo nie można wszystkich pożyczonych/zdeponowanych w gotówce pieniędzy oddać klientom banku, dopóki kredyty nie zostaną spłacone. Piszesz:

      "Kredyt to nic innego jak przesunięcie konsumpcji z przyszłości do teraźniejszości."

      Ja to widzę odwrotnie:

      "Kredyt to nic innego jak przesunięcie istnienia pieniądza z teraźniejszości do przyszłości"... chociaż wmawia się ludziom, że ten pieniądz istnieje już.

      Usuń
    5. @xellos540 - właśnie ten pieniądz ("pusty") istnieje już, w momencie powstania zobowiązania kredytowego, natomiast jego odzwierciedlenie w pracy, zasobach, ogólnie rzecz ujmując w "gospodarce" jest przesunięte w przyszłość.
      Stąd inflacja.

      Usuń
  30. http://www.bankier.pl/wiadomosc/Szwecja-sciela-stopy-procentowe-Do-zera-7220446.html

    I tak ciułacze płacą za bańki :)

    OdpowiedzUsuń
  31. Pozwolę sobie zamieścić wypowiedź "DarSow" (http://independenttrader.pl/274,czy_bank_moze_wypowiedziec_kredyt_hipoteczny.html)

    Odnośnie kredytów na zakup domu/mieszkania bardziej podoba mi się system amerykański, gdzie zabezpieczeniem jest tylko dom/mieszkanie, które się kupuje. Zadołowałem w życiu to oddaję klucze i nie mam kredytu. Gdyby tak było w Polsce, to wiele osób, które pobrały kredyt w chf mogłyby się uwolnić oddając bankowi nieruchomość.

    Kredyty inwestycyjne są potrzebne, ale kredyty konsumpcyjne również. Oczywiście te ostatnie trzeba brać z głową na rzeczy rzeczywiście użyteczne i potrzebne.
    Uwaga, bo to bardzo ważne. Dlaczego ECB stara się ze wszystkich sił ułatwić bankom udzielanie kredytów? Ano dlatego, że każdego dnia, każdego tygodnia, każdego miesiąca mnóstwo kredytów jest spłacanych i ogólna podaż pieniędzy w gospodarce maleje, a to prowadzi do deflacji i recesji. Oprócz podaży (ilości) pieniądza liczy się też szybkość jego cyrkulacji. Z tym też ostatnio jest nie najlepiej. Ludzie (konsumenci) są coraz ostrożniejsi i z "trudem" wydają pieniądze. Widząc to przedsiębiorcy wstrzymują inwestycje, zwalniają pracowników, a nawet jak nie zwalniają to proponują im part time job albo śmieciówkę. I tak koło się nakręca. Spłacane kredyty to znikający pieniądz, a udzielane kredyty to kreowany pieniądz. Teraz króciutko wytłumaczę jak do tego dochodzi.

    OdpowiedzUsuń
  32. Bank udziela kredytu z puli płynnych środków, którymi dysponuje. Powiedzmy, dla uproszczenia, że są to depozyty i lokaty, może być również kapitał własny (jeżeli chciałby udzielić kredytu, a nie ma płynnych środków, to może je pożyczyć z banku centralnego, vide ułatwienia ECB dla banków w strefie euro w tym zakresie). Z chwilą udzielenia kredytu bank ma obowiązek odprowadzić do banku centralnego tzw. rezerwę obowiązkową, dzisiaj jest to 3,5% wartości kredytu. Rezerwa pełni funkcje ostrożnościowe - płynność i wypłacalność banku. bank centralny obniżając poziom rezerwy obowiązkowej zachęca banki do akcji kredytowej, a podwyższając zniechęca. To jeden z mechanizmów wpływania na podaż pieniądza, drugim jest poziom stóp procentowych.

    No dobrze, powiedzmy, że przysłowiowy Kowalski dostał kredyt 200.000 pln na zakup mieszkania. Zapłacił deweloperowi i szczęśliwy odebrał klucze. Bank wydał 200.000 pln ze swoich kapitałów własnych (dopiero startuje i nie ma jeszcze depozytów), a dodatkowo złożył w NBP 7000 pln tytułem rezerwy obowiązkowej. Deweloper z tych pieniędzy płaci swoim kontrahentom, pracownikom, ZUS-owi, Urzędowi Skarbowemu. Mniej więcej cała kwota wraca do systemu bankowego, oczywiście prawie zawsze w różnych bankach. Jednakże dla prostoty rozważań przyjmijmy, że pieniądze wracają do tego samego banku, który udzielił kredytu (to zupełnie nie zmienia ogólności opisywanego mechanizmu). Bank zatem dysponuje depozytem 200.000 pln - 7000 pln = 193.000 pln i może udzielić kolejnego kredytu. Niech to będzie kredyt konsumpcyjny w kwocie 20.000 pln dla przysłowiowego Nowaka oraz 100.000 pln kredytu inwestycyjnego dla jakiejś firmy. Od kwoty 120.000 pln bank składa 3,5% czyli 4200 pln w NBP. Pieniądze z kredytów znowu ostatecznie lądują na kontach różnych banków, albo w uproszczeniu naszego banku. W ten sposób suma bilansowa naszego banku rośnie.

    OdpowiedzUsuń
  33. Policzmy.
    Bank ma aktywów kredytowych (udzielonych kredytów) na kwotę 200.000 + 120.000 = 320.000,
    ma też środki zdeponowane w NBP na kwotę 7000 + 4200 = 11.200,
    ma wolną gotówkę 200.000 (z kapitału własnego) - 200.000 (pierwszy kredyt) - 7000 (rezerwa od pierwszego kredytu) + 200.000 (powrót pieniędzy z kredytu) - 120.000 (drugi kredyt) - 4200 (rezerwa od drugiego kredytu) + 120.000 (powrót pieniędzy z kredytu) = 188.800.
    Łącznie jest 520.000.
    A po drugiej stronie bilansu (pasywa):
    zobowiązania względem depozytariuszy 200.000 + 120.000 = 320.000,
    kapitał własny 200.000.
    Łącznie też jest 520.000.

    Czy teraz widać kreację pieniądza?
    Na początku bank miał aktywów i pasywów po 200.000 pln (środki z kapitału własnego). Na koniec ma aktywów i pasywów po 520.000 pln.

    Gdy kredyty są spłacane, to kredytobiorcy biorą je ze swoich rachunków w różnych bankach, u nas w uproszczeniu z naszego banku. Spłacą 320.000 pln i bank powróci do swoich kapitałów własnych. Pominąłem, by zaciemniać obrazu kwestię spłaty odsetek, co stanowi dochód banku minus wydatki banku na koszty operacyjne. Proszę zaważyć, że kredytobiorcy muszą spłacić więcej, bo przecież jeszcze odsetki, a to oznacza, że ogólna podaż pieniądza w takim systemie przez cały czas musi rosnąć, by to było możliwe.

    Współczesny system bankowy w oparciu o rezerwę obowiązkową jest ogromnym osiągnięciem cywilizacji. System ten wespół z rozwojem technologii pozwolił na wydobycie z nędzy miliardów ludzi. Kto tego nie rozumie i pluje na system rezerwy obowiązkowej, niechaj przedstawi inne alternatywne rozwiązanie, które przyniosłoby te same pozytywne efekty, czyli bezprzykładny w historii świata wzrost dobrobytu. Otóż choćby chciał, to nie przedstawi. Alternatywne systemy będą miały w sobie zaszyty mechanizm ograniczonej, zbyt małej jak na potrzeby rosnącej populacji i przedsiębiorczości, podaży pieniądza i nie pozwoliłyby na tak niesamowity rozwój świata w XX i na początku XXI wieku.

    Tak naprawdę źródłem problemów we współczesnym systemie politycznym i monetarnym nie jest system bankowości w oparciu o rezerwę obowiązkową lecz ogromny i przyspieszający wzrost nierówności, czyli akumulację bogactwa przez 1% populacji. Absolutnie niezbędne jest wprowadzenie podatku Pikettego od majątku bogaczy i superbogaczy. Jest to moim zdaniem (i Pikettego :)) jedyna droga dla ustabilizowania systemu finansowego.

    Ciekawy materiał o kredytach na zakup nieruchomości:

    http://nieruchomosci.pb.pl/3871540,80980,co-najbardziej-dziwi-bioracych-kredyt-na-mieszkanie

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. @Dexter

      "[...] System ten wespół z rozwojem technologii pozwolił na wydobycie z nędzy miliardów ludzi. [...]"

      Zabiło mnie to.

      Usuń
    2. @ sing dst
      Może użył jej dla podkreślenia wagi sprawy o jakiej pisze. Mimo wszystko jest to jakiś inny głos w tej sprawie. Można prześledzić całą konwersację bezpośrednio na tamtym blogu.

      Usuń
  34. "Jeśli wpłacę 100zł, bank pożyczy komuś 96,5 to w obiegu jest 196,5" - nie, nie jest w obiegu 196,5 zł., tylko 96,5zł, bo pierwsza osoba dostanie swoje pieniądze dopiero kiedy do banku wróci 96,5 zł i NBP odda 3,5 zł . Banki wcale nie tworzą pieniędzy. Bank bierze pieniądze od jednej osoby i pożycza innej - te same pieniądze, nigdzie nie powstaje żadna nowa złotówka. Tym samym wykresy odnośnie alternatywnej (innej niż ta podawana w mainstreamowych mediach) inflacji są do niczego bo to one właśnie zakładają, że zapis na koncie w banku to istniejący pieniądz, a tak nie jest.
    Istniejący pieniądz to wyłącznie ten o którego utworzeniu zdecydował NBP (nawet jeśli go nie wydrukowano). Zobowiązanie banku, że jest mi coś winien to nie pieniądz, a raczej rodzaj weksla.
    Może jedyne co należałoby zmienić to uzmysłowić ludziom, że zapis na koncie w banku niekoniecznie jest pieniądzem.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. "Istniejący pieniądz to wyłącznie ten o którego utworzeniu zdecydował NBP"

      Ta jasne... Może NBP barteru jeszcze zabroni?

      "zapis na koncie w banku niekoniecznie jest pieniądzem"

      Jak ja robię przelew z mojego konta (na którym złotówek przecież nie ma, bo pożyczyły je Marciny, Marcinkiewicze czy ktoś tam jeszcze) i dostaję produkt do domu, to to jest zwykła sprzedaż, a zapis na koncie spełnia tu rolę pieniądza. Problem jest też to, że robimy z zapisu na koncie pieniądze, mimo że zapis na koncie nie jest "trwały", "trudny do podrobienia" czy "z ograniczoną podażą".

      Usuń
    2. @Marcin

      Gdyby tak uzmysłowić ludziom, że zapis na koncie niekoniecznie jest pieniądzem, wielu byłoby bardzo zdziwionych ;) I na drugi dzień mielibyśmy pewny run na bank - skoro ktoś przelał na konto swoją wypłatę (zgodzisz się, że to pieniądze?), to czemu nagle pieniądze przestały być pieniędzmi? I dlaczego za te "nie-pieniądze" można np. sobie kupić mieszkanie (co podobno jest ostatnio bardzo popularne... wyjmujemy "nie-pieniądze" z lokat i inwestujemy w mieszkania na wynajem ;)

      Bank formalnie nie bierze pieniędzy od jednej osoby (ode mnie) i nie pożycza innej (Rudej) - z tej prostej przyczyny, że pierwsza osoba (ja) ciągle może dysponować swoimi pieniędzmi. Zapewniam, że za te "moje" pieniądze, które bank niby pożyczył Rudej, mogę sobie w dowolnym momencie kupić bilet miesięczny od Hanki ;) Jak to możliwe, skoro to niekoniecznie pieniądze, a w dodatku zostały niby komuś jeszcze pożyczone? :)

      Usuń
  35. A może by tak...
    http://nieruchomosci.pb.pl/3916415,55087,za-niemiecka-granica-metr-o-1000-zl-tanszy

    OdpowiedzUsuń
  36. a w USA hossa trwa w najlepsze.
    http://www.bankier.pl/wiadomosc/Tylko-Fed-moze-zahamowac-wzrosty-w-USA-7220569.html
    short sqeeeeeze.
    U nas mamy szanse na wspaniałą kombinację spadających cen nieruchomości i wzrost zatrudnienia i pensji :)

    OdpowiedzUsuń
  37. Program skupu aktywów qe4 został wygaszony dziś przez FED o 19:00

    "A range of labor market indicators suggests that underutilization of labor resources is gradually diminishing" : FOMC

    dziękuje... :)

    OdpowiedzUsuń
  38. a tutaj dla ziemniaków po paru latach wzrostu

    http://finanse.wp.pl/kat,1033695,title,Agencja-Nieruchomosci-Rolnych-sprzedaje-ziemie-Trzeba-sie-pospieszyc-zanim-zdrozeje,wid,16994661,wiadomosc.html

    tak agencja ostrzega przed wzrostem i każdy zarobi na tym interesie - normalnie dobre wujki super interesy podsuwają na szczytach baniek cenowych nic tylko brać na kredyt i czekać aż niemiec kupi i się na nim zarobi - pierdu pierdu ziemniaki, Kto sprzedał zarobił a reszta chce drogo jeszcze opchnąć chętnym ziemniaczkom.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ja gdybym miał jakieś dobro które wiem, że zdrożeje to wolałbym siedzieć cicho po to by zgarnąć większą kasę później. A ten szanowny profesorek niech naciska na ustawodawcę jeśli nie chce by cudzoziemiec kupił ziemię w Polsce. Wszędzie w około wszechogarniająca głupota wśród elit.

      Usuń
    2. Oczywiście, że największe zyski daje coś o czym się nie mówi albo piętnuje jako złe a najniższe zyski daje coś co jest bardzo popularne i reklamowane.
      Największy smród zawsze jest najwyżej tylko, że pokolorowany medialnie i przypudrowany z usmiechem na ustach. Nasze elyty zazwyczaj grają taki mecz na jaki pozwala ktoś wyżej.

      Usuń
    3. Zgadzam się, znienawidzony bull market na rynku amerykańskim jest najlepszym przykładem z ostatnich lat.

      Usuń
    4. Hahhaa dokładnie tak Coin...
      psy szczekają a karawana jedzie dalej ;)

      Usuń
    5. odkąd na blogu o tym szczekacie a wystarczy na was dwóch popatrzeć i na wykresy od paru miesięcy rzeczywiście karawan jedzie dalej. Oby z wami i najlepszymi dla was zarobkowymi doswiadczeniami. Chłopcy nadają a konkretów nie podają. Wykresy pozostawiam realsitom a nie nadętym optymistom :)

      Usuń
  39. coś wpisze z okresu kiedy ostrzegłem o robieniu szczytów na indeksach ale panowie polecli giełdy zachodnie ( ku przestrodze ) i że hossa twa. Rozumię 10-15% spadki i straty na długich pozycjach jako oznaka karawany, która jedzie i zarabia – cud miód wykresy jakie pokaże na końcu wszystko pokazują jakie to zarobki można mieć od paru miesięcy na runie akcyjnym. Nie wiem jaką misje macie ale kupujcie tym bardziej korzystają inni, którzy już swoje dawno zarobili nie krzycząc lata temu, że jest hossa ważne, ze widać ja teraz jak i w nieruchomościach i w cenach ziemi jaką poleca agencja – wszak dobry wujek da zarobić każdemu haha :) jak widać psy w karawanie tracą no ale wazne, ze szczekają inne, które powinny nie zarabiać :) normalnie śmiech na sali - kompromitacja ! no ale co ja wiem - ważne aby dużo kupowało zawsze zrobią takie stado chętnych w runie na zero - NULL :)

    marek4 lipca 2014 13:02
    no i w koncu zaczela sie krypto reklama na spolk iz wig developer kiedy w usa rekordy historii hossy. Radze uwazac bo kazdy kiedys jest zajebisty do czasu kiedy jest na + i nie pisze jak jest in -. Tylko przestroga dla widzacych odbicie zdechlego kota przy szczytowaniu indeksow krajow rozwinietych. Hossa sie po woli ma ku koncowi a nie zaczyna. Jest ktos nie kupil w dolkach od przelomu 2008/2010 teraz moze jedynie zobaczyc trend boczny i in - pozniej. Teraz jest run na akcje i powaznie radze wam kase trzymac safe a nie kupowac od tlustych kotow na gorkach io podbiciach konca tego ozywienia w krajach zachodu i jego pochodnej na naszym rynku.

    Coingeddon6 lipca 2014 00:25
    Skad wiesz, że to już koniec hossy? Hossa w USA na przestrzeni ostatnich ponad 100 lat trwała zwykle kilkanaście lat, ta obecna trwa dopiero kilka lat. Mamy jeszcze około 10 lat hossy przed sobą. Możesz chować kasę w skarpetę, twoja sprawa. Ja wolę kupować akcje firm mających +200% EPS rok do roku. Jak ich akcje nie pójdą w górę to zostaną z P/E na poziomie 3 :D. Sam widzisz, że zyski firm na rynkach USA rosły bardzo szybko w ostatnich latach, stąd wzrosty na giełdach. Nie ma żadnej bańki w USA, bańkę, a raczej BANIĘ to masz na rynku nieruchomości nad Wisłą.

    Mateusz Kłos6 lipca 2014 10:52
    http://independenttrader.pl/223,co_slychac_na_rynkach_akcji.html

    marek6 lipca 2014 18:17
    z twojego wpisu wynika, że kupowanie po zrobieniu sporego wzrostu ma sens. W ciagu ostatnich lat kupować oplaciło sie w 2001/2002 aby mieć zyski w 2007 i w 2008/2009 i sprzedawanie teraz daje zyski. Kupowanie teraz i potem przezywanie 2-4 lat kiszenia akcji w dole na stracie ma sens wg ciebie to kupuj. Ja tam widze od roku run na akcje, lokaty z akcjami , fundusze czynnie sie wlaczyly po ostatnich z kasa bo na polskiej gieldzie tacy sie wypstykali przez ostatnie kryzysy jak im akcje wywalily mega straty. Teraz niektorzy z nich uwierzyli w amerykanski sens bo tam rosnie. Wszystko rosnie do czasu i bedzie jak u nas - pojawia sie straty. Coz najwiecej much zlatuje sie tam gdzie kupa sie powieksza a jak widac wojek sam rosnie to wszyscy tam wala aby i ich ubrac i sie pokisili na stracie w opdowiednim momencie. Nie myslsiz chyba, ze zbijesz kokosy? zawsze jak jest glosno to wchodzi ulica. Takich tekstow nie czytalem ani w 2001/2002 i w 2008/09. Teraz za to kazdy che miec akcje amerykanskie i niemieckie. Do czasu a to sie juz konczy. Zatem robie test kupuje akcje i kontrakty w usa i niemczech za ciebie i trzymam powiedz do kiedy to tam skasuje zyski ok?
    jutro rano kupuje te wycyeny kontraktow i akcji mocnych spolek i czekam na mega zyski.Napisz kiedy brac zyski jak bedziesz mogl w ciagu najblizszych lat i policz zyski brokera. Ciesze sie, ze jest optymizm na blogach znaczy , ze ma kto kupowac. Na martwienie sie przyjdzie czas i nie ma co sobie tym dupy truc as usual na gieldzie :)

    OdpowiedzUsuń
  40. i od tematego momentu jak ktoś by was posłuchał o tej hossie takie zyski ma z indeksów ( oczywiście spadki 10-15% rozumię nie ruszają was) zatem gratuluje zarobków w hossie bo rośnie i się zarabia - no laik to widzi gołym okiem na wykresie.

    Banka na mieszkaniach w warszawie - tak jest i nad wisła jest i w usa na giełdzie. A u nas panowie na giełdzie co mamy obecnie? pisanie o hossie jest dla mnie nad wyraz dziecinne bez argumentów i konkretów.

    Zatem pokaże wykresy i opinie, ze hossa trwa i zarabiamy proszę w skali roku i paru miesięcy jak chłopcy potwierdzili hosse i naśmiewali się z innych – proszę bardzo wykres więcej nic tysiąc słów :
    Indeks sp 500 flagowy w usa
    http://fotodyl.pl/f0338a2cfe/sp_500_hossa_kazdy_zarabia/

    indeks Dax Niemcy
    http://fotodyl.pl/0c8d1bc032/

    indeks Futsi Anglia
    http://fotodyl.pl/9d6dec8d5d/

    Indeks Wig 20 Polska
    http://fotodyl.pl/7d3836da6c/

    OdpowiedzUsuń
  41. czerwona linia na wykresie i jej punt start z lewej to oznaczenie kiedy ostrzegłem, że hossa się kończy a to byl wpis poczatkiem lipca jaki wygrzebałem z bloga i linie przedłużyłem do dzisiaj. Nalezało pozbyć się akcji wtedy i zagrać krótkie - tyle w temacie a nie propagowanie hossy no ale młodość ma ten optymizm, za który się płaci słono zatem płaccie jesli hossujecie a jeśli robicie coś specjalnie tutaj pogardzam !

    OdpowiedzUsuń
  42. @marek i inni...

    Mam prośbę, wpisujecie jakieś wyrwane z kontekstu rzeczy dotyczące jakiejś gamblerki na akcjach. W ogóle temat nie z tego artykułu a już w ogóle nie z tego bloga. Macie blogi dotyczące akcji - proszę idzcie tam się mądrować w tych tematach. Bo straciłem już kilka dobrych minut na czytanie jakiejś wypociny po czym nie doszukałem się w niej żadnego związku z nieruchomościami lub tym artykułem.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. sing dst - rynek akcyjny jest powiązany z nieruchomosciami to siec naczyn połaczonych i gamblerka. Ze swojej strony zamykam temat i kierunkowskazy. Kto wie o co chodzi i umie czytać wykresy na pewno gratulować może kupujacym akcje wigoru w traceniu kasy od lipca. Gratulacje i the end tego tematu.
      Koniec hossy akcyjnej = koniec hossy wycenowej na nieruchach i ziemi.

      Usuń
    2. Sorki za off topic
      Marku, a jakie jest twoje zdanie na temat metali (AU/AG) - jakiś czas temu może pochopnie kupiłem (20 %) trochę fizycznych metali w sumie jestem na zero, ale tak się zastanawiam czy trzymać to czy może sprzedać i wrzucić ponownie na lokacie niech rośnie (docelowo kasa miała być na mieszkanie jak ceny znormalnieją). Trochę słyszy się o zakończeniu QE i że dolar to teraz tylko w górę, a złotko to poniżej 1000$ ma spaść? Jakie jest twoje zdanie na temat metali?
      Z góry dzięki za odpowiedź.

      Usuń
  43. Skoro dolar bedzie szedl w gore, a zloto w dol to na zlotowki i tak Twoja kwota bedzie taka sama. A 20% w zlocie jest dobrym zabezpieczenim na obecne czasy. Patrz ostatni stress test bankow, gdzie okolo 25% bankow oblalo.
    Z tym koncem QE to poczekajmy :) niebawem pewnie wystartuje Q4, a jak nie to mega zjazdy na gieldach.

    OdpowiedzUsuń
  44. @Marek

    Czy szczyty wszechczasów na kontrakcie amerykańskim wyglądają jak początek bessy? Nie staraj się na siłę szczytów szukać. To nigdy nie wychodzi. Jest powiedzenie: Wall Street jest usłana grobami tych, którzy mieli rację za wcześnie ;)
    Wiem o czym mówię, bo też nie jestem świeżakiem. W 2007 uporczywie celowałem krótkimi w szczyt;) gdybym nie celował, a poczekał i wszedł jak już się zaczął wodospad, miałbym szanse zarobienia kilku milionów (na pewno bym nie wytrzymał psychicznie i zamknął pozycje za wcześnie). To była moja pierwsza hossa. Od tego czasu wiele się nauczyłem.

    OdpowiedzUsuń
  45. > Bank udzielił Rudej kredytu... czyli zobowiązał się, że dostarczy jej 96.50 zł, jeśli ona tego zażąda, a na razie po prostu dopisze jej te 96.50 zł do rachunku. Ponieważ ludzie uznają stan swojego rachunku za pieniądz (wszak mogą dokonać z niego przelewu, albo wypłacić gotówkę i w ten sposób zapłacić za jakieś dobra), to bank najzwyczajniej w świecie stworzył dodatkowe pieniądze (96.50 zł) dla Rudej.

    To była pożyczka? Czyli Ruda zobowiązała się, że po pewnym czasie te 96.50 zł odda do banku (Ruda ma więc te 96.50 zł zarówno na rachunku jak i na kredycie, w sumie daje to 0). Bank nie stworzył tu żadnych dodatkowych pieniędzy. Pożyczył tylko pieniądze z lokaty/rachunku (raczej nie depozytu). Gdyby to były pieniądze w depozycie (np. w skrytce bankowej), to bank nie mógłby ich pożyczyć, co innego rachunki - klient banku (choćby niejawnie) zgadza się na wykorzystywanie tych pieniędzy przez bank, za to bank z kolei po pewnym czasie dokłada jakiś procent do zdeponowanej kwoty (albo przynajmniej nie pobiera opłat za deponowanie, bo niby dlaczego bank miałby przechowywać cudze pieniądze za darmo).

    > Po tej jednej operacji w systemie istnieje już nie 100, a 196.50 zł.
    Po tej operacji w systemie isnieje nadal 100 zł (100 na Twoim rachunku, 96.50 na rachunku Rudej, -96.50 na rachunku kredytowym Rudej, do tego te 3.5 raz na plus raz na minus).

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. wydaje mi sie, ze dzielicie wlos na czworo.
      prosze odpowiedziec na pytanie.
      czy w takim dzialaniu banku jest mozliwe zeby ze "zdeponowanego" 100zl klienci mogli obracac kwota wieksza niz 100zl.
      bo wydaje mi sie ze w tym jest problem, ze mozna obracac wieksza iloscia gotowki niz zdeponowano.

      Usuń
    2. Nikt tu niczego na czworo nie dzieli. Naprawdę udzielenie kredytu czy pożyczki przez bank powoduje kreację pieniądza. Ten dodatkowy, wytworzony przez bank pieniądz JEST DŁUGIEM pożyczkobiorcy. "Pieniądz jako dług" - ten tytuł wszystko tłumaczy. Na starcie pożyczkobiorca nie ma nic, a potem nagle staje się "bogatszy" o pożyczoną kwotę, w systemie pojawiają się dodatkowe pieniądze, które zaczynają krążyć. Im więcej długów, tym więcej pieniędzy, za którymi te długi stoją. Taki "dłużny" pieniądz jest obietnicą dłużnika złożoną pod zastaw przyszłych dochodów. Dłużnik wydaje dzisiaj pieniądze, które zarobi jutro, pojutrze, albo nawet za dziesięć lat.

      Usuń
    3. @Leszek Kaszubowski

      Skoro Ruda może dysponować swoim pożyczonym 96,50, a ja mogę dysponować swoją stówką (kto nam zabroni, skoro mamy to na rachunkach - umowa z bankiem mówi, że możemy dowolnie korzystać z "naszych" pieniędzy), to znaczy, że pieniędzy do dyspozycji jest w tej chwili 196,50. Bank po prostu stworzył 96,50 w formie depozytu (Rudej) płatnego na żądanie, a jak wiemy, ludzie traktują to jako pieniądz (można za to spokojnie np. kupić kartę kredytową w banku - bank, jak wiemy, akceptuje tylko pieniądze ;) To, że istnieje teraz kredyt do spłacenia, nie ma wpływu na ilość pieniędzy w systemie - dopóki ów kredyt nie zostanie spłacony, dopóty pula pieniędzy pozostanie powiększona.

      Nie zgadzam się, że klient banku zgadza się niejawnie na pożyczenie jego pieniędzy - i to nie dlatego, że klient jest samolubem, tylko dlatego, że pożyczenie pieniędzy z jego rachunku/depozytu łamie umowę podpisaną z bankiem. Klient po prostu nie może się zgodzić nawet gdyby chciał, bo umowa o pełną dostępność (a z taką mamy do czynienia przy rachunkach bankowych) logicznie uniemożliwia rozporządzanie tym, co ma być stale dostępne (czyli pieniędzmi na takim rachunku).

      Jeśli umie Pan wyjaśnić, jak to jest możliwe, że moja stówka jest jednocześnie dostępna dla mnie i (prawie w całości) także dla Rudej bez kreacji pieniądza, to chętnie poznam to wyjaśnienie. Na razie wygląda to na logicznie niemożliwe ;)

      Usuń
    4. @W domach z betonu:
      Jako pisałem już - nie jest to prawda, umowa depozytu nieprawidłowego wyraźnie mówi, że własność gotówki przechodzi na bank i ten może nią dysponować. W zamian klient dostaje obietnice otrzymania gotówki z powrotem. Jest to całkowicie logiczne i większość ludzi nie ma z tym problemu. Wskazałem podstawę prawną i uzasadnienie ekonomiczne tego rozwiązania.
      Popada Pan w typowy błąd stuprocentowców - Ruda i Pan posługujecie się innym pieniądzem, a nie ta samą stówką. Albowiem wpłacając stówkę do banku pozbył się Pan jej własności, a zamian jest Pan wierzycielem banku.

      Proponuję wyeliminować z całego procesu bank i zobaczy Pan, że tak naprawdę to nie bank kreuje pieniądze dłużne tylko deponent i kredytobiorca. Bank odgrywa tu rolę jedynie pośrednika.

      Usuń
    5. no bez jaj. co za roznica czyja ta setka jest ? efekt koncowy sie liczy. czyli wiecej kasy w obiegu.
      bank nie kreuje ? no jak to nie, a kto cala operacje dokonuje ? czy bez banku cos takiego moglo by byc mozliwe ? bo ja bym do pierdla od razu za takie machlojki trafil (rozmnazanie pieniedzy).
      procent tez bank za kreacje pieniadza bierze :)

      Usuń
    6. Ten komentarz został usunięty przez autora.

      Usuń
    7. Ilość pieniędzy w obiegu się nie zwiększyła. Zwiekszyła się ilość pieniędzy teoretycznie dostępnych dla klientów banku (w praktyce umowy dyspozycji mogą być niemozliwe do natychmiastowej realizacji gdy brak gotówki w banku, w końcu po to właśnie jest rezerwa w NBP), ale równoczesnie zwiększa się ilosć pieniędzy, którzy klienci są bankowi winni. Pierwszy właściciel może w teorii dysponować kwotą 100 zł (w praktyce jeśli będzie chciał tą całą kwotę z banku odebrać, bank może być zmuszony do obebrania najpierw pieniędzy z rezerwy NBP i pożyczonej kwoty od Rudej, żeby całą kwotę oddać), Ruda może dysponować 96.50 zł z banku. Ale do tego dochodzi dług: Ruda jest winna bankowi 96.50 zł (czyli żadne nowe pieniądze dla Rudej nie zostały utworzone).

      Pieniądze w postaci fizycznej: 3.50 w NBP, 96.50 w banku, razem 100
      Pieniądze w postaci zapisów na rachunkach: +100 (właściciel), +96.50 (Ruda, rachunek) -96.50 (Ruda, kredyt), razem 100

      Usuń
    8. @Leszek Kaszubowski:
      Oczywiście, że pieniądze dla Rudej zostały utworzone. Fakt, że Ruda jest winna bankowi nie likwiduje pieniądza dłużnego, który powstał.
      Eliminując z procesu bank wystarczy sobie wyobrazić, że podpisuje Pan weksel na 100zł nie mając ani grosza gotówki przy sobie. Następnie tym wekslem płaci Pan w sklepie. Jest Pan oczywiście winien sklepikarzowi 100zł, co nie zmienia faktu, że wykreował Pan nowy pieniądz dłużny, który istnieje do chwili jego spłaty.

      P.S. I to jest też przykład dla Tom Tomala - bank sam z siebie żadnych pieniędzy nie wykreuje, ktoś musi najpierw zdeponować w nim pieniądz, potem ktoś musi wziąć kredyt. Bank jedynie tu pośredniczy.

      Usuń
    9. Wystarczy zamienić w procesie bank na osobę i od razu widać, że nie jest to takie oczywiste.
      Ktoś dał 100 zł na przechowanie np. teściowej (która własnych pieniędzy pilnuje dobrze, więc i pieniędzy zięcia przypilnuje ;-), teściowa z tych pieniędzy 3.50 schowała do pudełka pod łóżkiem, a 96.50 obiecała pożyczyć Rudej - znajomej z klatki, której już zaczyna brakować do pierwszego (zawsze oddaje długi po wypłacie). Czy teściowa stworzyła z powietrza pieniądze? Niby w obiegu pojawiło się więcej pieniędzy (część w postaci pieniędzy dłużnych), ale sumaryczna kwota pieniędzy rzeczywistych i dłużnych (weksli/obietnic zwrotu pożyczki) sie nie zmieniła. Zięć nie ma nic w kieszeni, ale ma 100 pieniędzy dłużnych (od teściowej). Ruda ma 96.50 pieniędzy w kieszeni, ale ma również -96.50 pieniędzy dłużnych. Teściowa ma 3.50 pieniędzy w pudełku i -3.50 pieniędzy dłużnych (96.50 od Rudej, -100.00 od zięcia).

      Usuń
    10. @Leszek Kaszubowski
      1. Nie stworzyła pieniędzy z powietrza tylko z depozytu.
      2. Ruda ma 96.50 gotówki, nie ma żadnych "-96.50 pieniędzy dłużnych" - proszę nie dodawać do siebie zobowiązania i gotówki, bo nie chodzi tu o liczenie wartości czyjegoś majątku, tylko o policzenie ile pieniądza jest w obiegu. Pieniądzem jest to czym można płacić - dlatego nie ma czegoś takiego jak "-96.50 pieniądza dłużnego" - to jest zobowiązanie Rudej, które pieniądzem nie jest. Pieniądzem jest to co pożyczyła od teściowej. Dlatego doszło do kreacji pieniądza.

      Usuń
  46. "Złoto i wolność gospodarcza są niepodzielne. Bez standardu złota nie istnieje żadna możliwość ochrony oszczędności przed ich utratą w wyniku inflacji. (…) Zadłużenie państwa to tylko inne określenie ukrytego odbierania majątku. Złoto stoi temu wszystkiemu na przeszkodzie i samo w sobie jest gwarantem własności i praw własności." - Alan Greenspan (wieloletni szef FED)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Twierdzenie starego dziadka. Złoto nie jest do niczego potrzebne a jego wartość ma znaczenie psychologiczne i przemijające.

      Usuń
    2. @Stefan: Jasne. Nieprzemijające są nieruchomości, zwłaszcza kupowane na kredyty bo taniej nie będzie. To jest real a nie psychologia. I nie przemija.

      Usuń
    3. Złoto miało wartość przez jakieś 4 tys. lat... aktualne "waluty" niezwiązane ze złotem, istnieją, realnie rzecz biorąc, od nieco ponad 40 (zerwanie linku dolara ze złotem). Co tu się wydaje być bardziej przemijające? Zwłaszcza, że system oparty na złocie (ale z rezerwą 100-procentową) nigdy nie doznał problemów "systemowych", tymczasem nasze super nowoczesne waluty są właściwie w permanentnym kryzysie.

      Usuń
    4. Ten komentarz został usunięty przez autora.

      Usuń
    5. Ten komentarz został usunięty przez autora.

      Usuń
    6. I słusznie, że waluty nie są powiązane ze złotem i kruszec jak każdy inny towar jest wyceniany przez rynek.

      Usuń
    7. @W domach z betonu:
      Nie jest prawdą, że system kruszcowy nigdy nie doznał problemów systemowych - wystarczy sobie poczytać o tzw. rewolucji cen w XVIw. (kiedy to Hiszpanie przywozili złoto z Ameryki). Ceny towarów wzrosły kilkukrotnie.

      Usuń
    8. @jasio

      No tak, nadpodaż pieniądza kruszcowego spowodowała inflację. Nic w przyrodzie nie ginie ;)

      Usuń
    9. @jasio0987
      > (...) Ceny towarów wzrosły kilkukrotnie.
      Warte odnotowania jest że podczas tej rewolucji cenowej w XVIw. ceny towarów wzrosły 5-krotnie w ciągu ponad 100 lat - z szokującą inflacją średnioroczną wynoszącą 1,5%... Nie wiem czy znajdzie się jakaś współczesna waluta która w okresie 10lat byłaby poniżej tego progu problemów systemowych ;) banki centralne tak nas dzielnie przed tak niską inflacją bronią :)

      Usuń
  47. "Dom po trzydziestce i brak spłaty po niespełna czterech latach "

    http://www.bankier.pl/wiadomosc/Polacy-najchetniej-biora-kredyt-na-dom-ale-nie-radza-sobie-z-jego-splata-7219529.html

    OdpowiedzUsuń
  48. Marek W. - Imperium kontratakuje! ;)

    http://wyborcza.biz/finanse/1,108340,16882168,Jakich_domow_szukaja_Polacy_.html#BoxBizTxt

    Śmiałe tezy, niebanalne wywody i ta porażająca grafika ;)

    (szok - zwykły Kowalski chce dom poniżej 200 tys. - no jak tak można w ogóle!)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Znowu jakieś dyrdymały portalu ogłoszeniowego... nazwisko Marka chyba tylko po to, żeby rzecz rozreklamować ;)

      Ci pseudo milionerzy z domami pod Warszawą są prześmieszni - nie dlatego, że żądają takich cen, tylko dlatego, że pewnie w znakomitej większości wierzą w swoje ceny.

      Usuń
  49. Z tymi domami w Polsce to jest w ogóle nieporozumienie. Nabudowało sie tego chaotycznie, z dala od rozsądnej komunikacji, bez planu. Jest syf. Jeden dom tu, następny pod zupełnie innym kątem na działce po skosie... to są konsekwencje chłopków małorolnych i tego poszatkowania pól, braku planów zagospodarownia i jakiegoś niedowłady systemu. Większość tych domów to przestarzałe technologicznie, nieenergooszczędne gnioty-gargamele. Wewnątrz często bieda albo styl przaśny. Na serio poniżej 1mln zł w okolicy Warszawy nie ma domu w którym chciałbym zamieszkać. Musiałbym sam sobie zbudować... sam dom w technologii pasywnej o pow. 150m to jakieś pół miliona. Do tego działka, wyposażenie. Jakby nie patrzeć, w okolicach Warszawy, żeby fajnie mieszkać w domu, bańkę trzeba wyłożyć. Większość oferty dostępnej na rynku to nieporozumienie.
    Co do Frankowców, to sam znam taką rodzinkę. Wpompowali w gniota-gargamela i działkę-wąską kichę od małorolnego 800tys. Nie sprzedadzą tego za więcej niż 600tys... a kredyt we Franiu był wart 800tys zł ale w 2008 roku ;) Czyli teraz siedzą w gargamelu za 1,2mln o wartości rynkowej 600tys.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Sporo prawdy. Mój znajomy poszedł inną drogą. Ma niewielką działeczkę 15 m od jeziora. Doprowadzono tam prąd i kanalizację. Stwierdził, że nie będzie budował gniota-gargamela, bo co z tym potem zrobić, do tego pewnie dzieci będą się kłócić o spadek, więc szkoda zdrowia. Ściągnął sobie domek holenderski, wersja całoroczna, podwójne szyby, jakieś tam docieplenie, kaloryfery w każdym pomieszczeniu. Ogrzewanie gazowe. Ma to to 11 x 3,7 m, dla dwójki ludzi spokojnie wystarczy. W środku to co trzeba: dwie sypialnie, dwie łazieneczki, kuchnia, kominek gazowy, spory salonik. Ogólnie ze względu na wpasowanie tego w plan prostokąta zagospodarowanie powierzchni jest zdecydowanie lepsze niż w nowych mieszkaniach, gdzie tutaj leci komin, tak klatka i ogólnie z 40 m^2 zostaje sporo mniej, bo co chwila wnęka czy jakiś wypust. Zalety? Tanio, bo takie coś można mieć za 400000-60000 PLN. Przy dobrej konserwacji styknie na 20 lat. Przy gorszej na mniej, ale po prostu można to wymienić na nowsze. Jako zapalony wędkarz jezioro za furtką to dla niego raj. W tym "kompleksie" działeczek mieszkają w pobliżu tylko jeszcze 2 rodziny. Z wad: dość drogie zimą ogrzewanie gazowe. Pewnie nie każdy może (i nie każdemu by pasowało) takie odcięcie się od cywilizacji, ale z drugiej strony - szczególnie w mniejszych miastach - można zrealizować to samo, tylko bliżej centrum. Pomysł nie dla każdego, ale sądzę, że dość ciekawa opcja. Kompromis między być na swojej działce w swoim domku, a wydawaniem ogromnych kwot. Ot taka ciekawostka.

      Usuń
    2. @PeCet ja to bym się na Twoim miejscu tak na dom pasywny nie rzucał. Raczej prawdziwych domów pasywnych się w Polsce nie buduje, więc będziesz królikiem doświadczalnym. A jak się zagłębiłem w necie i przyjrzałem temu co różne firmy oferują jako domy pasywne, to po prostu sprzedają domy z komponentów gotowych, gdzie główne materiały to płyta pilśniowa, styropian, wełna mineralna i drewno na konstrukcję i nazywają to domami pasywnymi, żeby sobie sprzedaż poprawić. Ja wolę jednak coś z cegły, zwłaszcza, że o projekt domu energooszczędnego nie jest trudno.

      Usuń
    3. @Marcin

      Dom pasywny może być z dowolnego materiału, Kryterium pochodzi z ilości energii potrzebnej do ogrzania czegoś takiego. Czyli działka lekko nachylona na południe, brak okien na północ, rekuperacja, odzysk ciepła z ziemi. Materiały potaniały i w sumie można i warto zabawić się w coś takiego jak komuś się chce.

      Usuń
    4. @Stefan, problem polega na tym, że takich domów się w Polsce nie buduje i wciąż będziesz królikiem doświadczalnym. Jak przeglądałem projekty architektoniczne domów, to nie ma problemu o projekt domu energooszczędnego i cena budowy jest akceptowalna, natomiast pasywnych w ogóle nie widziałem. A to oznacza, że musiałbyś mieć indywidualny projekt , to kosztuje no i znajdź architekta i budowlańca którzy będą umieli taki dom zaprojektować.

      Usuń
    5. http://domy.procyon.com.pl/realizacje/mapa

      tu masz doświadczoną firmę, która postawiła już kilka chałup w Skandynawii. Skandynawowie jak wiadomo wybredni jeśli chodzi o jakość więc chyba to najlepsza reklama. Fakt chałupy drogie. W Niemczech takie budownictwo jest dofinansowane, przez co koszty budowy są tylko 10% wyższe niż normalnie. U nas to jest 20% i więcej... faktycznie trzeba się zastanowić czy gra warta świeczki.

      Usuń
    6. @Marcin

      A czy to ważne jak się nazywa? Między domem energooszczędnym a pasywnym różnica jes niewielka. Chodzi po prostu o dom ekonomiczny w utrzymaniu - czyli w praktyce prosta stodoła albo klocek prostopadłościan.

      Usuń
  50. @Marian Dom z dykty i drewna, bez właściwej wentylacji, izolacji, bez fundamentów, o kiepskiej jakości stawiany na terenach nieprzewidzianych pod budownictwo mieszkaniowe, bez potrzebnej do życia infrastruktury np. na ROD lub terenach rekreacyjnych faktycznie nie jest gniotem-gargamelem w porównaniu ze zwykłymi domami.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Chyba nie zrozumiałeś tego co napisałem. Bywa.

      Usuń
  51. Profesor w formie i bardzo trafnie (dużo wartościowej treści przeszło cenzurę:)

    http://biznes.pl/forum/cuda-na-rynku-czyli-urzednicy-rozdaja-pieniadze,0,1399737,0,czytaj.html

    OdpowiedzUsuń
  52. Wyżej zamieściłem głos w sprawie pewnego człowieka. Dziś kolejny, zupełnie odmienny. Ocena tego, który z nich jest tym bliższym prawdy pozostaje kwestią do rozważenia. Nie posiadam żadnej olbrzymiej wiedzy. Kieruje się rozumem, analizuję i oceniam fakty na tyle na ile on mi pozwala. Zapewne nie ma idealnego rozwiązania, ponieważ sam człowiek nie jest idealny. Mimo wszystko o wiele bardziej skłaniam się ku p. G. B.

    https://www.youtube.com/watch?feature=player_embedded&v=oUgZKYczR3A
    https://www.youtube.com/watch?feature=player_embedded&v=Q1GSpkYXyR4
    https://www.youtube.com/watch?v=QEhoo82LH1k
    https://www.youtube.com/watch?feature=player_embedded&v=pcvOMD68s1A

    OdpowiedzUsuń
  53. Dzisiejszy telegram od PZFD:

    Będzie drożej STOP Konrad Płochocki STOP

    http://serwisy.gazetaprawna.pl/nieruchomosci/artykuly/832936,dluzsza-rekojmia-to-wyzsze-ceny-mieszkan.html

    "Dłuższa rękojmia" dołącza do szacownego grona niezbitych dowodów na to, że ceny nieruchomości muszą iść w górę :)

    Przypomnijmy wcześniejsze:
    1. Rachunek powierniczy.
    2. Zmiana przepisów technicznych dot. energii z zewnątrz.
    3. Waląca się "wielka płyta".
    4. Rosnąca podaż, która wbrew ekonomii i zwykłej logice wpływa na stabilizację cen zarówno na pierwotnym jak i wtórnym rynku nieruchomości, a po stabilizacji jak wiemy zawsze są wzrosty :)

    Niemal co poniedziałek człowiek uczy się czegoś nowego...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Mam pytanie do autora bloga, czy jest szansa na wpis dot. jakości oferty na rynku nieruchomosci (przekrojowo)
      Zagadnienia, ktore mnie by interesowaly:
      1/ Fajnie zlokalizowane mieszkania z super rozkładem ale w kamienicach rok produkcji 1900-1920. Czy warto cos takiego kupowac (nie wiadomo ile to postoi jeszcze? Np. Czytalem wywiad z jakims architektem, ze uwielbia mieszkac w kamienicy bo okna sa duze i wiecej swiatla slonecznego jest.
      2/ Jak uniknac wtopy przy zakupie nieruchomosci pt. super budynek nowy od deva, super mieszkanko ale wszystko slychac co sie dzieje u sasiada na dole i na gorze. Sciany ciensze niz w wielkej plycie. Kolezanka wpakowala sie w cos takiego ;)

      Dla mnie najlepsza opcja bylby wynajem na kilka miesiecy a potem dopiero decyzja dot. kupna. Wtedy wiem, czy nie jest mi za zimno w mieszkaniu, czy akustyka jest ok. itp. moze jakis dziwny jestem...

      Usuń
    2. jestes normalny, to 95% mieszkajacych tu ludzi jest powalona i kupuje w ciemno.
      ja wynajmuje mieszkanie z 2008r. nie ma piwnic , latem jest tak goraca ze nie da sie wytrzymac (okna w mieszkaniu po 1 stronie).
      wywietrzniki w oknach z auto regulacja, ktora nie dziala - zima normalnie dziura w oknie, trzeba zaklejac tasma bo inaczej zamarznac mozna.
      przy smietnikach od cholery much...
      w pionie wentylacyjnym slychac wszystko - a to jset salon w ktorym spimy, masakra

      a ludzie kupili i narzekaja, 30 lat sie beda kazdego lata kisic w 30 stopiowym upale.

      Usuń
    3. @Tom Tomal - we Wrocławiu może ? :) Jeżeli tak to powiedz od jakiej to felernej inwestycji trzeba się trzymać z daleka :)

      Usuń
    4. nie, to Swarzędz pod Poznaniem, budownictwo agrobexu osiedle przy ul grudzinskiego :)
      nie wiem jak inne ich inwestycje, ale ta to kompletna porazka.

      Usuń
    5. Ja tez Wroclaw. Witam. Czuje sie troche jak na forum anonimowych wynajmujacych ;)

      Usuń
    6. @Ryszard - hehe. Jest w tym trochę prawdy :)

      Usuń
  54. Marek W. - http://wyborcza.biz/biznes/1,100896,16908071,Ceny_mieszkan_stoja__teraz_najwazniejsza_dostepnosc.html#BoxBizTxt

    Ewidentnie wrócił z dłuższego urlopu.
    Tak czy owak już nie rośnie tylko stoi :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Albo u mnie coś netem albo coś z blogiem bo nie mogłem dodać komentarza do swojej wypowiedzi poprzedniej i temu wleciało tu...

      Usuń
  55. http://wyborcza.biz/finanse/1,108340,16905687,Szef_J_W__Construction__Czas_duzych_upustow_cen_mieszkan.html

    "..w jakimś stopniu spadki cen wykreowały media" :))) Autor bloga powinien czuc sie winny ;-)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Józka zaczęła już mierzić bierność naganiaczy pokroju HB, OF, REAS, Emmerson itd i sam zakasał rękawy i pobiegł do Gazety, oświadczyć wszystkim, że "Taniej nie będzie" :D

      Wojciechowski chciał być jak Abramowicz m.in. drużyna piłkarska, jacht, a to zwykły wieśniaczek straganowy, co nie różni się mentalnie od cwanej przekupy na targu, która wije się jak piskorz wciskając marnej jakości marchewkę, czy inny szczypior.

      Widziałem wywiady, z Józefem i ręce mi opadły, od poziomu rozmowy.

      Usuń
  56. Patrząc na wszystkie Wasze komentarze dotyczące kreacji pieniądza, dodam moje myślenie również w oparciu o Wasze argumenty.

    1. To że żadne nowe pieniądze nie są tworzone - jest prawdziwym argumentem.
    2. To, że zwiększa się liczba pieniędzy w obiegu - też jest prawdziwym argumentem.

    Czy powyższe dwa twierdzenia są ze sobą sprzeczne ? Otóż moim zdaniem niekoniecznie. Rozwinę oba punkty poniżej:

    ad 1.
    Rzeczywiście można użyć takiej przewrotnej logiki i jest ona prawdziwa. System zakłada, że ktoś oddając pieniądze w depozyt "na chwile oddania ich nie potrzebuje", więc normalnie leżałyby i "nie pracowały w gospodarce" - więc bank pożycza na tej podstawie komuś innemu (zakładając że mechanizm kreacji opiera się o depozyty, kolega podał link do artykułu, że w dzisiejszych czasach niekoniecznie). Można więc stwierdzić, że pula pieniędzy się nie zwiększyła, bo Ci do składają depozyty nie potrzebują na daną chwile tych pieniędzy i tylko pod warunkiem, że pieniądze będą potrzebowali po czasie spłacenia przez innych swoich pożyczek. To jest jednak iluzja i wiemy to - czasami być może w jednym banku więcej ludzi będzie chciało wypłacić - wtedy trzeba go dokapitalizować. Gdy pożyczek jest bardzo dużo i nie są one spłacane, a depozytariusze upomną się o swoje pieniądze, wtedy następuje krach i dla części tańczących zabraknie krzesełka.

    2. Ta logika również jest uzasadniona. Pod warunkiem, że obiegem nazywamy "pracowanie w gospodarce". Możemy założyć że mogłaby być pula pieniędzy która jest całkowicie "pracująca". Tzn. nikt nigdzie nie oszczędza, wszyscy wydają, reinwestują. Pieniądz z dnia na dzień gdzieś przechodzi. Nazwijmy tę pulę X. Co się stanie jeżeli część ludzi dorobi się tak, albo najzwyczajniej nie będzie chciała reinwestować, konsumować ? Po prostu te pieniądze albo zakopie, albo skorzysta z banku (pomijając kruczki prawne czy depozyt jest pożyczką itd.). Powiedzmy, że łącznie 0,4X puli pieniędzy by nie pracowało, natomiast 0,6X byłoby pracujące. W obiegu można więc powiedzieć byłoby tylko 0,6X. Toteż jeżeli te 0,4X pójdzie w kredytach do obiegu, pula się nie zwiększy. Naturalnie to uproszczony case. Ale taki był być może zamysł. Dzięki temu świat rzeczywiście może dostać kopa, bo stymuluje się gospodarkę tak, by wszystkie pieniądze pracowały. Problem w tym, że banki nie udzielą kredytów na 0,4X ale na wielokrotnie więcej.

    Podsumowując - można dopatrywać się teorii spiskowej, chęci rozwoju gospodarki. Myślę, że nikt tego do końca nie wie. Na pewno bankierzy mają swój bezlitosny interes (jak każdy w kapitalizmie) aby jak najwięcej zarabiać.

    I wyprzedzając jakby pojawiły się zarzuty - nie rozpiszę wszystkich przypadków na części pierwsze bo bym musiał pisać elaborat. Zastosowałem dużo uproszczeń tak by pokazać, że obie strony "sporu" mogą mieć trochę racji.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. http://forsal.pl/artykuly/833652,kogo-ciesza-niskie-stopy-procentowe-raty-kredytow-mieszkaniowych-rekordowo-niskie.html
      niskie stopy nadchodzą, trzeba biec po kredyt

      Usuń
    2. nie ma sie co czarowac. prawie kazdy system jest po to zeby kogos okrasc.
      bankierzy pozyczaja kase z powietrza na procent i tak gola, gola, gola pozyczkobiorcow :)
      i to conajmniej podwojnie, raz z tych indywidualnych, a drugi raz pozyczajac wyimaginowane pieniadze panstwom (a odsetki od marzen trzeba placic)
      mnie za taki proceder od razu zamkneli by do pierdla, ale ja to za maluczki jestem.

      Usuń
    3. No to ja odpowiem również linkiem:
      http://www.rybinski.eu/2014/11/swiat-ujemny/

      Mózg człowieka przyzwyczajony jest do myślenia w kategoriach nominalnych: 8% > 5%, a 5% > 3%. W rzeczywistości ekonomicznej to jednak nie działa, 3% w 2015 roku być może = 8% w 2007 roku.

      Usuń
  57. http://serwisy.gazetaprawna.pl/nieruchomosci/artykuly/833888,czesc-pieniedzy-na-program-mieszkanie-dla-mlodych-przepadnie-w-tym-roku.html

    Poważna (?) gazeta i przedrukowuje takie bzdury naganiaczy z RynekPierwotny...:(

    "Co można zrobić?
    Aby przeciwdziałać niewykorzystaniu środków przeznaczonych na MdM w 2014 roku należy tymczasowo podwyższyć współczynnik mnożnikowy z 1,1 na 1,3 – 1,4 przy zachowaniu monitoringu wykorzystania środków. W razie zbyt szybkiego wykorzystywania środków i pozostającej na rynku dużej liczby mieszkań gotowych zasadnym będzie zmniejszanie wskaźnika mnożnikowego."

    OdpowiedzUsuń
  58. http://www.domosfera.pl/wnetrza/1,94387,16911519,Jak_sie_mieszka_na_8_m_kw____MIKROSKOPIJNE_MIESZKANIE_.html#BoxLS3img

    Proszę jakie luksusy! Całe 8 metrów....
    Świat ujemny ? o_O

    (40 metrowa klita przy tym to faktycznie apartament :P )

    OdpowiedzUsuń
  59. Banki odnotowały spadek popytu na kredyty mieszkaniowe w III kw. 2014 r., do czego – w ich opinii – przyczyniło się głównie korzystanie przez klientów z alternatywnych źródeł finansowania nieruchomości – podał Narodowy Bank Polski

    OdpowiedzUsuń
  60. a ceny działek lecą
    http://www.bankier.pl/wiadomosc/Tanieja-dzialki-budowlane-w-miastach-7222023.html

    OdpowiedzUsuń
  61. A ja się boję, że nie starczy mieszkań i nie załapię się na kredyt :( W Polsce szacuje się przecież, że brakuje nawet do 5mln mieszkań.
    Pan Kowalik jako jeden z nielicznych szacuje to bardzo dobrze. Wyciąga logiczne wnioski:
    a) skoro mamy postępujący niż demograficzny (ubytek średnio 200tys. mieszkańców miast między 2014-2020 prognozowany przez raport GUS z października)
    b) dosyć niskie zarobki zarobki w Polsce (nie średnia, mediana)
    c) ucieczka młodych na zachód
    d) strasznie zmniejszająca się baza potencjalnych kupujących w wieku 15-64 lata (również raport GUS)
    e) strach przed 10% wkładem własnym (wzrost o 5%) który praktycznie wykluczy 99% kupujących
    f) malejącą w statystykach podaż mieszkań
    g) katastrofalnie zmniejszająca się liczba nowych projektów deweloperskich (praktycznie nie ma nowych)

    to efekt jest jeden => potężny niedobór mieszkań dzisiaj i w przyszłości.

    Tutaj artykuł: http://www.forbes.pl/rynek-mieszkaniowy-tylko-dla-bogatych,artykuly,185060,1,1.html

    Pytanie tylko... Czy ten Pan udaje debila czy jest debilem.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Zapomniałeś o "problemie blokowisk z wielkiej płyty". Autor tego tekstu jest kabareciarzem :)

      Usuń
    2. No tak :) Kolejny kluczowy argument <: Zresztą tam kilka innych kwiatków było również :)

      A ja swój wpis trochę skwasiłem bo miał być w 100% ironią, a część "argumentów" była prawdziwa a część z sarkazmem (czyli punkty e,f,g). To nie FB i nie da się edytować :D

      Tak czy siak Kowalik moim nowym idolem.

      Usuń
    3. w sumie można skasować całość posta i podpiąć pod komentarz od nowa

      Usuń
  62. Tymczasem Ronson w wynikach za 3Q ujawnia rentowność inwestycji Młody Grunwald w Poznaniu, dostępnej w ramach MDM. Jest to jedynie 6,5% i za mało aby Ronson osiągnął zysk netto...
    Czy można z tego wysnuć wniosek, że deweloperzy taniej nie będą budować? Że jedyną konsekwencją spadku popytu będą bankructwa firm deweloperskich, konsolidacja rynku i w efekcie mniejsza podaż, ale nie obniżki cen nowych mieszkań?
    Dostosowanie cenowe może zachodzić poniżej pewnej granicy tylko na rynku wtórnym. Wtedy takie mieszkania sprzedawane są poniżej kosztu odtworzeniowego. Teoretycznie ceny na rynku wtórnym spaść mogą do zera. Natomiast na rynku pierwotnym graniczną wartością w długim terminie jest wartość przy której deweloperowi opłaca się prowadzić biznes.
    Dość oczywiste. I widać że przy obecnej skali biznesu taką granicą jest 5000-6000 dla dużych miast.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tylko gdybam ale obstawiam, że mamy do czynienia z tzw. optymalizacja podatkową. Tzn. Taki deweloper jak Ronson wyprowadza zyski za granicę np. do raju podatkowego. Wówczas w sprawozdaniu zoptymalizowane zyski stają się kosztem i stąd niska rentowność w papierach.
      Ponadto w gospodarce wolnorynkowej każda firma powinna dążyć zawsze do ograniczania swoich kosztów, nie zysków. Więc cena powinna być obniżana poprzez obniżkę kosztów działalności, a więc jest pole do obniżek.

      Usuń
    2. Ponadto jakoś dwa kilometry dalej, poza magiczną granicą miasta Poznania, da się budować mieszkania taniej niż 5000 / m2 to dlaczego nie da się na "Młodym Grunwaldzie"???

      Usuń
    3. Jeśli już czytamy to może warto zwrócić uwagę na pewien zapis "Niekorzystnie na wyniki spółki wpłynęły również koszty sprzedaży i OGÓLNEGO ZARZĄDU, które pomimo zdecydowanego spadku przychodów, wzrosły z 5,7 mln PLN w 2Q’14 do 6,1 mln PLN w 3Q’14. Przełożyło się to na pogorszenie wskaźnika SG&A/przychody do 22,6%.". Może zamiast dzielić się dywidendą z akcjonariuszami lepiej dać sobie sowite premie, które również wchodzą w cenę m2 mieszkania.

      Usuń
    4. No ok MaryJan ale skoro już czytamy to zauważ że rentowność brutto osiedla Młody Grunwald wynosi 6,9%. a Koszty sprzedaży i ogólnego zarządu to na poziomie całej spółki i nie mają nic do rzeczy dla rentowności brutto osiedla...
      Takie są fakty. Ronson jedzie na stracie od jakiegoś czasu i ma nadzieje na wyjście na plus w następnym roku. Między bajki należy włożyć rentowności rzędu kilku dziesięciu procent.
      Faktem jest, że deweloperzy wchodzą z nowymi projektami, podaż rośnie, rentowności są jakie są.
      Jeśli obowiązkowy wkład 10% spowoduje znaczny odpływ klientów, wielu deweloperów popłynie. Ale ceny na rynku pierwotnym poniżej pewnych poziomów nie spadną bo nie mogą. To wielkość podaży się dostosuje. Dlatego mimo wszystko MDM ma sens, bo zwiększa podaż mieszkań bo obowiązuje tylko na rynku pierwotnym.
      W Niemczech wschodnich też tak jest, że nowe mieszkania kosztują dużo a stare są bardzo tanie.

      Usuń
    5. Uuu...
      "mimo wszystko MDM ma sens, bo zwiększa podaż mieszkań..." - moim zdaniem błąd w stwierdzeniu, MdM owszem zwiększa, ale POPYT i to na sztucznie zawyżonym poziomie cenowym - samo zastosowanie mnożnika 1,1 w stosunku do Wartości Odtworzeniowej - którą podają sami deweloperzy! - to niepotrzebne podbijanie programu socjalnego. I to w sumie bez względu na to, czy limity dopłat są powyżej średnich cen, czy poniżej w danym regionie. Jest to nienaturalne dotowanie popytu, a to zawsze źle odbija się na cenach, dla kupujących. Pod płaszczykiem zwiększania dostępności danego towaru, płaci się za niego znacznie więcej.

      Na przykładzie Lublina - MdM to dopłata dla mieszkań o maksymalnej cenie =4457,34zł/m2., ale jak to się ma do zarobków na poziomie 3200zł brutto?

      A koszty budowy bloków mieszkalnych i marże?

      W Lublinie umowy podpisywane na budowę budynków wielorodzinnych to wartości rzędu 2800zł/m2 dla Generalnego Wykonawcy (który zatrudnia szereg podwykonawców), do tego ziemia, projekt (pozwolenia), infrastruktura (koszt w zależności od lokalizacji)

      W Lublinie w lokalizacjach 10-15km od Centrum (osiedla przy drogach wylotowych, dobrze skomunikowane), to cena poniżej 4000zł/m2 byłaby spokojnie opłacalna, tylko po co (dzisiaj) radykalnie obniżać oferty? (informacje mam z pierwszej ręki od inwestorów, wykonawców - jestem bardzo blisko tej branży)
      W bumie kredytowym a latach 2005-2008 mieszkania sprzedawały się bez problemu i po 5500zł/m2, (RnS w szczycie dopłacał do ~4800zł/m2), a teraz jest MdM z dopłatami do prawie 4500zł/m2.
      Jedynie co może zmusić deweloperów i spółdzielnie mieszkaniowe do obniżania cen (już w całej PL, nie tylko w Lublinie), to narastające pustostany i obniżająca się ilość osób, która będzie zainteresowana kupnem na tym poziomie cenowym.
      Co poprzez ruchy demograficzno/emigracyjne + ograniczenia typu wkład własny może stać się narastającym w czasie faktem.

      A wracając jeszcze do zwiększania podaży przez MdM - co oczywiście, według mnie nie jest to prawidłowe stwierdzenie, to Państwo mogłoby przyczynić się do zwiększenia podaży, poprzez m.in. ulgi budowlane, zwrot VAT, ograniczenie biurokracji w pozwoleniach na budowę, przyspieszanie uchwalania miejscowych planów zagospodarowania przestrzenego, uzbrajanie terenów (chociażby przy udziale dotacji z UE) itd.
      Takie ruchy które pomogłyby obniżać koszty produkcji + zachęcałyby kolejnych do "produkowania" mieszkań, wiązałyby się ze zwiększeniem ilości mieszkań na rynku, co przełożyłoby się na konkurencję cenową i bez żadnych programów pomocowych ceny byłyby znacznie przystępniejsze.

      Usuń
    6. Jest jeszcze duży potencjał po stronie redukcji kosztów operacyjnych deweloperów i zakupu gruntów. Skoro spadnie popyt na grunty to i w miastach stanieją. Za 3,5 można budować.

      Usuń
    7. Ja uważam, że jeszcze margines jest do spadków jest, zawsze można zamiast BMW X6 jeździć czymś za 100K, wypłacić sobie 13 pensję jako prezes, a nie 2mln itd., a przy okazji może więcej by zostało w Polsce podatków zamiast w Luksemburgu. Myślę, że klitka w bloku powinna wychodzić taniej niż m2 domu, a obecnie jest zupełnie odwrotnie. żeby zobaczyć skalę kosztów mieszkania proponuję wytapetować podłogi banknotami 50zł, a wyjdzie tyle samo ile obecnie wychodzi za m mieszkania u dewelopera. W Polsce wszyscy chcieli by się dorobić za jedno pokolenie, a na Świecie fortuny powstawały pokoleniami. Mamy dopiero "25 lat wolności", a Panowie Czarnecki, Kulczyk mają na kontach miliardy PLN.

      Usuń
  63. http://stooq.pl/n/?f=925865&search=ronson

    OdpowiedzUsuń
  64. i znowu, to samo :(
    http://biznes.interia.pl/wiadomosci/news/bomba-demograficzna-tyka-rozbroja-ja-polacy-ze-wschodu,2056715,4199#iwa_block=business_news_one&iwa_item=1&iwa_img=1&iwa_hash=90982

    ...a deweloperka, pędzi na wyścigi, no i oczywiście "Taniej nie będzie, kupujcie!" "Stabilizacja, kupujcie!" "Po stabilizacji będzie drożej, kupujcie!" :)
    http://www.ekonomia.rp.pl/artykul/707218,1155903-Nowe-inwestycje-mieszkaniowe-w-Warszawie.html

    Fakt, Warszawa to jedno z nielicznych miast, które będzie napływowe, przez najbliższe lata, ale na Warszawie Świat się nie kończy...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. nowe rekordy: http://nieruchomosci.pb.pl/3932349,16383,rekordowy-popyt-polakow-na-mieszkanie

      Usuń
  65. Darmozjadom.. czyli - Agencjom kategorycznie DZIĘKUJEMY!

    http://olx.pl/oferta/komfortowe-mieszkanie-m4-warszawa-targowek-bez-darmozja-czyli-CID3-ID58YAZ.html#5fda9a8d51

    Bardzo fajne ogłoszenie:)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Najbardziej oszałamia ilość pokoi wyciśnięta z takiego metrażu...

      Usuń
  66. To oczywiste, że deweloperzy będą naganiać na wyższe ceny (żałosne jest raczej to, że robią to tak nieudolnie, że błędy rozumowania widzi nawet gimnazjalista, bo to wyrażnie mówi o tym, jak traktują przeciętnego klienta - jak ćwierćinteligenta oględnie mówiąc).
    Problemem są raczej ci, którzy kupują "bo taniej nie będzie", robiąc masę krytyczną do odtrąbienia wzrostów (Pojedyncze przypadki nie mają raczej znaczenia). Póki będzie kogo golić, deweloperzy będą to robić. Rynek wtórny stara się być sprytny i nie stracić (bo tam się nie sprzedaje masowo, a każdy uważa swoje jedno mieszkanie za okazję na deal życia), co statystycznie przekłada się na zamarcie sprzedaży. Na koniec zostaje demografia, ale to oznacza jeszcze kilka lat "stabilizacji". Szkoda, ale niczego nie zrobimy póki jeszcze będą lemingi.

    OdpowiedzUsuń