W poprzednim (pewnie nieco przydługim ;) wpisie przedstawiłem swoje rokowania na temat przyszłości cen mieszkań w Polsce. Jednak należy tu zwrócić uwagę, że Polska nie jest żadnym ewenementem na skalę europejską, czy światową - bańki nieruchomościowe towarzyszą światu od dawna i wynikają najczęściej z zaniżonych stóp procentowych. Do tego dochodzą ważne wydarzenia społeczno-polityczne oraz zmiany demograficzne. W naszym kraju do gwałtownego wzrostu cen (rzędu nawet 200-300% w ciągu kilku lat) przyczyniły się wszystkie wymienione wyżej czynniki.
Przed 2003 rokiem, ze względu na wysoką inflację, nie istniały praktycznie w Polsce kredyty hipoteczne, w znanej aktualnie formie. Dopiero okiełznanie inflacji i znaczne obniżenie stóp procentowych (oraz możliwość zaciągania kredytów w walutach obcych, w których oprocentowanie było jeszcze niższe) pozwoliło na rozwój tego typu "produktów" i umożliwiło późniejsze powstanie bańki cenowej na polskich nieruchomościach. Mniej więcej w tym samym czasie zaczął wchodzić w dorosłość wyż demograficzny z okolicy stanu wojennego. Dodatkowo Polska wstąpiła (niestety) do Unii Europejskiej, co wywołało powszechne przekonanie o nadchodzącym dobrobycie... którego kulminacją było przyznanie Polsce organizacji Euro 2012. Wszystko to przyczyniło się do ogromnego wzrostu cen mieszkań, które znacząco oderwały się od ich fundamentalnej wartości oraz od tego, na co było stać przeciętnych Polaków.
Jednak wszystko ma swój koniec. W Polsce ten koniec nastąpił w 2008 roku, wraz z nadejściem światowego kryzysu finansowego. Patrząc nieco bardziej uważnie, można dostrzec, że mieszkania (ze względu na absurdalne ceny) powoli przestawały się sprzedawać już od 2007 roku (ostatnim kwartałem, w którym polscy deweloperzy sprzedali bardzo dużo mieszkań, był pierwszy kwartał 2007 - potem było już tylko gorzej, z kulminacją w dramatycznie słabym czwartym kwartale 2008).
Jak to zwykle bywa, po okresie bańki cenowej, wszystko wraca do normy. W Polsce przeszkadzały w tym (i nadal przeszkadzają) rządowe programy wsparcia banków i deweloperów (RnS, MdM). Jednak, jak pokazuje przykład wielu innych krajów, sytuacja musi z czasem ulec normalizacji - musi dojść do zniesienia szalonych wzrostów cen.
W 2007 roku powstał raport, opisujący historię baniek nieruchomościowych w różnych krajach, należących do OECD. Na wykresie poniżej widać, że wszędzie tam, gdzie ceny mieszkań w krótkim czasie wzrosły bardzo wyraźnie (i nie miało to związku z czynnikami fundamentalnymi), spadły potem mniej więcej o tyle, o ile wcześniej wzrosły (uwzględniając inflację w danym okresie).
Na tle powyższych danych, polska bańka wydaje się być w niechlubnej czołówce. Zauważmy, że w 2003-2004 roku w Warszawie, średnia cena ofertowa była na poziomie 3.500 złotych za metr, by w latach 2007-2008 osiągnąć poziom rzędu 10.000. Oznacza to wzrost o prawie 200%! Aby ceny spadły mniej więcej tak jak w przytoczonych wyżej przykładach, spadek od szczytu musiałby wynieść około 50-60%. Oznacza to tyle, że po dotychczasowych spadkach rzędu 20%, "przydałby się" jeszcze spadek na poziomie około 30-40%. Paradoksalnie, nawet tego typu spadki mogłyby nie być "wystarczające", biorąc pod uwagę czynniki, opisane w poprzednim artykule.
Podchodząc do tematu nieco bardziej ogólnie, pozwolę sobie zaprezentować wykres, obrazujący etapy klasycznej bańki cenowej. Wykres ten dotyczy dowolnej klasy aktywów - równie dobrze opisuje bańki cenowe na akcjach, surowcach, jak i interesujących nas nieruchomościach.
Na początku kupują ci, którzy są dobrze zorientowani w temacie - w przypadku polskich nieruchomości, wybranie dobrego momentu nie stanowiło żadnego problemu dla kogoś, mającego pojęcie na temat rynku (dokładnie tak samo, jak teraz nie stanowi problemu określenie złego momentu). Ceny powoli rosną... po nieco większym wzroście następuje pierwsza wyprzedaż i realizacja zysków, po czym ceny chwilowo lekko spadają (miejsce na wykresie, oznaczone jako "pułapka na niedźwiedzia"). Dalej ceny rosną znacznie szybciej - zaczyna się zainteresowanie tematem wśród mediów, podgrzewanie atmosfery, w mieszkania zaczynają "inwestować" zwykli obywatele (najczęściej na kredyt), co jeszcze bardziej nakręca ceny. Wszystkim się wydaje, że kupno mieszkania to złoty interes (mają wszak potwierdzenie na podstawie kilku wcześniejszych lat). Powstają koncepcje typu tego, że mieszkania nigdy nie tanieją ("sky is the limit" ;) oraz że mieszkanie to zawsze najlepsza inwestycja. Po pewnym czasie przychodzi jednak otrzeźwienie - w przypadku mieszkań zwykle bierze się ono z podwyżek stóp procentowych, eliminujących znaczną część klientów. Z czasem rodzi się też coraz bardziej powszechne przekonanie, że ceny są jednak na tyle oderwane od realiów, że zwyczajnie "muszą" spaść.
Pierwsza faza po szczycie bańki to etap zaprzeczenia - tę już w Polsce przerabialiśmy. Miała być stabilizacja, deweloperzy mieli przestać budować, mieszkań miało zabraknąć i ceny znowu miały iść w górę (jak wyszło, wszyscy wiemy ;) Po pierwszych zauważalnych spadkach część osób daje się przekonać, że jest już tanio (fragment oznaczony na wykresie jako "pułapka na byka"). Pewnym potwierdzeniem wydaje się być w tym momencie nieznaczny wzrost cen, który zostaje nazwany powrotem do normalności. Jednak normalnie nadal nie jest - klientów nie ma zbyt wielu i ceny znowu zaczynają spadać. Początkowa faza budzi strach wśród sprzedających, którzy widzą, jak ich majątek "topnieje" w coraz szybszym tempie. Jednak wiele osób nadal czeka, licząc na odbicie, które niestety nie nadejdzie. Po kolejnych spadkach strach przeradza się w "kapitulację", by w ostatniej fazie przejść w "desperację". Desperacja to bardzo ciekawy moment bańki cenowej - ceny są wtedy niższe niż realna wartość nieruchomości. Wszyscy chcą sprzedać, a mało kto chce kupić widząc, jak ceny ciągle spadają. W końcu jest jednak już tak tanio, że klienci się znajdują, a cena wraca do swojej długoletniej średniej - następuje wtedy etap dłuższej stabilizacji (zwykle znikają też czynniki społeczno-polityczne, które napędzały wzrosty w początkowej fazie - często jest to wejście w dorosłość niżu demograficznego, następującego po wcześniejszym wyżu).
Żeby wszystko nie wydawało się zbyt teoretyczne, posłużę się przykładami z ostatnich lat. Na początek wykres cen z USA - pokazano na nim średnie wartości dla 10 oraz 20 największych amerykańskich miast:
Na wykresie oznaczono cenę z roku 2000 jako wartość 100 - w 2006 roku, czyli na szczycie bańki, cena była wyższa o ponad 100%, by następnie spaść o mniej więcej 1/3 (co sumarycznie doprowadziło do wzrost cen w ciągu 10 lat o mniej więcej 40%, czyli wartość zbliżoną do skumulowanej inflacji z tego okresu). Przypomnijmy, że to właśnie w okolicach szczytu bańki FED zaczął podnosić stopy procentowe, co było bezpośrednią przyczyną załamania się cen. Jednak nawet sprowadzając później stopy w okolice 0, nie udało się już spadku zatrzymać. Na marginesie można dodać, że wieszczone ostatnio wzrosty cen mieszkań w USA nie są (na razie) żadną kolejną bańką - są po prostu etapem powrotu do "normalności" po fazie oznaczonej na wcześniejszym wykresie jako "desperacja".
Przykład amerykański bardzo dobrze pokrywa się z teoretycznym modelem bańki cenowej, jednak i w Europie nie ma problemów, z odnalezieniem tego typu zjawisk w ostatnim czasie. Poniżej tabela, przedstawiająca zmiany cen mieszkań w poszczególnych krajach członkowskich UE (niestety, z niewiadomych przyczyn, dane nie zawierają informacji na temat naszego kraju). Pozwoliłem sobie zaznaczyć kraje, w których miała miejsce bańka cenowa i w których później ceny znacząco spadły.
Bardzo dobrze widać bańkę w krajach nadbałtyckich (Litwa, Łotwa, Estonia), w Irlandii, Hiszpanii oraz na Cyprze. W Irlandii oraz Hiszpanii, ze względu na załamanie na rynku nieruchomości, całe kraje popadły w tarapaty, stąd i skala spadków jest największa.
W jakim miejscu jest w takim razie Polska? Czytelnicy, uważnie śledzący tego bloga, najpewniej już się domyślają, co twierdzę na ten temat. Posłużę się kolejnym wykresem:
Z wykresu można wnioskować, że dopiero zaczynamy spadki - po pierwszych spadkach, z którymi mieliśmy do czynienia w latach 2009-2012, ceny się nieco ustabilizowały. Należy tu jednak mieć na uwadze, że aktualne obroty na rynku są niskie - aby coś szybko sprzedać, należy znacząco obniżyć cenę. W tej sytuacji trudno mówić o klasycznej stabilizacji - cóż to za stabilizacja, w której bardzo dużo osób chce mieszkanie sprzedać, a bardzo mało chce je kupić? Odpowiadałoby to etapowi klasycznej "pułapki na byka" z wykresu, obrazującego bańkę cenową.
Biorąc pod uwagę analizę z poprzedniego wpisu, wydaje się, że pierwsze bardziej zauważalne podwyżki stóp procentowych oraz nieuchronne pogorszenie się sytuacji budżetowej państwa, rozkręcą na dobre spiralę spadków w Polsce. W końcu... what goes up, must go down!
niedziela, 29 września 2013
What goes up, must go down 7
Etykiety:
Bańka mieszkaniowa,
Ceny mieszkań,
Demografia
Polecane wpisy "ponadczasowe":
- To buy or not to buy... oto jest pytanie!
- Jaki właściwie jest koszt wybudowania mieszkania?
- 11 powodów, dla których ceny mieszkań spadną... i kilka powodów, dla których nie spadną tak szybko
- What goes up, must go down
- Vademecuum kredytobiorcy
- W świecie z betonu
- Czy kupno mieszkania chroni przed inflacją?
- Czy w Polsce mieszkania są drogie?
- Czy opłaca się inwestować w mieszkania na wynajem?
- Czy wynajmując mieszkanie napychamy kieszeń właścicielowi?
- Ilu mieszkań brakuje w Polsce? Hmm... żadnego?
- Lokalizacja, lokalizacja, lokalizacja...
- Mieszkaniowa baza wiedzy
- 15 najgłupszych tekstów w historii polskiego rynku mieszkaniowego
- Słownik języka mieszkaniowego
- Gdybym był politykiem...
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
O ile mam nadzieję na spełnienie się opisanego powyżej scenariusza, to nie jestem przekonany do opinii zawartych w ostatnim akapicie. Dlaczego sytuacja budżetowa państwa ma ulec pogorszeniu?
OdpowiedzUsuńNie jestem przekonany, że tak się stanie. W sytuacji przejęcia środków z OFE wskaźniki zadłużenia ulegają znaczącej poprawie, a jeżeli spełni się scenariusz opisywany tu: http://rafalhirsch.blogspot.com/2013/09/jan-vincent-sprytny-anno-domini-2014.html wówczas pod koniec 2014 roku opinie na temat budżetu będą zgoła odmienne od obecnych.
Nie mam wątpliwości co do tego, że długookresowo ceny nieruchomości będą spadały. Pytanie tylko czy w krótkim okresie nie zostanie wykreowana kolejna górka. Inny możliwy scenariusz to stabilizacja cen na obecnych poziomach i niewielkie spadki "realne" wynikające z inflacji.
Wydaje mi się, że kierunek w jakim pójdą ceny nieruchomości w krótkim/średnim okresie nie jest wcale oczywisty, już niedługo będzie MDM, obecnie mamy niskie stopy procentowe i chyba nikt nie jest w stanie przewidzieć zachowań RPP oraz ich dynamiki. Niedługo pojawią się środki z nowej perspektywy budżetowej UE do tego jeszcze "Polskie Inwestycje Rozwojowe" ( http://pl.wikipedia.org/wiki/Polskie_Inwestycje_Rozwojowe ) . Część z tych środków może znaleźć ujście na rynku nieruchomości, a nawet jeżeli nie, to mogą wpłynąć na spadek bezrobocia, a więc poprawę nastrojów i większą skłonność do zaciągania kredytów.
Co do sytuacji budżetowej, to argumentów jest całkiem sporo. Cała "granda" z OFE wynika tylko i wyłącznie z tego, że Polska doszła poziomem zadłużenia do ściany (a właściwie to do progów ostrożnościowych, których przekroczenie wymagałoby zmniejszania deficytu, a nawet zrównoważenia budżetu, powyżej 60% zadłużenia).
UsuńPróg 55% został niejako przy okazji OFE zniesiony - jednak próg 60% jest zapisany w konstytucji i nie będzie prosto się go pozbyć.
Co do przejęcia obligacji z OFE, to nie jest to chyba do końca takie pewne - nie bardzo wiadomo, jak napisać stosowną ustawę, żeby nie podpadła pod nacjonalizację. Sprawa jest w każdym razie "rozwojowa". Generalnie, skoro rząd posuwa się do tego typu działań, sytuacja nie może wyglądać różowo. W tym i w następnym roku zabraknie w kasie państwa po około 60mld złotych - trudno to nazwać dobrą sytuacją budżetu. Mamy przedłużenie "przejściowej" podwyżki VAT, ciągle obowiązuje "przejściowy" podatek Belki, a liczba fotoradarów rośnie w tempie dramatycznym (ciekawe, czy ktokolwiek wierzy, że chodzi tu o bezpieczeństwo na drogach). Widać, że rząd stara się podnosić podatki w sposób możliwie ukryty.
Ale to wszystko i tak jest niczym, przy sytuacji demograficznej i wynikającym z tego wprost bankructwem ZUSu (do którego oczywiście formalnie nie dojdzie - po prostu emerytury/renty zostaną stosownie przycięte). Za kilka lat nie będzie się już dało utrzymać tego systemu w jego obecnej formie.
Moim zdaniem, przy obecnym sposobie rządzenia, idziemy mniej więcej w kierunku greckim (i nie mam tu na myśli tylko PO - rządy wszystkich innych ekip po 89' to dla mnie ten sam "beton").
W poprzednim wpisie starałem się przedstawić czynniki przemawiające za spadkiem cen (w dłuższej perspektywie) oraz takie, które będą ten spadek hamować (w krótkiej perspektywie) - zachęcam do przeczytania, bo znajdzie tam Pan/Pani bardziej szczegółowe odpowiedzi na swoje pytania.
Ale krótko odpowiem i tu. Co do MdM, to w jednym z wpisów starałem się pokazać, że (zwłaszcza w Warszawie) program ten może nie przyczynić się wcale do wzrostów cen (a wręcz przeciwnie, zwłaszcza na rynku wtórnym). W kwestii decyzji RPP warto śledzić kontrakty terminowe na stopę procentową - wynika z nich, że pierwsza podwyżka powinna być w połowie przyszłego roku, a na koniec roku WIBOR 3M powinien wynieść 3.5%. Co do szumnie zapowiadanych przez rząd inwestycji, to poczekamy, zobaczymy. Najbardziej nie podoba mi się w nich to, że przecież nie mamy na takie rzeczy pieniędzy. Dlatego stosuje się tu swego rodzaju kreatywną księgowość z użyciem akcji polskich przedsiębiorstw, będących w posiadaniu Skarbu Państwa. A kreatywna księgowość kojarzy mi się z Enronem oraz Grecją...
Podsumowując... w krótkiej perspektywie czasowej nie spodziewam się znaczących spadków cen mieszkań. Wynika to z aktualnie bardzo niskiego poziomu stóp procentowych oraz z tego, że takie spadki wymagają zwykle dosyć "niezwykłych" wydarzeń. Inna sprawa, że tego typu wydarzenia zdarzają się dosyć niespodziewanie - gdyby tak zbankrutowała Hiszpania/Włochy, albo FED zakończyłby/zmniejszyłby QE3, mogłoby to wpłynąć bardzo negatywnie na kurs naszej waluty oraz wywołać wzrost rynkowych stóp procentowych - to byłby już odpowiedni "zapalnik".
pozdrawiam,
W domach z betonu
Jesli jestesmy w trendzie spadkowym, ktory ma jeszcze trwac, jak Pan wytlumaczy takie fakty:
OdpowiedzUsuń1. male mieszkania 25-45mkw sprzedaja sie w piorunujacym tempie. Prosze sprobowac kupic takie w warszawie: szybko okaze sie, ze wszystkie "juz poszly" a zostaly jeszcze 2 z widokiem na smietnik, ruchliwa ulice lub zajezdnie MZK (pozdrawiam qbik ;-)))
2. jesli lokalizacja jest dobra (w stolicy oznacza to stacje metra, ktora jest norma w wiekszosci miast europy), cena praktycznie nie schodzi ponizej 9-10tys. Jesli jest nizsza, to dlatego ze blok jest ruderą lub cuchnaco-paskudnym reliktem PRL z menelami sasiadami lub patologia spol. zasiedlajaca 2/3 mieszkan.
Poza tym: co to jest srednia cena ofertowa?
Trafiaja na rynek oferty ze Zlotej 44 i cosmopolitan po 30-50 tys/mkw. Czy liczyc je do sredniej? :)
Czy wliczac do sredniej oferty z kosmosu, np. te gdzie sprzedajacy chce 19k/metr podczas gy realna cena jego apartamentu czesto z wykonczeniem jak na wsi 20 lat temu, jest 40% lub polowe mniejsza?
Kolejna rzecz: dlaczego mediom tak zalezy na wzrostach cen?
Dlaczego spadki mialyby byc czyms zlym? Przeciez to super wiadomosc dla wszystkich polakow: kazdy moze nabyc swoje 4 kąty TANIO!
DUZO TANIO TESKO. Lzy sie leja i lamenty gdy szynka lub gaz drozeje. A mieszkania to co nie towar konsumpcyjny?
Pozdrawiam
1. To, że sprzedają się mieszkania małe, wynika z kilku czynników - jeszcze niedawno związane to było głównie z RnS. Teraz jest tak najpewniej dlatego, że ludzi po prostu nadal nie stać na większe. Domyślam się, że każdy wolałby kupić mieszkanie 80-metrowe zamiast 40 (które trudno w ogóle nazwać mieszkaniem). Powiedziałbym, że jest to argument za tym, że mieszkania są zbyt drogie i ceny w końcu spadną... na dłuższą metę raczej nie będzie tak, że całe rodziny będą mieszkały na 40 m2. W końcu żyjemy na zielonej wyspie (dobrobytu), nieprawdaż? ;)
UsuńInna sprawa, że o większości aktualnych inwestycji deweloperskich nie da się powiedzieć zbyt wiele pozytywnych rzeczy (czyli Pańskie śmietniki, zajezdnie itd.)
2. Tak się składa, że jestem akurat mieszkańcem Warszawy... i jakoś dla mnie "dobroć" lokalizacji nie ma związku z Metrem. Lokalizacja dobra to taka, z której jest blisko do najczęściej odwiedzanych miejsc (zwykle to praca). Co do cen 9-10 tys. za m2 to, jak rozumiem, ceny ofertowe, z których śmieje się Pan w dalszej części wypowiedzi... pewnie niektórzy wystawiają ogłoszenia z takimi cenami, ale... jakie właściwie jest w związku z tym pytanie? :)
Co to jest średnia cena ofertowa... nazwa chyba mówi sama za siebie. Wykres pożyczyłem z raportu NBP - niestety nie ma (a przynajmniej ja nie mam) cen transakcyjnych z tak długiego okresu czasu. Chodziło mi o pokazanie stanu polskiego rynku nieruchomości na tle typowej bańki cenowej - trend jest nieźle widoczny na tym wykresie (z braku lepszego).
A dlaczego mediom zależy na wzroście cen? Tu odpowiedź jest chyba dość prosta - mediom raczej na niczym nie zależy w tym temacie. Media piszą to, za co ktoś chce zapłacić. Można sobie wyobrazić wiele grup/firm, które chciałyby zapłacić nieco za utrzymanie wysokich cen... a nie bardzo jestem w stanie sobie wyobrazić kogokolwiek, kto chciałby zapłacić za artykuł/reportaż o tym, że ceny są z kosmosu i spadną/powinny spaść.
Spadek cen uważam za coś bardzo dobrego... dla praktycznie każdego. Jedynie deweloperzy i banki (spadek wartości zabezpieczenia) mają pewnie przeciwne zdanie.
pozdrawiam,
W domach z betonu
Jeżeli chodzi o ceny transakcyjne to warto zerknąć na stronę NBP z raportami dotyczącymi rynku nieruchomości ( http://nbp.pl/home.aspx?f=/publikacje/rynek_nieruchomosci/index2.html ). Jest tam plik z XLS ( http://nbp.pl/publikacje/rynek_nieruchomosci/ceny_mieszkan.xls ) a w nim zarówno średnie ceny ofertowe jak i transakcyjne.
UsuńDobry wieczór,
OdpowiedzUsuńA czy mając 3 mieszkania nie należy obawiać się spadku cen?
należy się obawiać trzy razy bardziej.
Usuń