Żeby nie dać się zwariować w całym tym medialnym chaosie, zajmiemy się dziś trochę bardziej szczegółowo tym, czy mieszkania w Polsce są drogie, czy może są teraz tanie i wkrótce zaczną drożeć, bo... tanie przecież być nie mogą ;)
Na początek przypomnienie kilku podstawowych czynników fundamentalnych, które pozwalają oszacować aktualny stan na rynku w kontekście tego, czy jest drogo/tanio:
- za stan zrównoważony zwykło się przyjmować sytuację, w której cena metra kwadratowego mieszkania odpowiada mniej więcej 1 pensji netto w danym regionie. Kiedy cena jest dużo wyższa, możemy mówić, że jest drogo, kiedy cena jest znacznie niższa, powiemy, że jest tanio. Wbrew pozorom jest to całkiem sensowny wskaźnik, bo bierze się z dwóch podstawowych rzeczy. Po pierwsze, wynika z obserwacji rynków o długiej historii, na których ceny oscylowały właśnie w granicy tej wartości, a po drugie pokazuje, jaką część dochodów można bezpiecznie przeznaczać na wydatki mieszkaniowe. Jednocześnie wykazuje związek z kosztami budowy - mieszkania ostatecznie budują ludzie i trzeba im jakoś zapłacić, a z reguły koszt ich pracy jest powiązany z kosztami pracy w innych branżach. Przy stabilnej sytuacji (brak bańki/kryzysu), cena rzędu 1 średniej pensji odpowiada nakładom, które trzeba ponieść, aby powstał 1m2 typowego mieszkania.
- bardzo ważnym wskaźnikiem jest stopa zwrotu z wynajmu mieszkania. Wiadomo, że kupno i wynajem to dwa sposoby na zaspokojenie tej samej potrzeby. Oba mają swoje wady i zalety, ale jest im do siebie na tyle blisko, że zwykle o przewadze jednego nad drugim decyduje cena. Przy analizie stopy zwrotu z wynajmu przyjmuje się 2 progi: 4 oraz 8%. Jeśli stopa zwrotu (oczywiście netto, a nie jakieś tam przychody bez uwzględnienia kosztów remontów czy podatków) wynosi mniej niż 4%, oznacza to, że mieszkania są zbyt drogie (cena kupna jest zbyt wysoka w stosunku do ceny wynajmu). Jeśli stopa zwrotu jest powyżej 8% oznacza to, że mieszkania są tanie (przynajmniej w odniesieniu do wynajmu). Jeśli mamy coś pomiędzy, to wtedy sytuacja uznawana jest za stabilną. Przedział 4-8% jest dość szeroki... ale pozwala uwzględnić różne dodatkowe czynniki, jak chociażby wysokość stóp procentowych. Jasne jest, że przy niskich stopach procentowych, za stan stabilny uznamy np. 5%, a przy wyższych będzie to 7%. Tak, czy inaczej, wartości spoza tego przedziału zawsze są "podejrzane".
- za maksymalną kwotę jaką powinno przeznaczać się na mieszkanie uznaje się 3-krotność rocznych dochodów. Oczywiście ta wartość też jest nieco "płynna", bo z reguły w takim przypadku mamy na myśli wysokość zaciąganego kredytu (co silnie zależy od aktualnej wartości stóp procentowych), jednak z punktu widzenia 30-letniego okresu spłaty, w którym stopy najpewniej uśrednią się do typowych wartości, tego typu kwotę uznaje się za rozsądną.
- z powyższym punktem związany jest kolejny - maksymalna wysokość raty kredytu mieszkaniowego w odniesieniu do dochodów. Za poziom bezpieczny uznaje się spłatę kredytu z ratą w wysokości 25% swoich miesięcznych dochodów, a wartości powyżej 33% uznaje się za niebezpieczne. Oczywiście to także zależy od aktualnej wysokości stóp procentowych - wszak dużo bardziej niebezpieczna sytuacja jest wtedy, kiedy kredyt pochłania 1/3 naszych dochodów w czasach niskich stóp, które potem wzrosną, niż w czasach wysokich, które potem spadną.
Na początek link do nieco już podstarzałego artykułu Emila Szwedy, jeszcze z czasów, w których pracował w Open Finance (ciekawe, czy zrezygnował właśnie po tym artykule, bo produkcja trochę nie trzyma linii "partyjnej" ;)
http://www.bankier.pl/wiadomosc/Liczby-nie-klamia-czyli-mieszkania-sa-za-drogie-2086901.html
W artykule możemy przeczytać rzecz zupełnie nietypową dla OF - otóż w Polsce mieszkania są zbyt drogie i raczej nie jest to najlepszy moment na kupno ;)
Na początek tabela z powyższego artykułu (dane z roku 2010):
Widzimy tu wartości, które w artykule opatrzone są dłuższym komentarzem - wynika z niego w skrócie, że mieszkania w Polsce są drogie. Ładny wniosek :) Patrząc z punktu widzenia naszych fundamentalnych wskaźników, rzeczywiście są drogie. Jednak do tabeli należałoby wprowadzić kilka modyfikacji. Po pierwsze, najczęściej mieszkania kupują pary, więc zakładając średnie zarobki obu osób liczba lat potrzebna do zakupu mieszkania zmniejsza się o połowę. Jednak rodzina raczej nie powinna mieszkać na 50m2, więc powinniśmy przyjąć chociażby naszą "średnią krajową", czyli 70m2. Branie do obliczeń zarobków brutto jest takim sobie pomysłem (Emil pisze, że tak robią wszyscy), jednak nie będziemy w tej chwili z nim polemizować.
Biorąc to wszystko pod uwagę, można przeprowadzić uproszczone obliczenia i wysnuć wniosek, że w celu osiągnięcia wskaźnika P/E = 3 z powyższej tabeli, dla średniego mieszkania przy średnich zarobkach 2 osób, mieszkania w Polsce musiałyby stanieć jeszcze o mniej więcej 1/3. I to jest zgodne z tym, o czym od zawsze piszemy na blogu. Przy czym należy pamiętać, że otrzymamy wtedy wartość uznawaną za maksymalną dopuszczalną (3-krotność rocznych dochodów), a nie jakąś okazję cenową.
Skoro mamy już podejrzenie, że w Polsce jest drogo, zobaczmy, jak sprawa wygląda na tle innych krajów. Ale na początek porównanie polskich miast (wszystkie dane wzięte z serwisu numbeo.com), a jeszcze wcześniej krótkie wyjaśnienie prezentowanych dalej na obrazkach wartości.
Price to income ratio - podstawowy wskaźnik pokazujący dostępność mieszkania. Im wyższy, tym mieszkania droższe (mniej dostępne). Wskaźnik wyznaczony jest na podstawie mediany cen m2, mediany dochodu rozporządzalnego rodziny, a do obliczeń przyjęto mieszkanie 90m2 - zauważmy, że w "normalnych" krajach tego typu powierzchnie uznaje się za średnie - w Polsce najczęściej w kontekście przeróżnych obliczeń wspomina się o 50 m2 jako o standardzie (lub najbardziej popularnej powierzchni).
Mortgage as Percentange of Income - współczynnik pokazujący, jaką część średniego dochodu rodziny trzeba przeznaczyć na spłatę kredytu mieszkaniowego. Im większa wartość tym koszt kredytu w odniesieniu do dochodów jest wyższy (wysoka wartość oznacza, że mieszkania są drogie lub kredyty są wysoko oprocentowane... albo jedno i drugie jednocześnie). Do obliczeń przyjęto mieszkanie 90m2 w średniej cenie, kredyt na 100%, 20 lat. Zwróćmy uwagę, że tu standardem jest 20-letni okres kredytowania - w Polsce najczęściej mamy kredyty 30-letnie, rzadziej 25-letnie.
Loan Affordability Index - odwrotność wskaźnika wyżej. Im wyższa wartość tym łatwiejszy dostęp do mieszkania na kredyt (czyli lepsza relacja całkowitych kosztów kredytu do osiąganych dochodów).
Price to Rent Ratio - średnia wartość relacji ceny mieszkania do rocznych kosztów jego wynajęcia (nie uwzględnia podatków oraz innych kosztów). Im wyższa wartość tym kupno mieszkania droższe w stosunku do jego wynajęcia.
Gross Rental Yield - odwrotność powyższego wskaźnika, czyli szacunkowy dochód z wynajmu mieszkania, bez uwzględnienia jakichkolwiek kosztów (podatki, remonty, prowizje itd.).
Zaczniemy od polskich miast (porównanie parami, żeby było mniej obrazków):
Jak widać, "najdroższe" (od tej pory będziemy używać tego określenia w kontekście uwzględniającym wszystkie powyższe czynniki jednocześnie) miasta w Polsce to Warszawa i Kraków. Dalej mamy Poznań i Wrocław, z cenami (względnymi) około 10% niższymi, a dalej Gdańsk i Łódź - kolejne 10% taniej.
W Warszawie jest "najdrożej", bo najwyższe są ceny (mimo teoretycznie wyższych średnich zarobków ceny mieszkań są "wyższe bardziej"). Kraków to smutne miasto... nie dość, że ceny nominalne wysokie, to jeszcze stosunkowo niskie średnie dochody, co powoduje, że to miasto wydaje się być w tej chwili w Polsce najbardziej przewartościowane (a bezpośredni skutek jest taki, że Kraków osiąga najgorsze współczynniki zwrotu z mieszkania na wynajem). Wrocław, Poznań i Łódź to taka nasza średnia krajowa półka - kupno na 20-letni kredyt mieszkania 90m2 pochłania "jedynie" ~80-90% dochodów dwóch osób ;) Szczególnie kwestia Łodzi jest ciekawa - mimo prawie dwukrotnie niższych cen nominalnych niż w Warszawie, dostępność mieszkaniowa jest tylko o 25% wyższa.
Najtańsze w naszym zestawieniu są Katowice, co nie jest żadnym zaskoczeniem - stosunkowo niskie ceny przy prawie najwyższych dochodach skutkują dostępnością mieszkań prawie dwa razy wyższą niż w Warszawie. Czyli... da się? Da! ;)
Patrząc jednak na wszystkie wskaźniki dla Katowic nie uważamy, że tam jest specjalnie tanio. Rentowność z najmu w granicach 5-6% (bez podatków i remontów) nie powala - jest lepiej niż w pozostałych miastach, ale do cen "okazyjnych" jeszcze trochę brakuje.
Jak widać, najdroższe (nominalnie) miasta w Polsce okazują się także najdroższe wg naszej własnej metodologii. Polecamy to pod rozwagę wszystkim tym, którzy uważają, że ceny mieszkań w Polsce spadną, ale ceny w dużych aglomeracjach spadną mniej, albo wcale. My jesteśmy wręcz przeciwnego zdania - ceny w dużych aglomeracjach są zdecydowanie najbardziej przeszacowane i szanse na spadki mają największe.
Skoro już wiemy, jak rzecz wygląda w Polsce, porównamy Warszawę do kilku innych miast na świecie, a każdą parę opatrzymy krótkim komentarzem.
Na początek Budapeszt. Ponieważ do Węgier chyba nam najbliżej, to właśnie miasto wybrałem jako pierwsze. Na Węgrzech ceny całkiem mocno już spadły, a sam kraj ma ogromne problemy z kredytami we frankach (umowy węgierskie miały najczęściej w swoich zapisach oprocentowanie zależne od widzimisię banku, czyli coś w stylu umów z mBanku z tzw. "starego portfela"). W takiej sytuacji oczywistym jest, że oprocentowanie nie bardzo spadło po spadku stóp procentowych w Szwajcarii ;) Forint w 2008 roku spadł względem CHF jeszcze bardziej niż złotówka, więc spora część kredytobiorców wpadła z miejsca w problemy, do których naszym frankowcom jeszcze bardzo daleko. Tak, czy inaczej, w Budapeszcie nadal drogo (mimo że relatywnie jakieś 25% taniej niż w Warszawie). Dodatkowo, wynajem mieszkania jest w tym mieście stosunkowo tani, więc potencjał spadkowy cen jest nadal spory (zwłaszcza, że węgierskie stopy procentowe ustawione są dość wysoko, co widać w indeksie dostępności kredytowej).
Dalej na tapetę bierzemy Pragę. Widać, że ceny generalnie "warszawskie" z jedną, kluczową różnicą. Oprocentowanie kredytów mieszkaniowych jest zauważalnie niższe niż u nas (ze względu na dużo niższe stopy procentowe). Patrząc po cenach mieszkań w stosunku do zarobków, rentowności najmu i aktualnej "taniości" kredytu w Czechach, od Pragi trzymałbym się z daleka. Chociaż należy tu wziąć pewną poprawkę na to, że Praga to miasto nieco turystyczne (o renomie znacząco lepszej niż Warszawa), stąd i średnia cena w ogólności powinna być wyższa.
W stolicy Słowacji zauważalnie taniej niż w Warszawie (15%). Do tego sporo większa dostępność kredytowa mieszkań (prawie zerowe stopy procentowe w strefie Euro robią swoje). Jednocześnie w miarę wysokie wskaźniki zwrotu z wynajmu mieszkania pokazują, że dla "bezdomnego" mieszkańca Bratysławy nie ma dobrego wyjścia - ceny kupna wysokie, ceny wynajmu także. Tak, czy inaczej, mimo dużo wyższej dostępności kredytu ceny w porównaniu z Warszawą (w stosunku do dochodów) są niższe. Prosty wniosek - u nas jest ewidentnie drożej.
U naszych zachodnich sąsiadów zdecydowanie taniej. Ceny względne prawie 2 razy niższe niż w Warszawie, wynajem też prawie dwa razy tańszy. Ze względu na bardzo niskie stopy procentowe, dostępność kredytowa mieszkania jest bardzo wysoka. Nie ma się co dziwić, że ceny niemieckich mieszkań rosną (może bez szału, ale zawsze). Jedyny problem jest taki, że Berlin zbyt dobrej renomy nie ma (multi-kulti się tam wybitnie nie sprawdziło), więc zobaczmy, jak to jest w mieście z zupełnie przeciwnego bieguna:
W Monachium już znacznie drożej niż w Berlinie, ale nadal sporo taniej niż w Warszawie (zwłaszcza patrząc na koszty kredytu, czy wynajmu). Rentowność najmu bardzo słaba, co każe przypuszczać, że Monachium nie ma już specjalnie perspektyw na wzrosty cen. Relacja ceny do średnich dochodów o wartości prawie 11 każe sądzić, że jest wręcz przeciwnie.
Polska miała dogonić Madryt poziomem cen, ale jakoś na razie nie dogoniła (mimo że w Madrycie ceny już spadły o połowę). Madryt to nadal jedno z nielicznych miejsc, gdzie jest drożej niż w Warszawie. Oczywiście w kwestii relacji cen do dochodów, bo koszt kredytu dużo niższy niż w Polsce.
W innym "pokryzysowym" mieście już znacznie taniej niż w Warszawie. Dublin, kiedyś bardzo drogi, teraz jest mniej więcej dwa razy tańszy niż Warszawa. Spadki rzędu 60% w ciągu 4-5 lat potrafią zrobić swoje ;) Napiszemy więc po raz kolejny... da się? Da! ;)
Dublin jest o tyle ciekawy, że osiąga najwyższe stopy zwrotu z wynajmu mieszkania, co każe sądzić, że ceny w Irlandii się ustabilizowały (co potwierdzają dane Eurostatu). Nie znaczy to oczywiście, że po podniesieniu stóp w strefie Euro z aktualnego "prawie zera" w jakieś rozsądne przedziały, proces spadków nie będzie kontynuowany.
Dalej przyjrzymy się dwóm miastom, do których często Warszawa jest porównywana przy okazji tego typu wywodów: Paryżowi oraz Londynowi. Należy tu jednak pamiętać, że oba te miasta można by określić jako "centrum świata" - ze względu na fakt, że klienci na paryskie/londyńskie nieruchomości pochodzą z całego świata, a w obu tych miastach są miejsca, których ceny przyprawiają o zawrót głowy (podnosząc przy okazji średnią dla całego miasta), należy brać pewną poprawkę (niestety nie umiemy powiedzieć jaką) na uśrednione wartości z tych miast.
Paryż jest, średnio rzecz biorąc, sporo droższy od Warszawy. Nawet dostępność kredytowa jest niższa. Niska rentowność najmu pokazuje, że ceny są tam absurdalnie wysokie. We Francji ceny zaczęły powoli spadać (mimo ultra taniego kredytu), co każe przypuszczać, że ten kraj może być następnym w kolejce do problemów w strefie Euro (po całej grupie PIIGS).
W Londynie minimalnie taniej niż w Paryżu (i sporo drożej niż w Warszawie). Jednak już nawet Bank Anglii oraz rząd wspominają o bańce w tamtejszych nieruchomościach. Ciekawe, że Francuzi, mając jeszcze bardziej przewartościowane mieszkania, są jacyś tacy dziwnie spokojni... ;)
Na koniec jeszcze jedno "centrum świata" - tym razem to, które w swej niedawnej historii zaliczyło już solidną (25%) korektę (w przeciwieństwie do Paryża czy Londynu).
W Nowym Jorku znacznie taniej niż w Warszawie (ceny względne o 1/3 niższe, dostępność kredytowa prawie 2 razy wyższa). Za to drogi wynajem (wysoka rentowność) pokazuje, dlaczego spadki cen zostały niedawno zatrzymane i następuje pewne odbicie. Tak, czy inaczej, patrząc na wykres niżej, trudno uznać, że w Nowym Jorku jest w tej chwili tanio:
Podsumowując nasze porównanie Warszawy z innymi miastami na świecie... w stolicach tych najbardziej do nas zbliżonych jest generalnie taniej (Budapeszt, Bratysława, za to w Pradze jest praktycznie tak samo jak u nas). W niektórych europejskich miastach, które są w fazie po bańce (Dublin) lub jeszcze nie doświadczyły bańki (Berlin) jest mniej więcej dwa razy taniej. Drożej jest jedynie w Paryżu i Londynie, które ewidentnie przejawiają oznaki bańki kredytowej (do tego na te akurat dwa miasta należy brać pewną poprawkę ze względu na ich "światowy" charakter). Wszystko to zdaje się potwierdzać nasze przekonanie, że mieszkania w Polsce są drogie. Ale oczywiście nie tylko u nas są drogie - drogie są wszędzie tam, gdzie doszło do bańki kredytowej, która nie została jeszcze przekłuta.
Dlaczego więc w niektórych miejscach ceny nie chcą spaść, mimo że powinny, bo jest (zbyt) drogo? ;) W ogólności dlatego, że mamy teraz bardzo tani kredyt. Zauważmy, że tam, gdzie "najbardziej" pękła bańka mieszkaniowa, doszło do tego w latach 2007-2008, kiedy stopy procentowe zostały znacząco podniesione, co widać na wykresie Euribor:
W krajach, które w tym momencie popadły w kłopoty (Irlandia, nieco później Grecja, Hiszpania, Portugalia, Cypr) ceny spadły bardzo znacząco.
U nas ceny też trochę spadły, ale nie były to spadki spektakularne (25%), zwłaszcza biorąc pod uwagę wcześniejsze wzrosty (200-300%). Wynika to naszym zdaniem z tego, że w Polsce stopy procentowe właściwie nigdy nie wzrosły. A to z kolei wzięło się z tego, że wzrost polskich stóp procentowych został zniwelowany przez rozkręcenie akcji kredytowej w walutach obcych (głównie CHF), dla których stopy były dużo niższe. W ramach "dowodu" wykres naszego autorstwa, pokazujący wysokość raty potrzebnej do zakupu 50-metrowego mieszkania na przestrzeni kolejnych lat (cena ważona dla całego kraju):
Na zielono zaznaczono, która waluta w danym momencie miała (znaczącą) przewagę w liczbie udzielanych kredytów.
Z tego wykresu wynika kilka ciekawych rzeczy. Po pierwsze widać, że średnia wysokość raty za mieszkanie 50-metrowe, akceptowalna dla Polaków to coś pomiędzy 1500 a 2000 złotych (przekroczenie tej wartości powodowało jej natychmiastowy spadek). W latach 2004-2006, kiedy rata za takie mieszkanie była znacząco niższa, doszło do bańki kredytowej i szybkiego wzrostu cen (wspomaganego dodatkowo czynnikami demograficznymi). Wzrost wysokości raty złotówkowej w latach 2007-2008 został zminimalizowany ogromnym wzrostem liczby udzielanych kredytów w CHF, dlatego rata nadal mogła wynosić około 1700 złotych i ceny nie miały specjalnych powodów do spadku. Ciekawą sytuację mamy za to w roku 2013 - wysokość raty za nasze przykładowe mieszkanie spadła poniżej "standardowej" wartości z ostatnich lat (po obniżeniu stóp procentowych do historycznego minimum). Nie dziwi zatem fakt, że Polacy zaczęli kupować/pożyczać droższe/większe mieszkania (niektórzy nazywają to wzrostem cen), a sprzedaż deweloperów ruszyła mocno do przodu (z racji tego, że są oni dużo bardziej elastyczni cenowo niż zabetonowany rynek wtórny). Jeśli więc ktoś spodziewałby się zauważalnych spadków cen w najbliższej przyszłości (rok?), to raczej się zawiedzie (jeśli nie dojdzie do żadnego niespodziewanego/nietypowego zdarzenia o zasięgu globalnym). Patrząc na ten wykres można by się nawet spodziewać pewnych wzrostów, ale mając na uwadze czynniki dodatkowe (wielkość podaży, czy też spadająca liczba małżeństw/studentów, co pokazuje pierwsze objawy tragicznej demografii) my na to za bardzo nie liczymy. Poza tym, byłoby to sprzeczne z dotychczasowym przesłaniem całej naszej twórczości ;) ;)
I ta zabawa będzie trwała, dopóki rata za nasze średnie 50-metrowe mieszkanie nie wzrośnie zauważalnie, a to może stać się dopiero po wzroście stóp procentowych (ostatnio NBP przebąkuje, że to może nie nastąpić w tym roku). Po przejęciu obligacji z OFE państwu nie grozi na razie przekroczenie progów ostrożnościowych zadłużenia (zwłaszcza, że 2 z 3 zostały usunięte) i bankructwo całego kraju, więc z tego kierunku też raczej nie można się (chwilowo) spodziewać specjalnych problemów.
W ramach podsumowania odpowiemy na tytułowe pytanie - czy w Polsce mieszkania są drogie? Naszym zdaniem tak. Są z reguły droższe niż w porównywalnych miastach Europy i są znacznie droższe niż tam, gdzie mamy już etap po pęknięciu bańki. Tyle, że mieszkania są drogie w sensie swojej całkowitej ceny - w końcu 350 czy 400 tysięcy złotych za mieszkanie, które właściwie nie nadaje się do mieszkania z rodziną, to w polskich warunkach bardzo dużo (ciekawe, ilu czytelników dysponuje taką kwotą, albo kiedykolwiek będzie dysponowało - my nie dysponujemy i specjalnie się na to nie zanosi ;) Wg nas ogólnie na rynku mieszkaniowym jest drogo... za to w sensie wysokości raty mieszkania aż tak drogie nie są - są nawet tańsze niż kilkuletnia średnia, co każę sądzić, że w najbliższej przyszłości zauważalnych cenowych ruchów w dół nie będzie. Skoro średnio zarabiająca polska para jest sobie w stanie pozwolić na spłatę raty za "typowe" mieszkanie, to dlaczego mieszkania miałyby szybko tanieć? To stanie się dopiero wtedy, kiedy stopy procentowe wzrosną, a rata nadal będzie musiała się utrzymywać w standardowym przedziale (żeby ktokolwiek cokolwiek kupił/pożyczył). Ewentualnie, rzecz może się przyspieszyć wraz ze wzrostem minimalnej wysokości wkładu własnego, który to wzrost jest jednak dosyć wolny (5% w każdym kolejnym roku).
Podsumowując ostatecznie... mieszkania w Polsce są drogie, ale wydają się być całkiem przystępne cenowo, bo można je "kupić na kredyt" i aktualnie rata takiego kredytu nie jest specjalnie wysoka. Czy zawsze taka będzie i czy zawsze będzie istniało coś takiego jak kredyt konsumpcyjny na 30 lat, zabezpieczony całym aktualnym i przyszłym majątkiem kredytobiorcy, każdy może sobie odpowiedzieć samemu.